Hyouka PL: Tom 1 Rozdział 2

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search

Rozdział 2 - Odrodzenie tradycyjnego klubu klasycznego[edit]


Często mówi się, że licealne życie jest różowe. Teraz, kiedy rok 2000 dobiega końca, nadejście dnia pasującego do tego opisu - zgodnego z definicją w słowniku języka japońskiego - nie jest zbyt odległe.

Oczywiście, to nie znaczy, że wszyscy licealiści życzyliby sobie takiego różowego życia. Czy to nauka, sport czy zauroczenia - zawsze znajdą się ludzie, którzy będą bardziej preferowali szarą egzystencję niż to wszystko razem wzięte; wiem o tym trochę z własnego doświadczenia. Jest to jednak dość samotny sposób na życie.

Zagaiłem rozmowę na ten temat z moim dobrym przyjacielem, Fukube Satoshim, w klasie rozświetlonej promieniami zachodzącego słońca. Wiecznie uśmiechnięty Satoshi powiedział:

- Ja również tak myślę... Swoją drogą, nigdy nie przypuszczałem, że jesteś takim masochistą.

Jakże niefortunny błąd. Wobec tego zaprotestowałem:

- Więc mówisz, że moje życie jest szare?

- A czy powiedziałem tak? Ale Houtarou, czy to nauka, sport czy co tam jeszcze? Zauroczenia? Nie sądzę, żebyś kiedykolwiek oczekiwał któregoś z nich.

- Ale i nie unikam.

- To prawda - Satoshi uśmiechnął się szeroko. - Przecież ty tylko oszczędzasz energię.

Potwierdziłem to prychnięciem. Tak długo jak rozumiecie, że to nie tak, że nienawidzę bycia aktywnym, jest w porządku. Po prostu nie lubię marnować energii na coś kłopotliwego. Ja oszczędzam energię dla dobra planety. Innymi słowy: "Jeśli nie muszę czegoś robić, nie robię. Jeśli już muszę, robię to szybko".

Kiedy wypowiedziałem swoje motto, Satoshi jak zwykle wzruszył ramionami.

- Oszczędzanie energii, czy cynizm, to przecież to samo, czyż nie? Słyszałeś kiedyś o instrumentalizmie[1]?

- Nie.

- W skrócie, oznacza to osobę taką jak ty, bez żadnych szczególnych zainteresowań. Tylko przez zaobserwowanie faktu, że nie dołączyłeś do żadnego klubu tu, w liceum Kamiyama, ziemi świętej zajęć klubowych, czyni cię szarą osobą.

- Co? Skoro tak, to czy morderstwo nie rożni się od śmierci z niedbalstwa?

Satoshi odpowiedział bez oporu:

- Tak, z pewnej perspektywy. Choć to zupełnie inna kwestia, jeżeli próbujesz przekonać martwą osobę, że jej śmierć spowodowana jest twoim niedbalstwem w celu wyegzorcyzmowania jego duszy.

- ...

Bezczelny drań. Jeszcze raz spojrzałem na osobę siedzącą przede mną. Fukube Satoshi, mój stary przyjaciel, godny przeciwnik i śmiertelny rywal, jest dość niski jak na faceta. Nawet jako licealista mógłby być wzięty za kobieco wyglądającego słabeusza, ale jego wnętrze jest zupełnie inne. Trochę trudno wyjaśnić jaka dokładnie to różnica - po prostu to się czuje. Pomimo jego wiecznego uśmiechu, noszenia torby na sznurkach i znaku rozpoznawczego - bezczelności. Jest także członkiem klubu robótek ręcznych; nie pytajcie mnie czemu.

Kłócenie się z nim byłoby stratą energii. Machnąłem ręką na znak zakończenia rozmowy.

- Mów co chcesz. Po prostu idź już do domu.

- Racja. Nie mam dziś żadnych zajęć klubowych... może pójdę do domu.

Kiedy Satoshi się przeciągał, nagle coś sobie uświadomił i spojrzał na mnie.

- „Idź już do domu”? Rzadko słyszy się to od ciebie.

- Co masz na myśli?

- Jeśli chodzi o powrót, zwykle zrobiłbyś to przed wypowiedzeniem tego zdania. Jaki masz tu interes po lekcjach, jeśli nie jesteś związany z żadnymi klubami?

- Hm.

Uniosłem brew i wyjąłem kawałek papieru z prawej wewnętrznej kieszeni kurtki mojego mundurka. Oczy Satoshiego rozszerzyły się w zdumieniu, po tym jak spokojnie mu ją podałem. Zdecydowanie przesadza. W rzeczywistości nie jest aż tak zaskoczony, choć jego oczy naprawdę się powiększyły. W końcu Satoshi jest dobrze znany z takich wyolbrzymionych reakcji.

- Co? Jak to możliwe?!

- Satoshi, zachowuj się.

- Czy to zgłoszenie do klubu? Jestem naprawdę zaskoczony. Co, na niebiosa, musiało się stać, żeby Houtarou naprawdę dołączył do klubu...

To rzeczywiście był to wniosek o dołączenie do klubu. Kiedy Satoshi zobaczył zapisaną tam nazwę klubu, uniósł brew.

- Klub klasyczny...?

- Słyszałeś o nim?

- Oczywiście, ale dlaczego klub klasyczny? Czyżbyś nagle zainteresował się literaturą klasyczną?

Jak powinienem to wyjaśnić? Podrapałem się po głowie i z lewej wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnąłem inny kawałek papieru. Był to zabazgrany odręcznie list, który podałem Satoshiemu.

- Czytaj.

Satoshi natychmiast wziął list i zaczął czytać, a potem, jak się spodziewałem, roześmiał się.

- Haha, Houtarou, to z pewnością jest problematyczne. Prośba siostry, co? Nie miałeś jak odmówić.

Dlaczego wyglądał na tak zadowolonego? Z drugiej strony, wiedziałem, że nie wyglądam na szczęśliwego. List, który przyszedł drogą lotniczą z Indii tego ranka, wymuszał na mnie zmianę mojego stylu życia. Oreki Tomoe non stop zachowuje się w ten sposób, wysyłając listy po to, by zmienić moją ścieżkę życia.

