Zero no Tsukaima wersja polska Tom 3 Pełny Tekst

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search

Ilustracje[edit]


Przekład[edit]

Tłumaczyli: Tur!


Szybkie Menu[edit]

Rozdział pierwszy: Pochodzenie Zera[edit]

Uwaga - tłumaczenie na podstawie PREVIEW


Tristański pałac królewski usytuowany był na końcu ulicy Bourdonne. Przed pałacową bramą, teren patrolowali z siodeł swoich magicznych rumaków żołnierze Magicznej Gwardii. Dwa lub trzy dni temu zaczęła rozchodzić się po mieście plotka o zagrażającej wojnie. Plotkowano, że arystokratyczna frakcja która podbiła Albion, „Rekonkwista”, jest gotowa najechać Tristain.

Dlatego też nastrój żołnierzy pilnujących otoczenie był gniewny. Na niebie ponad królewskim pałacem, zakazano latać magicznym bestiom i statkom, a ludzie którzy przechodzili przez bramę byli szczegółowo sprawdzani.

Krawcy, cukiernicy, handlarze byli zatrzymywani w bramie i badani gruntownie, aby zapobiec dostaniu się do środka magicznie zamaskowanym przez iluzję lub kontrolowanym urokiem ludziom.

Z powodu tych okoliczności, gdy na niebie ponad pałacem pojawił się smok, garnizon Magicznej Gwardii wszczął alarm.

Magiczna Gwardia składała się z trzech oddziałów, każdy pilnował pałacu na zmianę. Podczas gdy jeden był na służbie, pozostałe odpoczywały lub ćwiczyły. Dzisiaj służbę pełnił oddział Mantikor.

Na grzbietach swoich wierzchowców, szlachcice lecieli w kierunku smoka, który pojawił się nad pałacem królewskim.

Siedziało na nim pięć postaci, a ponadto w paszczy trzymał wielkiego kreta.

Magiczni Gwardziści ostrzegli, że jest to strefa zakazana do lotów, jednak smok ignorując ostrzeżenia, wylądował na pałacowym dziedzińcu.

Na szczycie siedzieli: ładna jasno różowowłosa dziewczyna, wysoka ruda pani, blondynek, mała drobna dziewczynka w okularach i chłopak o czarnej czuprynie. Chłopak dźwigał na ramieniu długi miecz.

Gwardziści mantikor szybko otoczyli smoka i równocześnie wyciągnęli podobne do rapierów różdżki, przyjmując postawę gotowości do rzucenia zaklęcia.

Postawny czerwono wąsy dowódca, ryknął do podejrzanych intruzów:

- Rzucić różdżki!

Natychmiast oblicza intruzów stały się wrogie, ale błękitno włosa dziewczyna potrząsnęła głową.

- Pałac królewski.

Grupa pokiwała głowami z niechęcią i jak nakazano, rzuciła swoje różdżki na ziemię.

- Niebo nad pałacem jest obecnie strefą zakazaną do lotów. Nie wiedzieliście o tym?Jasnoróżowowłosa dziewczyna lekko zeskoczyła ze smoka i przedstawiła się stanowczym głosem:

- Nie jestem nikim podejrzanym. Jestem trzecią córką Diuka de la Valliere, Louise Françoise. Żądam audiencji u jej wysokości księżniczki.

Dowódca podkręcał wąsy, przyglądając się uważnie dziewczynie. Znał Diuka Valliere i jego żonę. Byli oni bardzo sławnymi arystokratami. Komendant opuścił swoją różdżkę.

- Jesteś trzecią córką Diuka de la Valliere?

- Oczywiście.

Louise wspięła się na palce wlepiając wzrok w oczy dowódcy.

- Widzę... Rozpoznaję, że masz oczy podobne do matki. Jaki jest cel twojej wizyty?

- Obawiam się, że nie mogę ci tego powiedzieć. To tajemnica.

- W takim razie, muszę odmówić twojemu żądaniu. Zezwolić na audiencję bez podania celu, chyba postradałaś rozum!

Odpowiedział gniewnie dowódca.

- Tajemnica nie jest czymś, co można powiedzieć komukolwiek!

Wykrzyknął Saito zeskakując ze smoka.

Dowódca przyjrzał mu się. Miał młodą twarz. Ubrany był w strój jakiego nigdy wcześnie nie widział. Niski nos. Żółta skóra. Wielki miecz przewieszony przez plecy. Nie było jasne z jakiego kraju pochodzi, ale jedno było pewne – nie był szlachcicem.

- Co za ordynarny prostak. Nie tak sługa powinien mówić do arystokraty. Milcz.

Oczy Saita zwęziły się i odwrócił się do Louise. To było już dla niego za wiele. Naprawdę nie był sługą, a raczej chowańcem, ale pogardliwy ton głosu dowódcy rozjuszył go. Chwytając rękojeść Derfa ponad ramieniem, Saito odwróciwszy się do Louise zapytał.

- Hej, Louise. Mogę zająć się tym gościem?

- Samochwała. Tylko dlatego że pokonałeś Wardesa, nie oznacza że możesz być tak arogancki.

Podsłuchując tą rozmowę oczy dowódcy rozszerzyły się. Wardes? Wardes, wicehrabia Wardes, komendant oddziału Gryfów? Pobity? Co to znaczy? Porzucając te rozważania, dowódca uniósł swoją różdżkę ponownie.

- Kim do diabła jesteście? Bez względnie nie mogę pozwolić wam na widzenie z Jej Wysokością.

Dowódca mówił głośno twardym tonem.

Sytuacja szybko wymykała się spod kontroli. Louise wpatrywała się w Saito.

- C-Co?

- Przez ciebie i tą twoją paplaninę myślą że jesteśmy podejrzani!

- To wszystko z powodu zarośniętego faceta i jego cholernych manier!

- Zamknij się. Powinieneś trzymać gębę na kłódkę!

Obserwując scenę przed sobą, dowódca szybko ocenił sytuację. Magiczna gwardia otaczająca grupę natychmiast uniosła różdżki.

- Aresztować ich!

Po rozkazie dowódcy, gwardziści-magowie rozpoczęli inkantację gdy nagle...

W bramie pałacu pojawiła się osoba odziana w purpurowy płaszcz. Zobaczywszy Louise otoczoną przez Magiczną Straż, rzuciła się ku niej w szalonym biegu.

- Louise!

Widząc biegnącą postać Henrietty, twarz Louis rozpromieniła się niczym róża.

- Księżniczka!

Pod uporczywym spojrzeniem Magicznej Straży, obie objęły się i uściskały.