"Houtarou, ochroń klub klasyczny, młodość twojej siostry".

Kiedy tego ranka otworzyłem kopertę i przeczytałem ten zwięzły list, byłem świadomy jego samolubnej zawartości. Nie miałem żadnego obowiązku, by chronić wspomnienia mojej siostry, jednak...

- To w czym twoja siostra się specjalizowała? Jujutsu?

- Aikido i taiho-jutsu. Może nieźle boleć, jeśli ktoś ma złe intencje.

Tak, moja siostra, studentka biegła i w nauce, i w sztukach walki nie była już zadowolona podbijaniem tylko Japonii i zdecydowała się wyzwać także resztę świata. Nie byłoby zbyt mądrym narażać się na jej gniew.

Właściwie, chociaż z resztką dumy, którą miałem, mógłbym próbować się jej przeciwstawić; prawdą było także, iż nie miałem zbyt wiele powodów, by to robić. W rzeczy samej - moja siostra trafiła w dziesiątkę, mówiąc, że i tak nie mam nic lepszego do roboty. Zdecydowałem, że bycie "niewidzialnym" członkiem klubu będzie lepsze niż bycie niepowiązanym z żadnym klubem uczniem i dlatego bez oporu:

- Złożyłem wniosek tego ranka.

- Wiesz, co to oznacza, Houtarou? - zapytał Satoshi wpatrując się w list od mojej siostry. Westchnąłem i powiedziałem:

- Ta, nie wydaje się, bym miał z tego jakieś korzyści.

- Nie to miałem na myśli - powiedział Satoshi dziwnie radosnym głosem, podnosząc wzrok znad listu. Poklepał list zewnętrzną częścią dłoni i powiedział:

- Na tą chwilę klub klasyczny nie ma żadnych członków, prawda? To oznacza że dostajesz pokój klubowy tylko dla siebie. Czy to nie wspaniałe? Prywatna baza w szkole do własnego użytku.

Prywatna baza?

- ...To dość interesujący sposób myślenia.

- Nie podoba ci się to?

Co za dziwna argumentacja. Właściwie, Satoshi mówił, że mógłbym mieć własną, sekretną bazę w szkole. Nigdy nie wpadłbym na taki pomysł. Prywatna przestrzeń, co? To nie tak, że pragnąłbym czegoś takiego i starał się ciężko pracować, by to osiągnąć... Ale to nie takie złe, zwłaszcza jeśli dostaje się to jako dodatek. Odebrałem list Satoshiemu i odpowiedziałem:

- Chyba nie będzie tak źle. Może pójdę się tam rozejrzeć.

- To dobrze. Okazje są po to, by je wykorzystywać.

Okazje są po to, by je wykorzystywać, co? Cóż, to nie tak, że w ogóle nie pasuje to do mojej osobowości, w związku z czym uśmiechnąłem się gorzko i założyłem moją torbę na ramię.

Nadal byłem wierny swojemu motto.



Przez otwarte okno można było usłyszeć krzyki drużyny lekkoatletycznej.

- ...Fight! Fight! Fight![2]

Nie chciałbym zaangażować się w takie marnotrawcze zużycie energii. Nie zrozumcie mnie źle - nie mówię, że oszczędzanie energii jest najlepszą opcją, więc w ogóle nie oceniam ich jako głupców. Skierowałem się do pokoju klubu klasycznego, wciąż słysząc skandowanie drużyny.

Przeszedłem wzdłuż wyłożonego kafelkami korytarza i w górę, na trzecie piętro. Kiedy spotkałem niosącego dużą drabinę woźnego, spytałem się go, gdzie jest pokój klubu klasycznego, po czym zostałem skierowany do sali geologicznej na czwartym piętrze budynku specjalistycznego.

Ta szkoła, liceum Kamiyama, nie było okazałe ani w liczbie studentów, ani duże, jeśli chodzi o obszar kampusu.

Całkowita liczba studentów oscylowała około tysiąca. Choć szkoła zapewniała programy nauczania przygotowujące do egzaminów na uniwersytet, nie była specjalnie zauważana przez jakość nauczania. Innymi słowy, było to normalne liceum. Z drugiej strony, w szkole istnieje niesamowicie dużo klubów (np. klub akwareli lub klub a cappella, a także klub klasyczny), stąd była dobrze znana za tętniący życiem coroczny festiwal kulturalny.

Na obszarze kampusu były trzy duże budynki. Budynek generalny, który zawierał normalne klasy, budynek specjalistyczny, w którym znajdowały się sale służące do specjalnych celów i sala gimnastyczna. To dość normalne. Jest jeszcze dojo[3] sztuk walki i magazyn wyposażenia sportowego. Czwarte piętro budynku specjalistycznego, gdzie znajduje się klub klasyczny, jest dosyć daleko.

Przeklinając taką stratę energii, przeszedłem przez łącznik i schody prowadzące na czwarte piętro, gdzie szybko znalazłem salę geologiczną. Bez wahania pociągnąłem za klamkę, lecz okazało się, że drzwi są zamknięte. Spodziewałem się tego; większość klas specjalistycznych była zwykle zamknięta. Wyjąłem klucz, który pożyczyłem wcześniej w celu oszczędzenia energii i odkluczyłem zamek.

Po przekręceniu klucza otworzyłem drzwi. W pustej sali geologicznej, przez okno wychodzące na zachód można było właśnie zobaczyć zachód słońca.

Powiedziałem pusty? Nie, sprawy miały się inaczej niż przypuszczałem.

Kiedy promienie zachodzącego słońca oblały salę geologiczną, która jest też klasą klubu klasycznego, ktoś już był w środku.

Uczeń stał przy oknie, patrząc w moim kierunku. To była dziewczyna.

Chociaż "pełna gracji" czy "zgrabna" nie były pierwszymi słowami, które przyszły mi na myśl po zobaczeniu jej, nie było innych określeń, które mógłbym wymyślić, by ją opisać. Jej długie czarne włosy spływały na jej ramiona, a marynarski mundurek świetnie do niej pasował. Była wysoka jak na dziewczynę - chyba nawet wyższa niż Satoshi. Pewne było to, że jest licealistką; jej wąskie usta i zafrasowana sylwetka wzmocniły w moim umyśle staromodne wyobrażenie uczennicy. Kontrastem były jej duże źrenice, które bardziej niż elegancko wyglądały energicznie.

To była dziewczyna, której nie znałem.

Jednak po zobaczeniu mnie, ona uśmiechnęła się i powiedziała:

- Cześć. Ty musisz być Oreki-san z klubu klasycznego, prawda?

- ...Kim jesteś? - spytałem szczerze. Chociaż nie byłem nigdy dobry w interakcjach międzyludzkich, nie chciałem traktować chłodno kogoś, kogo dopiero co poznałem.

Choć ja nie wiedziałem, kim ona była, ona z jakiegoś powodu wydawała się znać mnie.

- Nie pamiętasz mnie? Nazywam się Chitanda. Chitanda Eru.

Chitanda Eru. Nawet jeśli podała mi swoje imię, ja wciąż nie miałem żadnego tropu. Swoją drogą, Chitanda to dość rzadkie nazwisko, tak samo jak jej imię, Eru. To było niemożliwe, abym zapomniał takie imię. Spojrzałem jeszcze raz na dziewczynę imieniem Chitanda. Po upewnieniu się, że jej nie znam, odpowiedziałem:

-Przepraszam, ale nie pamiętam, kim jesteś.

Ona, nadal się uśmiechając, przechyliła głowę, widocznie zdezorientowana.

- Jesteś Oreki-san, prawda? Oreki Houtarou z klasy 1B?

Skinąłem głową.

- Jestem z klasy 1A.

Przypomniałeś sobie? Zdawała się sugerować... Czy moja pamięć była aż tak kiepska?

Moment. Jestem z klasy B, ona jest z A; czy istnieje możliwość, że spotkaliśmy się już wcześniej?

Nawet na tym samym roku, nie było możliwe, by studenci z różnych klas spotykali się ze sobą. Jedyna możliwość by to robić istniała przez kluby i przyjaciół. Nie miałem takich powiązań. Musiało więc to angażować całe grono uczniowskie, ale jedyne takie wydarzenie, jakie mogłem wymyślić, to początek roku szkolnego. Nie pamiętam jednak, bym był wtedy przedstawiany komukolwiek spoza mojej klasy.

Nie, chwila. Pamiętam. Jest szansa, by spotkać się z inną klasą podczas lekcji. Jeśli wymaga to użycia specjalnego sprzętu, wtedy bardziej wykonalne jest uczenie dwóch klas naraz. Musiał to więc być WF lub przedmioty powiązane ze sztuką. Podczas gimnazjum były by to także lekcje zawodowe,ale to liceum jest głównie naukowe, więc to niemożliwe. A skoro WF jest podzielony na grupę żeńską i męską, zostaje...

- Czy to możliwe, że mieliśmy razem lekcje muzyki?

- Tak, właśnie tak! - przytaknęła energicznie Chitanda.

Chociaż sam doszedłem do tego wniosku, nadal byłem zaskoczony. Dla dobra pozostałych resztek mojej dumy, muszę przyznać, że uczestniczyłem w tych nieobowiązkowych zajęciach ze sztuki tylko raz od czasu wstąpienia tutaj. Więc oczywiście, było to dla mnie niemożliwe, by zapamiętać twarze czy imiona!

Ale z drugiej strony ta dziewczyna, Chitanda, zdołała zapamiętać mnie po zobaczeniu tylko raz, więc to żywy dowód na to, że nie jest to niemożliwe... Pozwólcie mi wspomnieć, iż musi ona posiadać przerażająco wysoki poziom obserwacji i zapamiętywania. Jednak nadal mogło to być przypadkowe. Przecież różni ludzie mogą różnie zinterpretować ten sam artykuł w gazecie. Powróciłem do siebie i spytałem:

- Więc, Chitanda-san. Co sprowadza cię do sali geologicznej?

Odpowiedziała szybko:

- Dołączyłam do klubu klasycznego, więc pomyślałam, że przyjdę się przywitać.

Dołączyła do klubu, czyli, innymi słowy, jest jego członkiem.

W tym momencie chciałem, by zgadła, jak się poczułem. Jeśli ona dołącza do klubu, to oznacza koniec mojej prywatnej przestrzeni, a także konieczności wypełnienia obowiązku wobec siostry.

Nie miałem żadnego powodu, by dołączyć do klubu klasycznego. Westchnąłem ciężko... To był daremny wysiłek.

- A dlaczego ty dołączyłaś do klubu? - spytałem wciąż rozmyślając.

Nie chciałem dołączać do tego klubu! Próbowałem przekazać tę wiadomość w moim pytaniu, ale wyglądało na to, że nie załapała.

- Cóż, mam swoje osobiste powody.

Zdołała wykręcić się od mojego pytania. Niespodziewanie, ta Chitanda Eru jest dosyć podejrzana.

- Co z tobą, Oreki-san?

- Ze mną?

Podchwytliwe pytanie. Jak powinienem jej odpowiedzieć? Nie myślę, że zrozumiałaby, że przyszedłem tu z powodu nakazu siostry. Ale kiedy zacząłem o tym myśleć, uświadomiłem sobie, że ona nie musiała znać moich powodów. Nagle drzwi otworzyły się i zagrzmiał donośny głos:

- Hej! Co wy tu robicie?

To był nauczyciel. Prawdopodobnie obchodził kampus po zajęciach. Wyglądał na nauczyciela WF przez swoje umięśnione ciało i opaloną skórę. Choć nie nosił bambusowego miecza, nie byłoby trudno wyobrazić go sobie z jednym z nich. Choć nie jest już w kwiecie wieku, nadal otacza go aura autorytetu.

Chitanda cofnęła się przez ten nagły krzyk, lecz po chwili powróciła do swego spokojnego uśmiechu. Następnie podeszła przywitać nauczyciela.