- Ah, wróciłaś cała, jakże się cieszę. Louise, Louise Françoise…

- Księżniczko...Oczy Louise zaczęły łzawić.

- List... jest bezpieczny.

Sięgając do kieszonki w staniczku, Louise delikatnie wyjęła list. Henrietta skinęła głową i energicznie ścisnęła dłoń Louise.

- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

- To zbyt uprzejme słowa Księżniczko.

Jednakże zauważywszy brak Walesa w grupie, oblicze Henriety stało się ponure.

- Domyślam się, że... Książę Wales poświęcił się dla swojego królestwa.

Louis zamknęła oczy i spokojnie pokiwała głową.

- ...Ale co z wicehrabią Wardesem? Nie widzę go, czyżby pojechał inną drogą? Lub... może... zginął z ręki wroga? Ale gdyby to był wicehrabia, nie powinniście...

Twarz Louise stała się sroga.

Z dużą trudnością, Saito wyjaśnił Henrietcie.

- Wardes był zdrajcą, Księżniczko.

- Zdrajcą?

Cień zaczął wkradać się na oblicze Henrietty.

Zauważywszy utkwione spojrzenia Magicznej Straży wokół, Henrietta szybko wyjaśniła.

- Oni są moimi gośćmi, dowódco.

- Rozumiem.

Słysząc to dowódca cofnął swoją różdżkę, nieco niechętnie i nakazał zrobić to samo żołnierzom.

Henrietta ponownie zwróciła się do Louise.

- Co dokładnie stało się w czasie waszej wyprawy? ... Jednakże, chodźmy kontynuować rozmowę do moich pokoi. Pozostali proszę niech odpoczną w innych pomieszczeniach.

Zostawiwszy Kirche, Tabithe i Guiche w poczekalni, Henrietta zaprowadziła Saito i Louise do swoich prywatnych apartamentów. Henrietta usiadła na małym filigranowym krześle, a łokcie oparła na biurku.

Louise wyjaśniła całą sytuację Henriecie.

Jak Kirche i pozostali dołączyli do wyprawy.

O wsiadaniu na statek do Albionu i późniejszym ataku piratów.

I o tym że przywódcą piratów był Książę Wales.

I jak mimo oferty ucieczki, odmówił.

Jak... z powodu ślubu z Wardesem, spóźnili się na statek.

I że w środku ceremonii ślubnej Wardes nagle okazał swe prawdziwe oblicze... zabijając Księcia Walesa i wyrywając list z rąk Louise... Który został szybko odzyskany.

O ambicji „Rekonkwisty”... aby zjednoczyć całą Halkeginie, w celu wyzwolenia Świętej Ziemi od Elfów.

Jednakże... alians pomiędzy Tristain i Germanią jest bezpieczny, Henrietta ciągle lamentowała.

- Wicehrabia był zdrajcą... Jak to możliwe? Zdrajca wewnątrz Magicznej Straży...

Wpatrując się w list do Walesa, który sama napisała, łzy spływały po jej policzkach.

- Księżniczko.

Louise delikatnie chwyciła dłoń Henrietty.

- To ja doprowadziłam do śmierci Księcia Walesa. Nie ważne jak to przedstawiacie, to ja wybrałam zdrajcę na posłańca...

Saito potrząsnął głową.

- Książę już wcześniej postanowił zostać w swoim królestwie. To nie był błąd Waszej Wysokości.

- Louise, czy na końcu przeczytał mój list?

Louise kiwnęła głową.

- Tak księżniczko. Książę Wales przeczytał list od Waszej Wysokości.

- A więc, Książę Wales mnie nie kochał.

Henrietta żałośnie pokręciła głową.

- ...Nawet po przynagleniu Księcia do ucieczki?

Henrietta kiwała głową podczas smutnego wpatrywania się w list.

Louise zacytowała słowa Walesa. Uparcie mówił „Henrietta nie powinna nakłaniać mnie do ucieczki”. To było, jak Louise się domyślała – kłamstwo.

- Ahh, z twoją śmiercią zgasła wszelka nadzieja. Co ze mną, moją straconą miłością?

Henrietta mamrotała w oszołomieniu.

- Czy honor był ważniejszy ode mnie?

Ale Saito doszedł do innego wniosku. Wales nie poległ dlatego, że próbował bronić swój honor. Raczej, poległ aby nie przysporzyć Henrietcie kłopotów... i pokazać zdrajcą że z królewskimi rodzinami Halkeginii nie można sobie pogrywać.

- To nie tak jak myślisz Księżniczko. Nie chciał sprowadzić na Tristain żadnych problemów, dlatego pozostał w kraju. Tak ja to rozumiem.

Henrietta spojrzała na Saito obojętnie.

- Aby nie sprawić mi kłopotów?

- Ucieczka, jak Książę powiedział, mogła dać doskonały pretekst zdrajcom do najazdu.

- Nawet jeśli Książę Wales nie zbiegł tutaj, oni wciąż mogą nas najechać. Ale bez przyczyny napadu, pokój może być utrzymany. Kosztem swojego życia, zapobiegł wybuchowi wojny.

- ... Nawet wtedy, wciąż nie chciał spowodować problemów. Najpewniej...

Henrietta zapatrzyła się w krajobraz za oknem.Saito powoli powtórzył zapamiętane słowa.

- Walczyć dzielnie, ginąć z odwagą. To... prosił bym przekazał.

Henrieta odpowiedziała posępnym uśmiechem. Kiedy księżniczka, śliczna jak delikatna róża, robi coś takiego, wtedy także powietrze staje się cięższe. Serce Saito przeszył ból.

Spoczywając łokciami na blacie obok ładnych marmurowych figurek, Henrietta ponuro zapytała.

- Walczyć dzielnie, ginąć z odwagą. To twoje prawo jako mężczyzny. Ale co z tymi których pozostawiasz, co oni mają zrobić?

Saito zamilkł. Nie miał nic do powiedzenia. Opuściwszy głowę z zażenowaniem uderzał butem o kanapę.

- Księżniczko... gdybym tylko próbowała usilniej przekonać Księcia Walesa...

Henrietta wstała i objęła ręce mamroczącej Louise.

- W porządku Louise. Doskonale wypełniłaś misję odzyskując list. Nie powinnaś o nic więcej się martwić. Ja nie prosiłam cię o nakłonienie go do ucieczki.

Henrietta roześmiała się.

- Usunąwszy przeszkodę która mogła uniemożliwić małżeństwo, nasz kraj może wejść w przymierze z Germanią. W tej sytuacji, Albion nie może nas tak łatwo zaatakować. Kryzys został zażegnany, Louise Françoise.