- Dzień dobry, panie Morishita.

Ukłoniła się perfekcyjnie, z właściwą szybkością i pod odpowiednim kątem. Widząc, jakie osiągnęła maniery, bez względu na to, kim była, nie mogłem nie być choć trochę zazdrosny. Pan Morishita przez chwilę trwał w ciszy, oszołomiony jej uprzejmością, lecz szybko wrócił do swej głośnej mowy.

- Zobaczyłem otwarte drzwi, więc przyszedłem zobaczyć, co się dzieje. Co wy robicie, wchodząc do klasy bez pozwolenia? Wasze nazwiska i klasa?

Pff, bez pozwolenia, co?

- Jestem Oreki Houtarou z klasy 1B. Swoją drogą, to jest sala klubu klasycznego i obawiam się, że zakłóca pan nasze zajęcia.

- Klub klasyczny...? - nie ukrywając podejrzeń kontynuował. – Myślałem, że został rozwiązany.

- Cóż, tak było do dzisiaj. Został reaktywowany tego ranka. Może pan to potwierdzić u naszego nauczyciela prowadzącego, umm...

- Pana Ooide.

- Tak, może pan to potwierdzić u pana Ooide.

Dobre wyjaśnienie w dobrym momencie. Morishita szybko ściszył głos.

- Ach, więc to tak. Cóż, kontynuujcie to, co robicie.

- Ale właśnie pan nas widział.

- I pamiętajcie by zwrócić klucz, gdy skończycie.

- Tak jest.

Morishita jeszcze raz zwrócił ku nam swe spojrzenie przed brutalnym zamknięciem drzwi. Chitanda ponownie skuliła się na tak głośny dźwięk, ale potem delikatnie wyszeptała:

- On...

- Hm?

-Jest dość głośny jak na nauczyciela.

Uśmiechnąłem się.

Nieważne.

Chyba nie mam tu nic więcej do roboty.

- Dobrze. Teraz, gdy skończyliśmy się przedstawiać, możemy iść do domu?

- Ee? Nie mamy dzisiaj żadnych zajęć?

- Cóż, ja idę do domu.

Podniosłem moją torbę na ramię, w której nie było zbyt wiele rzeczy i odwróciłem się plecami do Chitandy.

- Liczę, że zamkniesz drzwi. Nie chcesz znów zostać tak skrzyczana, prawda?

- Ee?

Chciałem opuścić salę geologiczną.

Właściwie, miałem już wyjść, gdy zostałem zatrzymany przez przenikliwy głos Chitandy.

- Poczekaj, proszę!

Obróciłem się i zobaczyłem Chitandę, która wyglądała, jakby usłyszała coś nie do pomyślenia i powiedziała bezbarwnym tonem:

- J-ja nie mogę zamknąć drzwi.

- Dlaczego?

- Bo nie mam klucza.

A, tak. Ja mam klucz. Wygląda na to że nie ma zbyt wielu kluczy do wypożyczania. Wyjąłem klucz z kieszeni i podałem jej.

- Masz, zajmij się... to znaczy, proszę, czy mogłabyś się tym zająć, Chitanda-san?

Ale Chtanda nie odpowiedziała. Gapiła się na klucz zwisający z mojego palca i wkrótce przechyliła głowę i zapytała:

- Oreki-san, dlaczego masz to ze sobą?

Brak jej piątej klepki?

- Cóż, nie mogłem wejść bez klucza. Moment, jak do diabła..., przepraszam, jak weszłaś do tej sali, Chitanda-san?

- Drzwi nie były zamknięte, gdy przyszłam. Myślałam, że ktoś inny wchodził przede mną, więc nie potrzebowałam klucza.

Więc to tak. Skoro nie otrzymała listu od byłego klubowicza, nie wie, że nie ma innych członków w klubie klasycznym.

- Czy tak? Kiedy ja przyszedłem, drzwi były zamknięte.

Wychodzi na to, że mówienie tego tak nonszalancko było błędem, bo wyraz twarzy Chitandy nagle się zmienił, a jej spojrzenie stało się przenikliwe. Czy mi się zdaje, czy jej źrenice stały się większe? Nie zwracając uwagi na mój zaskoczony wyraz twarzy, spytała:

- Kiedy powiedziałeś, że drzwi były zamknięte, miałeś na myśli te, przez które wszedłeś, tak?

Zmieszany taką zmianą wyrazu twarzy u tak pełnej gracji dziewczyny, przytaknąłem. Świadomie lub nie, Chitanda przysunęła się o krok bliżej.

- To znaczy, że byłam zamknięta w środku, czyż nie?



Czysty dźwięk uderzenia dał się słyszeć z miejsca, gdzie ćwiczyła drużyna baseballowa. Choć nie miałem już tu nic do roboty, Chitanda chyba chciała porozmawiać chwilę dłużej. Westchnąwszy, zmiękłem i położyłem moją torbę na pobliskim stole. Zamknięta w środku, jak twierdziła Chitanda. Czy tak? Pomyślałem o tym przez chwilę. Klucz miałem ja, kiedy Chitanda była w sali. Nie przypominałem sobie chwili zamykania drzwi. Odpowiedź była prosta.

- Czy to nie ty zamknęłaś się od środka?

Jednak Chitanda potrząsnęła głową i zaprzeczyła cicho.

- Nigdy tego nie zrobiłam.

- Cóż, klucz mam ja. Kto jeszcze mógłby zamknąć drzwi oprócz ciebie?

- ...

- Są sytuacje, gdy ludzie zapominają, czy zamknęli drzwi, czy nie.

Jednak Chitanda nie wydawała się zwracać uwagi na moje wyjaśnienia i nagle wskazała na coś, co było za mną.

- Swoją drogą, czy to twój przyjaciel?

Odwróciłem się i zobaczyłem postać w czarnym mundurku przez szparę w lekko uchylonych drzwiach. Jego spojrzenie szybko spotkało się z moim. Pamiętałem to radosne spojrzenie brązowych oczu, więc podniosłem głos i zawołałem:

- Satoshi! To dość chore hobby, podsłuchiwanie rozmów innych!

Drzwi się otworzyły i, jak się spodziewałem, do środka wszedł Fukube Satoshi. Nie czując się zażenowany, powiedział bezczelnie:

- Przepraszam. Nie zamierzałem podsłuchiwać.

- Nawet jeśli nie zamierzałeś, to i tak to zrobiłeś.

- Może i tak. Ale nie mogłem się tu nie wpakować, kiedy zobaczyłem zwykle nieaktywnego Houtarou spędzającego czas z dziewczyną w sali klubowej w promieniach zachodzącego słońca. Nie chciałem skończyć, będąc wykopanym.

O czym on gada?

- Myślałem, że poszedłeś już do domu.

- Taki miałem zamiar, ale potem zobaczyłem cię z tą dziewczyną w środku tej sali, samemu będąc na dole. Chyba wciąż jestem niedoświadczony jako podglądacz.

Zignorowałem komentarz Satoshiego o widzeniu nas z zewnątrz; to był jego zwykły sposób żartowania. Jednak ludzie, którzy nie byli przyzwyczajeni, takie niefrasobliwe żarty mogli wziąć na poważnie.

Wygląda na to, że Chitanda też dała się wrobić.

- Ach, em, ja...

Jej spokojny wyraz twarzy zniknął i został zastąpiony speszonym spojrzeniem. Wyglądała na taką, która swoje uczucia nosi na twarzy, a tym poddenerwowanym wzrokiem wydawała się mówić "patrzcie, jestem speszona". Choć było zabawne widzieć ją taką, nie miałem zamiaru dłużej tego ciągnąć.

Na szczęście w celu ujawnienia żartu Satoshiego, wystarczyło go o to zapytać.

- Jesteś poważny?

- Oczywiście, że nie.

Uff. Chitanda westchnęła z ulgą. Takie było motto Satoshiego: “Żarty są robione na miejscu, więc też nieporozumienia muszą być od razu rozwiane”.

- Oreki-san, kto to jest?

Spytałem Chitanda z lekkim znużeniem po ochłonięciu z żartu Satoshiego. Chyba powinienem jej go przedstawić, inaczej nigdzie nie dojdziemy. Powiedziałem krótko:

- Och, on? To Fukube Satoshi, pseudo-człowiek.

- Pseudo?

Najbardziej pasująca prezentacja, którą Satoshi wydał się przyjąć z humorem.

- Haha, świetnie mnie przedstawiłeś, Houtarou. Miło mi poznać, a ty jesteś?

- Chitanda. Chitanda Eru.

Satoshi nadspodziewanie gwałtownie zareagował po usłyszeniu jej imienia. Choć raz został oniemiały. Dla kogoś tak gadatliwego jak on było to dość niezwykłe.

- Chi...Chitanda-san? Ta Chitanda?

- Hm? Nie wiem, do jakiej Chitandy możesz się odnosić, ale chyba jestem jedyną osobą o takim nazwisku w szkole.

- Więc to musisz być ty. Jestem zaskoczony.

Zdziwienie Satoshiego było szczere. A jeśli on był zaskoczony, to ja też powinienem być. Nauczyłem się jakiś czas temu, że ten koleś miał sposób na znajdowanie przeróżnych niesamowitych informacji. Jednak co go tak zaskoczyło? Nie mogłem tego pojąć.

- Hej, Satoshi, co tym razem?

- Co tym razem, mówisz? Wiem, że nie jesteś zbyt dobrze poinformowany, ale mówisz mi, że nigdy nie słyszałeś o rodzie Chitandy?

Tym razem Satoshi potrząsnął głową i westchnął w wyolbrzymiony sposób. Oczywiście, to był jeden ze styli, w których Satoshi żartował. Odkąd wiem,że jest niezwykle dobrze zorientowany, jeśli chodzi o różnego rodzaju bezużyteczną wiedzę, nie byłem zawstydzony, będąc ignorantem w tej dziedzinie.

- Co z rodziną Chitandy-san?

Przytakując z satysfakcją, Satoshii zaczął wyjaśniać.

- Jest parę starych rodów w mieście Kamiyama, ale są cztery najwybitniejsze „rody wykładnicze”[4]: ród Juumonji, który prowadzi świątynię Arekusu, ród Sarusuberi, prowadzący księgarnie, ród Chitanda, władający dużymi posiadłościami ziemskimi i górski ród Mannibashi. Jedyne inne klany na równi z tymi czterema to ród Irisu, prowadzący lokalny szpital, oraz Toogaito, który dominuje na polu edukacji.

Oniemiały, zamrugałem podejrzliwie i spytałem:

- Cztery rody? Satoshi, jesteś poważny?

- Jesteś niemiły. Czy kiedykolwiek skłamałem o czymś takim?

Jeśli Satoshi mówi że to prawda, pewnie tak jest. Jednak prestiżowe rody w naszych czasach? Satoshi wciąż patrzył na mnie spode łba, gdy Chitanda go poparła.

- Umm, słyszałam wcześniej tą historię. Jednak nie jestem przekonana, czy moja rodzina to sławny ród.

- Więc to prawda?

- Ale to pierwszy raz, kiedy słyszałam o "rodach wykładniczych".

Kiedy spojrzałem się na Satoshiego, on ledwie wzruszył ramionami.

- Nie mówiłem, że kłamię.

- Ale i tak wszystko zmyśliłeś, prawda?

- Cóż, zawsze chciałem być tym, który zacznie legendę.

Jakby chcąc już zakończyć temat, Satoshi klasnął w dłonie i zapytał:

- Właściwie, Houtarou, jaki jest wasz problem?

Na pewno jesteś ciekawski. By skrócić historię, zwięźle wyjaśniłem mu szczegóły.



Zaczęło się robić ciemno, więc Chitanda poszła zapalić światło. Po usłyszeniu historii, Satoshi skrzyżował ręce i stęknął.

- Hm, dziwna sprawa.

- Niby jak? Po prostu Chitanda zapomniała, że zamknęła drzwi, czyż nie?

- Nie, to jest dziwne.