Henrietta powiedziała to tak jasno, jak było to możliwe.

Louise wyjęła z kieszeni Rubin Wody który dała jej Henrietta.

- Księżniczko, proszę zwracam go tobie.

Henrietta pokręciła głową.

- Zatrzymaj go, proszę. To wszystko co mogę zrobić aby wyrazić moją wdzięczność.

- Nie śmiem przyjąć takiego skarbu.

- Za taką lojalność powinno się odpowiednio nagradzać. Wszystko w porządku, zabierz go.

Louise ukłoniła się i włożyła go na palec.

Widząc to Saito przypomniał sobie o pierścieniu który zdjął z ręki Księcia Walesa. Wyjąwszy go z tylnej kieszeni spodni położył na ręce Henrietty.

- Księżniczko, to pamiątka od Księcia Walesa.

Przyjmując pierścień, Henrietta wstrzymała oddech ze zdumienia.

- Czy to nie Rubin Wiatru? Dostałeś go od Księcia Walesa?

- Tak. W chwili śmierci dał mi go prosząc o przekazanie Waszej Wysokości.

"Henrietta włożyła Rubin Wiatru na swój palec"

W rzeczywistości, Wales był już martwy kiedy Saito zdjął go z palca... ale nie mógł tego powiedzieć. Gdyby powiedział to w ten sposób, mogło by ukoić ból w sercu Henrietty, chociażby troszeczkę.

Henrietta włożyła Rubin Wiatru na swój palec. Ponieważ był zrobiony dla Walesa, na palec Henrietty był za duży... Ale gdy wyszeptała zaklęcie „zmniejszania”, pierścień zaczął się kurczyć i kurczyć, aż wkrótce pasował do palca jak ulał. Henrietta z miłością pogładziła Rubin Wiatru. Odwróciwszy się do Saito, obdarzyła go nieśmiałym uśmiechem.

- Dziękuję łaskawy chowańcu.

Smutny uśmiech wypełniony nieszczęściem, a teraz także uśmiech wdzięczności. Tak był on szlachetny, że Saito oniemiał.

- Ten człowiek zginął mężnie, prawda?

Saito kiwnął głową.

- Tak było.

Henrietta wpatrując się w lśniący Rubin Wiatru, powiedziała.

- W takim razie... Ja też będę żyła mężnie.


* * *


W czasie lotu z pałacu do Akademii Magii, Louise pozostawała milcząca. Nie ważne, jak mocno Kirche prosiła Louise i Saito o wyjawienie treści listu Walesa, obydwoje milczeli.

- Oi, c’mon, nie chcecie w końcu powiedzieć mi co to była za misja? I że wicehrabia był zdrajcą, to wszystko takie tajemnicze.

Kirche spojrzała na Saito płomiennym wzrokiem.

- Jednakże, kochanie zaatakowałeś go?

Saito, spojrzawszy na twarz Louise, pokiwał:

- T-tak. Ale uciekł...

- To wciąż jest niezłe osiągnięcie! Hej, a co to była za misja?

Saito pochylił głowę. Louise była bardziej milcząca i nic nie mówiła. Kirche zmarszczyła czoło i odwróciła się do Guiche.

- Hej Guiche!

- Co?

Ze sztuczną różą w ustach, zdezorientowany Guiche, obrócił się.

- Czy wiesz co była w liście po zdobycie którego wysłała nas Księżniczka Henrietta?

Guiche zamknął oczy mówiąc:

- Nie mam pojęcia. Tylko Louise wie.

- Louise Zero! Dlaczego mi nie powiesz?! Hej, Tabitha! Co o tym myślisz? No dobrze, widzę że jestem traktowana jak idiotka.

Kirche trąciła czytającą książkę Tabię. Ta w wyniku tego potrząsania, cała się kiwała.

Całe to kołysanie powodowane przez Kirche, sprawiło, że smok stracił równowagę i gwałtownie zwolnił. Siedzący na jego końcu Guiche, także stracił równowagę i spadł. Lecąc w dół krzyknął „Gaaaaaa”, ale ponieważ był to Guiche, nikt tego nie zauważył. W połowie drogi, wyciągnął różdżkę i używając „Lewitacji” spłynął powoli w dół, o włos unikając śmierci.

Również Louise straciła równowagę, ale Saito sięgnął delikatnie i chwycił ręką jej talię, podtrzymując ją. Widząc rękę na swoim pasie, Louise zarumieniła się. „Tego ranka gdy opuszczaliśmy Albion, Saito pocałował mnie. Wtedy udawałam że śpię.”

„Dlaczego? Dlaczego udawałam śpiącą?”

„Może to miłość... Jednak, nie chcę przyznać się do tej myśli, bo Saito jest moim chowańcem, a co więcej nie jest arystokratą.”

Kochać kogoś kto nie jest szlachetnie urodzony było nie do pomyślenia. „Szlachta i plebejusze to są różni ludzie”... Louise dorastała słysząc takie słowa i jej niepokój przerodził się w zakłopotanie. Nieważne czy te uczucia są prawdziwe czy nie, należy to zostawić a odpowiedź znaleźć później.

Czując że ręka przesuwa się wokół talii, Louise krzyknęła gniewnie:

- J-jeśli będziesz zbyt śmiały, to się rozgniewam!

- Wyglądało że spadasz. Tak jak Guiche.

Odpowiedział Saito, a jego twarz zarumieniła się także.

- W porządku, jeśli Guiche spadł – to tylko Guiche.

Stan Louis wciąż powodował zakłopotanie.

- Nawet jeśli spadł, nic mu nie będzie. Problemem będzie jeśli ty spadniesz, bo nie możesz używać magii.

- Jesteś tylko chowańcem i śmiesz obrażać swojego mistrza?

Louis ostro wciągnęła powietrze i szybko odwróciła wzrok. Jednakże nie wyglądała na zagniewaną.

- Stajesz się zbyt śmiały. Hum.

Chociaż Louise narzekała i skarżyła się nie próbowała odrzucić ręki Saito. Wręcz przeciwnie, pochyliła się i przytuliła do niego. Jednak nadal pozostała odwrócona. Saito rzucił szybkie spojrzenie na twarz Louise. Jej białe policzki były lekko zaróżowione i delikatnie przygryzała dolną wargę. Chociaż Henrietta była piękna... Louise była niewiarygodnie słodka, pomyślał.

Rękę obejmującą talię, przyciągnął bliżej. I poczuł jak jej pas i uda opierają się o niego.

Właśnie wtedy Kirche odwróciła się i wymruczała.

- Od kiedy jesteście tak razem?

Nagle zrozumiawszy jak rzecz wygląda, Louise zarumieniła się wściekle czerwono i pchnięciem zrzuciła rozmarzonego Saito.

- Nic się nie stało! Idiota!

Krzyk niósł się za Saitem gdy spadał, ale zanim rozbił się o ziemię, Tabitha, która czytała książkę, nieznacznie pokręciła ręką i rzuciła na niego czar „Lewitacja”. Dzięki temu wylądował delikatnie na równinie. Tam zobaczył Guiche, który spadł wcześniej, idącego drogą przez łąkę z zawziętym wyrazem twarzy.

Guiche zatrzymał się i zwrócił do Saito swoją zwykłą snobistyczną manierą.

- Także spadłeś?

Saito odpowiedział zmęczonym głosem.

- Zostałem zepchnięty.

- O-oni nie zawrócą, nieprawdaż?

Saito spojrzał w niebo. Smok szybko znikał za horyzontem.

- ...Na to wygląda.

- Dobra, przespacerujmy się. Na piechotę zajmie nam to pół dnia.

Z przygnębionym spojrzeniem Guiche zaczął iść. Saito nie był pewien czemu, ale poczuł że jest pod jego wrażeniem.

- Tak przy okazji, ty... to znaczy... Jest coś o co chciałbym cię spytać. Tylko proszę odpowiedz mi.

Guiche mamrotał do Saito jakby grał na sztucznej róży.

- Hhhhh?

- Czy Jej Wysokość...no... mówiła coś o mnie? Czy to prawda, że nagrodzi mnie za misję, listem z obietnicą tajnej schadzki?

Przez moment Saito poczuł politowanie dla Guiche. Henrietta nawet nie wspomniała o liście „G” od imienia Guiche w czasie rozmowy.

- Chodźmy.

Udając że nic nie słyszał, Saito przyśpieszył chód. Guiche zaczął go gonić.

- Czy plotka jest prawdziwa?

- Dalej, idź że. To dobre dla zdrowia.

- C-co, t-ty, Jej Wysokość, ja...

W ciepłych promieniach słońca, dwójka kontynuowała marsz do Akademii Magii.


* * *


Forteca Newcastle, znana jako wielka warownia, obecnie była w ruinie. Chociaż oparł się rozpaczy, przedstawiał sobą katastrofalny widok.

Mury zamku po wielokrotnych atakach zaklęciami i ogniem armatnim, obróciły się w stos gruzu a wokół walały się spalone nie rozpoznawalne zwłoki. Mimo że, oblężenie było krótkie, rebelia - nie, ponieważ Albion stracił króla, „Rekonkwista” powołała nowy rząd – poniesione szkody były niewyobrażalne. Trzystu żołnierzy armii królewskiej na dwa tysiące zabitych rebeliantów. I cztery tysiące rannych. Widząc to, trudno zrozumieć czy było to zwycięstwo.

Forteca położona była na samym skraju latającego kontynentu, więc atak był możliwy tylko z jednego kierunku. Zanim siłą „Rekonkwisty” udało się odrzucić straż zostali wielokrotnie ostrzelani zaklęciami i ogniem armatnim, ponosząc ogromne straty.

Jednakże wygrali, przewagą ilości ludzi. Poza murami zamku obrona była słaba. Magowie królewskiej armii, zostali wystawieni do walki z żołnierzami. Ale ilość magów była niewystarczająca przeciw wojskom „Rekonkwisty”; stopniowo byli zabijani jeden po drugim i wszyscy polegli.

Chociaż straty zadane wrogowi były wielkie... ceną była zagłada królewskiej armii. Dosłownie zagłada. Ponieważ rojaliści walczyli do ostatniego żołnierza.

Jednym słowem, decydująca bitwa w wojnie domowej w Albione, oblężenie fortecy Newcastle, walka przeciwko sto lub więcej razy silniejszemu przeciwnikowi, ze zniszczeniami wartymi dziesięciu takich armii... stała się legendą.


* * *


Dwa dni po zakończeniu wojny domowej, pod jaśniejącym słońcem, pomiędzy zwłokami i kamieniami, wysoki arystokrata badał dawne pole bitwy. Jego kapelusz był przechylony na bok i ubrany był niezwykle jak na Albion, w mundur Królewskiej Magicznej Gwardii Tristain.

To był Wardes.

Za nim stała kobieta mag w kapturze naciągniętym po oczy.

Była to Fouquet Krusząca Ziemię.

Uciekła do Albionu na statku z La Rochelle. Do Wardesa dołączyła ostatniej nocy w barze Rondei Nium w stolicy Albionu, a teraz przybyła na pole bitwy pod Newcastle.

Wokół nich żołnierze „Rekonkwisty” pilnie polowali na bogactwa. Głośne okrzyki radości dochodziły z pobliskiego skarbca, gdy jakaś grupa znalazła złote monety. Najemnik z włócznią na ramieniu, obracał zwłoki obok, a następnie wpychał je na stos obok śmietnika jak dekorację ogrodu. Kiedy znalazł magiczną różdżkę krzyczał z radości.

Fouquet, obserwująca tą scenę z dezaprobatą, cmoknęła z niesmakiem.

Zauważywszy jej reakcję, Wardes zaśmiał się chłodno.

- Cóż złego robią twoi koledzy polujący na klejnoty Fouquet Krusząca Ziemię? Okradanie arystokratów z ich skarbów nie było twoim zajęciem?

- Nie porównuj mnie z nimi. Nie jestem zainteresowana klejnotami z ciał zmarłych.

- Złodziej ze złodziejską etyką.

Wardes zaśmiał się.

- Nie interesuje mnie to. Kradłam cenne skarby tylko dlatego, że uwielbiam widok szaleństwa na twarzach dostojników. Ale ci ludzie...

Fouquet patrzyła kątem oka na trupa królewskiego maga strażnika.

- Dobrze, dobrze, nie denerwuj się.

- Przypuszczam że królewscy dostojnicy Albionu są twoimi wrogami. Czyż nie w imieniu królewskiej rodziny, zhańbiona została twoja rodzina?

Słysząc przesadne słowa Wardesa, Fouquet odzyskała spokój i potakując odpowiedziała chłodno.

- W porządku. Zdarzył się wypadek.

Wardes odwrócił się. Dolna część lewego ramienia była odcięta. Rękaw munduru trzepotał na wietrze.

- Wygląda, że walka dla ciebie była podobnie przykra.

Wardes odpowiedział niezmienionym tonem:

- Ramię za życie Walesa, to raczej niska cena.

- Musi być kimś, ten „Gandalfr”, skoro tak szybko odciął ramię tobie, magowi klasy kwadratu.