Satoshi opuścił ręce i wydał z siebie jęk.-Ostatnio szkoły są bardzo wymagające, jeśli chodzi o zarządzanie kampusami. Sposób zarządzania liceum Kami jest szczególnie upierdliwy. Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, klasy nie mogą być zamknięte od wewnątrz. Chcą powstrzymać studentów przed robieniem czegoś podejrzanego w środku - taki jest tego powód.

Zacząłem coś podejrzewać, kiedy Satoshi skończył swoje triumfalne tłumaczenie. Wiedziałem, że Satoshi może być szczególnie zręczny w zdobywaniu takiej trywialnej wiedzy, ale czy on nie wie trochę za dużo? Rozważając to, że jest w tej szkole mniej niż miesiąc.

- Skąd o tym wiesz?

- Cóż, próbowałem ukryć się w jednej z klas, by z czymś poeksperymentować w zeszłym tygodniu, ale okazało się, że nie mogę zamknąć się od środka.

- Wiesz co? Myślę że szkoła zaprojektowała te drzwi po to, by zapobiec robieniu czegoś podejrzanego przez dokładnie takich jak ty.

- Cóż, chyba tak.

- Mogę się założyć.

Oboje się zaśmialiśmy. W rezultacie naszego suchego śmiechu, Chitanda oddaliła się o krok. Zauważywszy to, odchrząknąłem i powiedziałem:

- Coś musi być nie tak z zamkiem. Robi się ciemno, więc idę do domu.

Wstałem z biurka, na którym siedziałem.

Poczułem, że ktoś łapie mnie za ramię. Obróciłem się i zobaczyłem Chitandę, która jakoś zbliżyła się do mnie, choć jej nie zauważyłem.

- Proszę, poczekaj!

- Co tym razem?

- Jestem tym zaciekawiona.

Skrzywiłem się, zobaczywszy twarz Chitandy z tak bliska.

- Więc?

- Dlaczego byłam tu zamknięta? Jeśli nie byłam zamknięta, jak zdołałam tu wejść?

Spojrzenie Chitandy miało jakiś rodzaj mocy, przez co chyba nie zaakceptowałaby głupiej odpowiedzi. Czując się tym przytłoczony, odpowiedziałem potulnie:

- Więc, co z tym?

- Jeśli to była pomyłka, kto ją popełnił? I jak to się zdarzyło, że ktoś przez pomyłkę mnie tu zamknął?

- Nie, myślę, że coś jest nie tak z zamkiem...

- Jestem tym naprawdę zaciekawiona.

Powiedziała, przesunąwszy się do przodu, zmuszając mnie jednocześnie do cofnięcia się.

Na początku, myślałem, że Chitanda jest elegancką panienką. Ale to było ledwie pierwsze wrażenie, zbudowane na podstawie jej wyglądu. Uświadomiłem sobie, że teraz patrzę na jej prawdziwe oblicze. Szczególnie te duże, energiczne oczy - kontrastujące z jej ogólnym wyglądem - odbijały jej prawdziwą naturę. "Jestem tym zaciekawiona" - już to zdanie robiło z panienki "rodu wykładniczego" symbol ciekawości.

- Dlaczego to się stało? Oreki-san, Fukube-san, pomożecie mi o tym pomyśleć?

- Dlaczego muszę...

- Cóż, zapowiada się interesująco.

Przerywając mi, Satoshi natychmiast zaakceptował jej prośbę. Spodziewałem się tego po Satoshim, ale...

- Cóż, ja idę do domu. Nie jestem zainteresowany.

To nie wymagało wyjaśnień - dla mnie to strata energii. Jeśli nie muszę tego robić, nie robię.

Jednak Satoshi, który moje modus operandi[5] zna bardzo dobrze, powiedział:

- Och, daj spokój, Houtarou, pomóż nam. Nie mogę dojść do żadnych wniosków tylko na podstawie własnej bazy danych.

- To głupie, poza tym ja...

Chciałem kontynuować, ale w tym momencie Satoshi spojrzał się w bok. Podążając za jego wzrokiem, zobaczyłem Chitandę.

- ...Uch.

Ze ściśniętymi na linijkę ustami, oraz pięściami, kurczowo zaciśniętymi na swej spódniczce, patrzyła się na mnie. Podświadomie cofnąłem się o krok, oddalając się tym samym od niej. Porównując siłę osobowości, nie przegrałaby z moją siostrą. To było ostrzeżenie od Satoshiego: Myślę, że będziesz sobie radził lepiej z jej humorami.

Przenosząc wzrok z Chitandy na Satoshiego, przytaknąłem lekko w stronę tego drugiego i szczerze przyjąłem jego radę. W przeciwnym wypadku możemy sprowadzić na siebie nieszczęście.

- ...Ta, to chyba jest interesujące. Pomyślę nad tym.

Nie miałem innego wyboru niż powiedzieć to z kamiennym wyrazem twarzy. Jednak ta odpowiedź wystarczyła, by spojrzenie Chitandy złagodniało.

- Oreki-san, myślałeś już o rozwiązaniu?

- Poczekaj chwilkę. Houtarou jest typem, który pomyśli nim coś zrobi. Jednak kiedy już pozbiera myśli, jest w stanie to zrobić.

Przestań być taki gadatliwy. Działanie przed myśleniem nigdy nie wychodzi na dobre.

Tak więc zacząłem myśleć.



Kiedy Chitanda weszła do sali, zamek był otwarty. Jednak, kiedy ja przyszedłem, na pewno był zamknięty. Jednak bardziej niż taki arbitralny powód mógł to być rezultat podświadomej akcji. Na przykład, drzwi był na wpół zamknięte, gdy Chitanda weszła i sprężyna w zamku musiała jakoś się wyzwolić, kiedy była w środku i w rezultacie ją zamknęła.

Po wyjaśnieniu tej teorii, Chitanda podniosła głowę, podtrzymując swój osąd, ale Satoshi natychmiast zabrał głos.

- To niemożliwe. Bazując na zaprojektowaniu zamków, nie ma możliwości, by były wpół zamknięte. Klucz by wtedy nie wyszedł.