- Zlekceważyłem go, bo był plebejuszem.

- Nie mów tak. On zniszczył nawet mojego golema. Jednakże nic w tym zamku nie powinno przetrwać.

Gdy Fouquet to powiedziała, Wardes uśmiechnął się zimno.

- Przede wszystkim on jest Gandalfrem. Oddział który atakował zamek nie zameldował aby walczył przeciwko takiej osobie. Może, podczas naszej walki zużył całą swoją energię i ukrył się wśród plebsu. Prawdopodobnie żołnierz, który go zabił, nawet nie zauważył, że był on legendarnym chowańcem.

Nieprzekonana Fouquet parsknęła. Obraz Saito, silnego chłopca, przemknął przez jej myśli. Czy mógł naprawdę tak zwyczajnie zginąć?

- A gdzie jest list?

- Gdzieś tutaj.

Ward wskazał laską grunt. To miejsce jeszcze dwa dni temu było kaplicą. Miejscem gdzie Wardes i Louise próbowali wziąć ślub. Miejscem gdzie Wales stracił życie. Jednakże teraz było kupą gruzu.

- Hmm, ta dziewczyna la Valliere... twoja była narzeczona, miała list w kieszeni?

- Zgadza się.

- Pozwoliłeś jej umrzeć? Nie kochałeś jej?

- Kochałeś, nie kochałeś, zapomniałem już o takich sentymentach.

Neutralnym głosem odrzekł Wardes.

Przyciągnął laskę do siebie i zaintonował zaklęcie. Pojawiło się małe tornado i zaczęło rozpraszać gruz wokół. Zaczęła pojawiać się stopniowo podłoga kaplicy. Pomiędzy obrazem Założyciela Brimira a krzesłem, leżało ciało Walesa. O dziwo, było nienaruszone.

- Spójrz, czyż to nie nasz ukochany Książę Wales?

Zdziwionym głosem powiedziała Fouquet, która jako jedyna z dostojników Albionu, pamiętała twarz Walesa.

Wardes nawet nie spojrzał na zwłoki, tego którego osobiście zamordował, szukał za to uważnie ciał Louise i Saito. Jednakże... ich zwłok nigdzie nie było widać.

- Jesteś pewien, że naprawdę tutaj zginęli?

Mrucząc, Wardes rozpoczął dokładne przeszukiwanie otoczenia.

- Hmm... Spójrz, czy to nie jest „Wizyta Założyciela Brimira” George de la Tur?

Fouquet podniosła obraz z podłogi.

- Myślę, że to reprodukcja. Mm, pomyśl, ta kaplica zamkowa musiała być wybudowana ku jego czci... Hmm?

Fouquet po zabraniu obrazu z podłogi, odkryła pod nim szeroki otwór i zawołała Wardesa.

- Hej, Wardes, Co to za dziura?

Wardes z podniesionymi brwiami przykucnął i spojrzał w otwór, który wskazywała Fouquet. Zrozumiał, że ta dziura musiała być wydrążona przez ogromnego kreta, chowańca Guiche. Na swoich policzkach czuł chłodny powiew dochodzący z dołu.

- Czy to możliwe, że przez ten otwór oboje, najmłodsza córka Valliere i Gandalfr, uciekli?

Zauważyła Fouquet i była to prawda. Twarz Wardesa skrzywiła się z wściekłości.

- Czy mamy ścigać ich dalej?

- To zbędne. Jeśli dochodzi wiatr ze środka, to musi znaczyć że przekopali się na wylot.

Odpowiedział Wardes wściekle. Widząc go takim, Fouquet wyszczerzyła zęby.

- Widzę, że jesteś zdolny do jakichś odruchów. A ja myślałam że jesteś człowiekiem bez uczuć jak gargulec... Czemuż to takie emocje pojawiły się na twojej twarzy? - Zażartowała.

Słysząc to, Wardes wstał.

Kiedy tak rozmawiali, z oddali podszedł do nich mężczyzna.

Przemówił pogodnym, czystym głosem.

- Wicehrabio! Wardes! Czy znalazłeś już list? Ten... co to było... aha, list miłosny, od Henrietty do Walesa, zbawienie które może zapobiec związkowi Germanii i Tristain. Czy znalazłeś go?

Kręcąc głową, Wardes odpowiedział przybyszowi.

Człowiek był w połowie trzydziestki. Nosił okrągły kapelusz i zielony płaszcz. Na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że był duchownym. Jednakże troszeczkę podobny był do żołnierza, z długim orlim nosem i inteligentnymi niebieskimi oczami. Z pod brzegu kapelusza wyglądały loki blond włosów.

- Wasza Ekscelencjo, wydaje się, że list wyślizgnął się tą dziurą. To ja popełniłem pomyłkę. Głęboko żałuję za mój błąd. Proszę, wymierz mi karę, jaką uznasz za stosowne.

Wardes klęknął, pochylając głowę.

Człowiek nazwany „ Ekscelencjom”, z przyjacielskim uśmiechem, zbliżył się do Wardesa i poklepał go po plecach.

- Co ty mówisz? Wicehrabio Wykonałeś znaczącą pracę! Samodzielnie pobiłeś dzielnego generała wroga! Ah, czy tam, to nie nasz drogi Książę Wales? Bądź dumny! Ty go pokonałeś! Podobno nienawidził mnie głęboko... ale widząc go w takim stanie, czuję rodzaj dziwnego pokrewieństwa. Ahh, prawda. Martwy, staje się wszystkim przyjacielem.

Policzki Wardesa cofnęły się odrobinę, gdy zauważył sarkazm na końcu wypowiedzi. Szybko odzyskał opanowanie i powtórzył swoje przeprosiny najwyższemu przełożonemu.

- Jednak misja zdobycia listu Henrietty, który Wasza Ekscelencja tak pożądał, skończyła się porażką. Przepraszam, że nie byłem wstanie sprostać oczekiwaniom Waszej Ekscelencji.

- Nie gryź się. W porównaniu do powstrzymania porozumienia, zabicie Walesa było dużo ważniejsze. Marzenie jest czymś, co musi być osiągane powoli, krok po kroku.

Wtedy, człowiek w zielonej todze zwrócił się do Fouquet.

- Wicehrabio, przedstaw tą piękną kobietę proszę. Będąc duchownym, rozmawianie z kobietą jest dla mnie kłopotliwe.

Fouquet przyglądała się mężczyźnie. Na jej oczach, Wardes pokłonił się mu głęboko. Roztaczał wokół siebie dziwną aurę. Złowieszcze uczucie biło z rozcięć w jego todze. Nie polubiła go.

Wardes powstał i przedstawił Fouquet mężczyźnie.

- Wasza Ekscelencjo, oto Fouquet Krusząca Ziemię, przed którą arystokraci Tristain drżeli.

- Ooo! Słyszałem plotki! Jestem zaszczycony spotkaniem, Panno Southgott.

Słysząc go wymawiającego jej szlacheckie nazwisko, które dawno temu porzuciła, Fouquet uśmiechnęła się.

- Czy Wardes zdradził ci to nazwisko?

- Zgadza się. On wie wszystko o arystokratach Albionu. Genealogie, herby, majątki... ciężko podstarzałemu biskupowi pamiętać o tym. Oh, nie opóźniajmy mojej prezentacji.

Otwierając oczy szeroko i kładąc rękę na piersi...

- Pierwszy generał „Rekonkwisty”, Oliver Cromwell do waszych usług. Jak widzisz, niegdyś byłem zwykłym biskupem. Jednak zgodnie z głosem rady baronów, zostałem nominowany pierwszym generałem i muszę dać z siebie wszystko. Jednak jestem duchownym służącym Założycielowi Brimirowi i słusznym jest „prowadzić” nas przez mroczne czasy, prawda? Jeśli konieczne, używać wiary i mocy dla lepszej sprawy.

ZnT03-037.JPG

- Wasza Ekscelencjo, nie jesteś już niezależnym pierwszym generałem, jesteś teraz...

- Imperatorem Albionu, wicehrabio.

Zaśmiał się Cromwell. Jednakże, jego oczy nie zmieniły się.

- Oczywiście, naprawdę chciałbym zapobiec sojuszowi Tristain i Germanii, jednak są rzeczy ważniejsze. Czy zrozumiałeś mnie wicehrabio?

- Myśli waszej Ekscelencji są tak głębokie, że zwykły człowiek jak ja, nie może ich pojąć.

Cromwell otworzył szeroko oczy. Następnie uniósł obie dłonie i zaczął mówić z przesadną gestykulacją.

- Jedność! Jedność stali! Halkeginia jest nami, sojuszem wybranych arystokratów, którzy odzyskają z powrotem świętą ziemię od złowieszczych elfów! To misja dana nam przez Założyciela Brimira! „Jedność” jest naszym najważniejszym obowiązkiem. Dlatego wicehrabio, ufam ci. Nie ma winy z powodu drobnych niepowodzeń.

Wardes ukłonił się głęboko.

- Dla tej wielkiej misji, Założyciel Brimir pobłogosławił nas mocą

Fouquet uniosła brew. Moc? O jakiej mocy mówią?

- Wasza Ekscelencjo, jaką mocą obdarzył Was Założyciel Brimir? Jeśli można, chciała bym wiedzieć?

Cromwell ciągnął dalej bełkotliwym tonem, dając się ponieść swojemu aktorstwu.

- Czy znasz cztery podstawowe elementy magii, Panno Southgott?

Fouquet kiwnęła głową. Każde dziecko to wie. Ogień, Wiatr, Woda i czwarty – Ziemia.

- Oprócz czterech wielkich żywiołów istnieje jeszcze jeden. Element którego użył Założyciel Brimir, element zero. Naprawdę to był pierwszy element wszystkiego.

- Element zero... Otchłań?

Fouquet zbladła. Zagubiony element. Magia nicości, jak mroczne legendy mówią, zaginiona.

- To jest moc, którą Założyciel Brimir obdarzył mnie. Dlatego Rada Baronów zgodziła się uczynić mnie imperatorem Halkegini.

Cromwell wskazał ciało Walesa.

- Wardes. Chciałem uczynić Księcia Walesa moim przyjacielem i sojusznikiem. Zamiast tego, stał się moim największym w życiu wrogiem, ale teraz po śmierci, chcę by stał się wielkim sprzymierzeńcem. Czy widzisz w tym coś złego?

Wardes pokręcił głową.

- Nie powinien nigdy przeciwstawiać się decyzjom Waszej Ekscelencji.

Cromwell roześmiał się wesoło.

- No więc, Panno Sauthgott. Pokażę ci żywioł „Otchłani”.

Fouquet obserwowała ruchy Cromwella z wstrzymanym oddechem.

Cromwell wyciągnął laskę, która była przypięta do pasa.

Niska, cicha aria wydobyła się z ust Cromwella. To były słowa których Fouquet nigdy wcześniej nie słyszała.

Gdy aria się skończyła, Cromwell delikatnie pochylił laskę i wycelował w ciało Walesa.

Wtedy... nagle, Wales, którego ciało było już zimne, otworzył oczy. Dreszcz przebiegł po kręgosłupie Fouquet. Wales powoli podniósł się. Naraz do bezkrwistej twarzy wróciło życie, jakie kiedyś posiadała. Jak zwiędły kwiat pijący wodę, ciało Walesa ożyło.

- Dzień dobry, Książę.

Mamrotał Cromwell.

Ożywiony Wales odwzajemnił uśmiech Cromwella.

- Dużo czasu minęło Arcybiskupie.

- Jak niegrzecznie, jestem teraz imperatorem mój drogi Książę.

- Naprawdę? Wybacz, Wasza Ekscelencjo.

Wales klęknął przyjmując postawę wasala.

- Myślę, że zrobię z ciebie mojego osobistego ochroniarza Wales.

- Z przyjemnością.

- Zatem, zostańmy przyjaciółmi.

Cromwell zaczął iść. Wales, niewyglądający już na martwego, pomaszerował za nim. Wtem Cromwell, jakby przypomniawszy sobie coś, zatrzymał się i odwrócił mówiąc:

- Wardes, nie martw się. Nawet jeśli alians został zawarty, to nie ma żadnego znaczenia. W każdym przypadku Tristain jest bezradne. Nic się nie zmieniło w planach.

Wardes ukłonił się.

- Są dwa rodzaje dyplomacji – kij i marchewka. Daj na początek Tristain i Germanii marchewkę.

- Jak sobie życzysz.

Tristan jest nam niezbędna. Rodzina królewska posiada Modlitewnik Założyciela. Potrzebuję go, ażeby odzyskać świętą ziemię.

Po tych słowach i pokiwaniu z uznaniem, Cromwell odszedł.


* * *

Zaraz po zniknięciu z widoku Cromwella i Walesa, zdołała otworzyć usta.

- To... była otchłań...? Ożywianie zmarłych. To niemożliwe.

Wardes mruczał.