Nie ma miejsca na kompromis, co?

W takim przypadku, zostaje zamknięcie drzwi przez kogoś. Zapytałem więc:

- Pamiętasz, o której weszłaś do pokoju?

Chitanda pomyślała chwilę i powiedziała:

- Tuż przed tobą. Myślę,że około 3 minuty.

Trzy minuty, to zbyt krótko. Nie byłoby czasu, skoro sala geologiczna jest najodleglejszym miejscem w liceum Kami.

... To zaczynało się robić podchwytliwe. Kiedy zacząłem rozmyślać od początku, Chitanda nagle krzyknęła:

- Ach!

- Co się stało, Chitanda-san?

- Wiem. Pomyślcie, kto jeszcze ma klucz?

- Ech? Kto?

Chitanda uśmiechnęła się radośnie... Z jakichś powodów, miałem co do tego złe przeczucia. Jak się spodziewałem, nasza panienka obróciła się w moją stronę i powiedziała:

- Oczywiście, Oreki-san. On ma klucz.

Tak jak przewidziałem. Zamiast dokończyć, że to dobra dedukcja, uświadomiła coś sobie i powiedziała:

- Ach, ale czy to możliwe? Czy Oreki-san nie jest godny zaufania?

Czy powinno się mówić takie rzeczy przed zamieszaną w to osobą? Kiedy ja byłem oniemiały, Satoshi zaśmiał się i powiedział:

- Cóż, nie wiem czy Houtarou jest godny zaufania czy nie, ale nie jest typem osoby, która miałaby ubaw z zamykania cię. Nic by na tym nie zyskał.

W dziesiątkę. Znasz mnie dobrze - nie zrobiłbym nic, co nie przyniosłoby mi korzyści.

To znaczy, że nie ja zamknąłem salę.

Nie łapię. Podrapałem się po głowie.

Nie miałem nawet tropu. Z jakiegoś powodu, poczułem się winny, gdy powiedziałem:

- To niedobrze. Masz jakieś wskazówki?

- Wskazówki? Co masz na myśli?

Co za dziwna reakcja na pytanie.

- Wskazówka to wskazówka.

Satoshi pomógł wyjaśnić moje zbyt ogólne wytłumaczenie.

- To coś odbiegającego od normy. Zauważyłaś może cokolwiek, co wydaje się inne lub niezwykłe, Chitanda-san?

- Hmm, teraz, gdy o tym mówisz...

Czy jest coś innego? Choć nie oczekiwałem zbyt wiele, Chitanda rozejrzała się po sali geologicznej, nim jej spojrzenie skierowało się w dół i powiedziała łagodnie:

- Niedawno słyszałam dźwięki dochodzące spod moich stóp.

Dźwięki?

Więc czy ktoś zamknął drzwi? Nie miałem pojęcia.

Nie, co jeśli właśnie o to chodzi?

...Rozumiem. Jakoś zdołałem zrozumieć. Satoshi zauważył mój wyraz twarzy i powiedział:

- Houtarou, zdaje mi się, że coś wymyśliłeś.

Cicho podniosłem moją torbę na ramię.

- G...gdzie idziesz, Oreki-san?

- Idziemy doświadczyć rekonstrukcji sceny zbrodni. Jeżeli będziemy mieli szczęście, będziemy mogli ją zobaczyć.

Nie mam wątpliwości - wyczuwałem nerwowo podążającą za mną Chitandę i Satoshiego, zaraz za nią.



Było już dość późno, gdy zbliżał się czas zamknięcia szkoły. Można było zobaczyć drużynę baseballową sprzątającą ekwipunek. Chitanda i Satoshi, których powinienem był już dawno zostawić z tyłu, towarzyszyli mi. Czy raczej podążali za mną. Chitanda podeszła do mnie i zapytała:

- Powiedz nam wreszcie, jak to się stało, że już wiesz?

Gdzieś z tyłu Satoshi zawołał:

- Ona ma rację, wiesz? Nie powinno mieć między nami sekretów.

Przestań mówić coś tak obrzydliwego. Bez odwracania głowy powiedziałem:

- To właściwie nie jest sekret; po prostu to tak proste, że nie wymaga wyjaśnień.

- To może być proste dla ciebie, Oreki-san. Ale ja nadal nie rozumiem.

Chitanda dąsała się... Choć to upierdliwe wyjaśniać, unikanie jej pytań też jest stratą energii. Poprawiłem torbę na ramieniu i zastanowiłem się, od czego powinienem zacząć.

- Dobra, co jeśli powiem, że zostałaś zamknięta przez kogoś używającego klucza uniwersalnego?

Kiedy powiedziałem coś, co było dla mnie faktem, zaskoczona Chitanda podniosła głowę. Wygląda na to, że od tego będę musiał zacząć moje wyjaśnienia.

- Ech? Jak to?

- Sala geologiczna jest zbyt daleko od kampusu. Jeśli ktoś zamknąłby cię, używając normalnego klucza, musiałby go zwrócić zanim go pożyczyłem. Trzy minuty to za mało, by ktokolwiek próbował to zrobić.

- Rozumiem. Więc skoro musi być drugi klucz, i jest tylko jeden oficjalny, to zostaje nam klucz uniwersalny, prawda?

Dokładnie. I naturalnie, oczekiwane jest, że klucz uniwersalny nie będzie używany przez uczniów. Ponadto jest jeszcze jedna decydująca informacja.

- Chitanda-san, mówiłaś, że słyszysz coś z piętra niżej, prawda?

- Tak.

- Jeśli dźwięk dochodzi z podłogi na czwartym piętrze, o czym normalnie pomyślałabyś najpierw?

Satoshi, który wyglądał na zrelaksowanego, odpowiedział:

- Że dźwięk dochodzi z sufitu trzeciego piętra?

- Tak. I to nasz użytkownik klucza uniwersalnego.

Jedyna osoba, która pracowała nad sufitami w klasach po lekcjach to...

- Jestem zadziwiona, jak udało ci się wykombinować, że to woźny - powiedziała Chitanda, potakując niecierpliwie.