- Żywioł otchłani kieruje życiem... To Jego Ekscelencja powiedział i wydaje się że miał rację. Także nie mogę w to uwierzyć, ale po byciu świadkiem tego – jak nie mógłbym.

Drżącym głosem Fouquet zapytała Wardesa.

- Chwilę wcześniej ty także zachowywałeś się podobnie, może także byłeś pod wpływem magii otchłani.

- Ja? Jestem inny. To wynik żałosnego żywota jaki wiodę od urodzenia.

Po tym, Wardes spojrzał w niebo.

- Jednak... wiele żyć zostało poświęconych za świętą ziemię założyciela... jeśli oni wszyscy powinni być ożywieni przez żywioł „Otchłani”?

Strach objął ciało Fouquet. Ledwie czuła bicie serca. Nagle zapragnęła upewnić się, że wciąż jeszcze żyje.

- Nie patrz tak. To tylko moje domysły. Możesz to nawet nazwać fantazjami.

Fouquet westchnęła, uczucie ustąpiło. Spiorunowała wzrokiem Wardesa.

- To była jedynie niespodzianka.

Mówił spokojnie postukując o kikut po lewej ręce

- Jednak, sam dla siebie chciałbym wiedzieć. Czy są to czcze fantazje? Czy rzeczywistość. Odpowiedź musi być w Świętej Ziemi... tak podejrzewam.


* * *


Trzy dni po powrocie Saito i towarzyszy do Akademii Magii, oficjalnie ogłoszone zostało małżeństwo pomiędzy księżniczką Henriettą i Germańskim imperatorem Albrechtem III. Ceremonia będzie miała miejsce w następnym miesiącu, a przedtem nastąpi zawarcie aliansu militarnego.

Zawarcie przymierza nastąpiło w Vindobon stolicy Germanii, gdzie tekst porozumienia został podpisany przez premiera Tristain Kardynała Mazarin.

Następnego dnia, oficjalnie został powołany rząd Albionu. Natychmiast zaiskrzyło pomiędzy krajami, ale Pierwszy Imperator Imperium Albionu Cromwell wysłał natychmiast nadzwyczajnego posła do Tristani i Germanii z poleceniem podpisania paktu o nieagresji.

W rezultacie oba kraje odbyły konferencję. Nawet ich połączone siły powietrzne, nie były wstanie przeciwstawić się flocie Albionu. Chociaż pakt wydawał się sztyletem wymierzonym w szyję, to oba kraje nie miały wielkiego wyboru i ta oferta stanowiła najlepsze na co mogły liczyć.

Jednakże... pokój został ustanowiony w Halkegenii tylko na „powierzchni”. Politycy nie mogli spać dniem i nocą. Nie dotyczyło to tylko arystokratów, plebejusze także oczekiwali następnego dnia z napięciem.

W Tristańskiej Akademii Magii było nie inaczej.


Przekład[edit]

Tłumaczył: egaro

Rozdział drugi: Chora z Miłości Louise[edit]

Następnego ranka po powrocie z Albion, zachowanie Louise zaczęło się zmieniać. Mówiąc prościej, zaczęła być milsza. Po przebudzeniu, Saito jak zwykle, przygotował umywalkę dla Louise. Chciał wlać do niej wodę, a następnie umyć Louise twarz. Było to kłopotliwe, ale jeśli to zaniedbał, mógł mieć poważne kłopoty.

Raz, gdy zapomniał przygotować umywalkę, nie dostał jedzenie. Następnego ranka, będąc całkiem zły, złapał żabę ze stawu za Akademią Magii i wrzucił ją do w umywalki. Louise, która nie cierpiała żab, rozpłakała się na widok płaza. Saito przepraszało gorąco, ale Louise nie wybaczyła mu, że doprowadził ją do łez.

Od tego czasu, niezadowolona z głodzenia Saito, próbowała chłostać go, co spowodowało, że uciekał z pokoju i spał na zewnątrz.

Doszłoby do walk nad zwykłą umywalką jak wcześniej, ale po powrocie z Albionu coś się zmieniło. Cieplejsze uczucia do Saito zaczęły kiełkować w Louise i odwrotnie. Jednakże, nie uświadamiali sobie tego wzajemnie.

Rano, Saito przygotował umywalkę czując się trochę niezręcznie. Louise usiadła na swoim łóżku z sennym spojrzeniem.

Z umywalki umieszczonej na podłodze, Saito nabrał oburącz wody i uniósł w górę, ale Louise nie ruszyła się. Jej jasno różowawe włosy kołysały się. Pozornie zmęczona, przetarła swoje oczy. Z nieobecnym wyrazem twarzy, powiedziała:

– Zostaw to, zrobię to sama.

Saito był wstrząśnięty. Nie pomyślałby że słowa: „zrobię to sama”, mogły wydobyć się z ust Louise.

– Louise?

Saito machnął ręką przed jej twarzą. Louise wydęła wargi. Zarumieniła się. Jakby była zła, powiedziała:

– Zrobię to sama. Zostaw mnie w spokoju.

Zanurzyła swoją rękę w umywalce, zaczerpnęła wodę, pokręciła głową i umyła twarz. Wodę po rozpryskała wszędzie dookoła.

– Więc, jesteś typem, który lubi poruszać twarzą podczas mycia, hę?

Louise była lekko zaskoczona komentarzem Saito. Jej twarz zarumieniła się i stała się zła.

– M-masz jakiś problem z tym?

– Nie, w ogóle...

Następnie zabrał ubranie Louise z szafy i położyło je na łóżku, podczas gdy ona zakładała swoje majtki. Saito, trzymając mundurek Louise, odwrócił się gdy domyślił się, że już skończyła. Kolejnym krokiem było ubrać Louise.

Gdy odwrócił się, Louise, była tylko w majtkach, więc zaczęła szybko i panicznie przykrywać ciało prześcieradłem.

– Zostaw tam ubranie? – powiedziała Louise, z na wpół zakrytą przez prześcieradło twarzą.

„Co się stało?”, pomyślał Saito. „Zwykle powiedziałaby coś jak: Szybko ubierz mnie... z zaspaną twarzą. Co więcej, ona zakrywa się prześcieradłem. Zwykle, nie dbała o to, że zostanie zobaczona. I dlaczego ona jest zakłopotana?”

– Zostawić je tam? Umm, jesteś pewna?

Louise uniosła swoją głowę ponad prześcieradło – Powiedziałam zostaw to tam, nie?!

Następnie Louise jeszcze raz schowała połowę twarzy za prześcieradłem i spiorunowała wzrokiem Saito.

„To dziwne”, pomyślał Saito gdy kładł ubrania obok Louise, tak jak kazała.

– Twarzą w tamtą stronę.