Osobą, którą widzieliśmy na trzecim piętrze był woźny, niosący dużą drabinę. Kiedy wychodził z klasy, postawił drabinę na podłodze i wyjął klucz z kieszeni. I przed naszymi oczami zaczął zamykać sale - jedną po drugiej. Innymi słowy, najpierw otwierał wszystkie klasy, robił to, co należało w nich zrobić, po czym zamykał wszystkie na raz. Jeśli ktoś by wszedł do sali, kiedy drzwi do niej byłyby otwarte, wtedy ów nieszczęśliwiec zostałby zamknięty w środku... jak to było w przypadku Chitandy.

Nie miałem pojęcia, nad czy pracował woźny. Wchodząc do tak wielu klas, niosąc drabinę, mógł wymieniać żarówki, sprawdzać zapłonniki i alarmy przeciwpożarowe lub coś podobnego. W każdym razie, na pytanie Chitandy została udzielona odpowiedź.

Sprawa zamknięta[6].

- Widzisz? Mówiłem ci, że mu się uda, jeśli tylko pozbiera swoje myśli do kupy.

- Masz rację; jestem zaskoczona.

Nie widzę w tym niczego niesamowitego. Właściwie, to Satoshi powiedział mi o systemie zarządzania kluczami, kiedy Chitanda usłyszała dźwięki z dołu. Planowałem udawać głupiego cały czas... No dobra, mogą o mnie myśleć, jak chcą. W każdym razie, zostałem zmuszony, by przejść przez te kłopoty, ale widząc Chitandę i jej szczery podziw odbijający się w tym jej wyrazistym spojrzeniu, przełknąłem wszelkie narzekania, jakie mogłem mieć.

- Cóż, nieważne. Nawet jeśli byłaś w środku, nie pojmuję, dlaczego nie usłyszałaś zamykania drzwi.

Jednak Chitanda nie wzięła tego za krytykę czy sarkazm, ale lekko się uśmiechnęła.

- Cóż, mogę to wyjaśnić. Ja... tak, ja patrzyłam na ten budynek przez okno.

Powiedziała wskazując na budowlę przy drodze. To było dojo sztuk walki. To był brudny, stary budynek, podniszczony przez niszczycielskie działanie żywiołów. Zdecydowałem wziąć przykład z Chitandy i wyrazić swoją opinię.

- Wydajesz się być tym zahipnotyzowana.

- Nie, po prostu ten budynek jest dla mnie dość tajemniczy.

- Hmmm.

Nie wiem, jak ten budynek miałby być tajemniczy, ale Satoshi wydawał się coś zrozumieć, gdyż mruknął:

- Cóż, wygląda na szczególnie stary.

- Tak właśnie jest.

Czy tak? Mogłoby być, ale przez to bycie rozproszoną przez ten stary budynek, nie miałem pojęcia, czy jest elegancka, czy też beztroska.

Niedługo potem doszliśmy do sygnalizacji świetlnej, gdzie akurat paliło się czerwone światło. Tak jak my, wielu uczniów zmierzało ze szkoły do domów.

- Swoją drogą, jeszcze nie przywitaliśmy się poprawnie.

- Przywitaliśmy?

- Tak, w końcu klub klasyczny zacznie swoją aktywność, począwszy od teraz. Bawmy się dobrze.

Klub klasyczny! Całkowicie o tym zapomniałem. Miałem tylko zajrzeć do sali klubowej, ale mój plan runął, odkąd dołączyła Chitanda... Ale teraz już za późno. Mój wniosek został przyjęty, a następnie zapisany w papierach. W tej szkole niemożliwym było odejście z klubu na czas jednego miesiąca od jego wstąpienia.

Po tym, jak spuściłem głowę, Chitanda odwróciła się do Satoshiego z uśmiechem.

- Czy ty również dołączysz do klubu, Fukube-san?

Satoshi skrzyżował ręce i spojrzał tak, jakby się namyślał, lecz odpowiedział szybko:

- Cóż, brzmi interesująco. Dobra, wchodzę w to.

- To będzie zaszczyt cię poznać, Fukube-san.

- Nie, cała przyjemność po mojej stronie... Ciebie też miło poznać, Houtarou.

Spojrzałem szyderczo na Satoshiego, który zdecydowanie grał głupka.

Kiedy światło zmieniło się, zacząłem iść. Kiedy włożyłem rękę do kieszeni, poczułem w środku list od siostry. W rzeczy samej, odkąd list Oreki Tomoe przyszedł, miałem przeczucie, że coś się zaczęło.

Jesteś teraz szczęśliwa, siostro? Teraz troje ludzi uczestniczy w twojej młodości, klubie klasycznym. Tradycyjny klub klasyczny odrodził się. To prawdopodobnie pożegnanie dni spędzonych na oszczędzaniu energii. I dlatego...

- Ach tak, nadal nie mamy przewodniczącego. Co powinniśmy zrobić?

- Masz rację. Jednak Houtarou definitywnie nie jest osobą nadającą się na przewodniczącego klubu.

Oni prawdopodobnie nie będą pasować do mojego stylu oszczędzania energii. Gdyby to był tylko Satoshi, jakoś bym sobie poradził, ale głównym problemem jest...

Nasze oczy spotkały się. Wielooka Chitanda Eru uśmiechnęła się.

Główny problem jest z panienką tutaj. Mam ambiwalentne odczucia co do tego.

Przypisy[edit]

  1. http://pl.wikipedia.org/wiki/Instrumentalizm
  2. U Japończyków praktykowane jest skandowanie podczas wykonywania ćwiczeń. Zazwyczaj robią to w języku angielskim, tzn. fonetycznie (w tym przypadku fajto), dlatego też ów fragment jest zostawiony w oryginale.
  3. http://pl.wikipedia.org/wiki/Dojo
  4. http://pl.wikipedia.org/wiki/Funkcja_wyk%C5%82adnicza
  5. łac. sposób działania
  6. case closed


Powrót do Rozdział 1 - List z Benares Strona Główna Idź do Rozdział 3 - Działalność prestiżowego klubu klasycznego