– Eh?

– Powiedziałam, twarzą w tamtą stronę.

To było tak, jakby była typem osoby, która nie chciała być zobaczoną w chwili przebierania się. Jest to zupełnie normalna reakcja dla nastolatek, jednakże dawniej Louise to nie przeszkadzało.

Saito odwrócił się do niej plecami myśląc: „Co do diabła się zdarzyło”?

Tak więc, wiele rzeczy zdarzyło się w Albionie. Jej narzeczony i przyjaciel z dzieciństwa zdradził ją i Henrietę. Straciła swojego ukochanego. To było okropne doświadczenie dla Louise. Może te wydarzenia zmieniły ją.

Czy Louise naprawdę się odmieniła?

Z niezdradzającym emocji wyrazem twarzy, Saito przypomniał sobie uczucie dotyku ust Louise. Pocałował ją pół śpiącą, delikatnie w usta na smoku. Całowanie kogoś w śnie jest tchórzliwe i czymś co nie powinno być robione, ale on nie mógł się powstrzymać. Bardzo się o nią troszczył.

„Czy to mogłoby być …”, Saito myślał, „że Louise wie o tym pocałunku? Ona nie zmieniła się bo poczuła, że jestem niebezpieczny i pomyślała, że zamierzam ją podrywać, prawda?

Na tym Saito zatrzymał swoje myśli i potrząsnął głową. Gdyby Louise obudziła się w tamtym momencie, nie była by cicho. Budzi się. Wkurza. Obraża. Jakiekolwiek poczucie harmonii rozpadłoby się na kawałki. Czas gdy zakradałem się do jej łóżka był okropny, nieprawdaż? Pies. To ja, pies. Pies, który jest trzymany na łańcuchu i szczeka „hau”.

„Ach. Teraz rozumiem.” Saito w końcu uświadomił sobie. „Ona jest speszona ponieważ zakradałem się do jej łóżka podczas gdy spała, dwie noce przed wyjazdem do Albionu. To nie o pocałunek chodzi. Ach, to dlatego ona nie chce już mojej pomocy przy przebieraniu.”

Saito poczuł się nieco smutny. Tak naprawdę, był pełen żalu. Jeżeli tylko nie zrobił by takiej rzeczy. „Ona nie chce bym ją podrywał. Tak, to naturalne, ale to oznacza że ona mnie nie lubi. Przypuszczam, że to również naturalne...”

„To jest naturalnie...też zasmucające.”

Promyk nadziei? Nie. Żaden. Louise mnie nie lubi. Jestem tylko chowańcem. To zostało powiedziane, jestem tylko niebezpiecznym chowańcem, jak do tej pory. Zły chowaniec, który zmienia się w nocy w wilka. Ściana już została postawiona między nami.

Ciemne chmury zaczęły się gromadzić. Nadzieja wewnątrz serca Saito wyszeptała rozpaczliwie: „Ale w drodze powrotnej, na smoku, przytuliła się do mnie, prawda? ” Rozpacz w sercu Saito odpowiedziała chłodno: „To tylko moje wyobrażenie. Zrzuciła mnie gdy Kirche zwróciła na to uwagę, czyż nie?”

„...Aha, zgadza się. Tu nie ma błędu. Louise nic o mnie nie myśli.”

Uświadamiając sobie swoje uczucia do Louise, ogarnęło go przygnębienie. Był osobowością która raz pobudzona mogła porwać się na szaleństwo, ale kiedy był przygnębiony mogła popaść w nadmierną depresję.

– Co ty szepczesz?

Saito nie zdawał sobie sprawy, że szepcze. Gdy odwrócił się, Louise zakończyła już przebieranie i patrzyła w jego twarzy powątpiewająco.

Po dobrych dwudziestu sekundach myślenia, osiągnął konkluzję. Przygnębiony odpowiedział chorowitym głosem – Przepraszam. Nie będę więcej mówił do siebie.

– Tak, to jest nieco odrażające.

Louise, patrząc powątpiewająco na Saito, wyszła.

– Dalej, chodźmy na śniadanie.

– Taaa – Saito podążył za nią przybity.


* * *


Nawet w Sali Jadalnej Alviss zdarzyło się coś zadziwiającego.

Saito jak zawsze, usiadł na podłodze, ale jego talerza z zupą tam nie był. Zaczynał się niecierpliwić. „Czy zrobiłem coś, co mogło rozgniewać Louise, tak aby nie dać mi jedzenia? Nie, myślę że nie.”

Wczoraj wieczorem, po powrocie całej piątki do akademii, złożyli raport. Osman, który dostał już wiadomość od Henrietty podziękował i pochwalił ich za wysiłki.

Następnie wrócili do swoich pokoi… i szybko zasnęli. Saito nie zrobiło niczego by rozgniewać Louise. Z nieszczęśliwym wyrazem twarzy, popatrzył w górę na Louise, siedzącą na krześle.

Louise zaczęła się rumienić i odwracając powiedziała:

– Od teraz, jesz przy stole.

– Eee? – Saito spojrzał zaskoczony na Louise. To było bardzo niespodziewane z jej strony.

– Dalej, siadaj szybko.

Oniemiały, usiadł obok Louise. Malicorne, które zawsze tam siadał i był przeziębiony, zaczął protestować:

– Hej Louise, to moje miejsce. Co ty sobie myślisz, że pozwolasz swojemu chowańcowi siadać tu?

Louise spiorunowała wzrokiem Malicorne.

– Jeśli nie masz miejsca, to przynieś sobie krzesło.

– Nie baw się mną! Pozwalasz plebejskiemu chowańcowi siadać, gdy ja muszę iść po krzesło? To jest niewłaściwe! Hej chowańcu, zjeżdżaj, to moje miejsce. To jest stół jadalny dla arystokratów!

Pucołowaty Malicorne próbował wyglądać groźnie, ale odrobinę drżał. To był legendarny chowaniec, który ponoć pokonał Guiche i złapał Fouquet. Co więcej, wydawało się, że dokonał jakiś niewiarygodnych czynów podczas gdy byli poza akademią, przez kilka poprzednich dni. Malicorna oblał zimny pot, gdy beształ Saito.

Saito, czując się niezwykle zdołowany z powodu rosnącej między nim i Louise ściany, zareagował na dręczący go głos. Wstał i złapał Malicorna za kołnierz.

Nie użył dużo siły, ale wyszeptał groźnym głosem:

– Hej grubasie, co powiedziałeś?

Przerażony, Malicorne zaprzestał i kręcąc głową mówił:

– A-Ah, nic, nie to miałem na myśli!

– Nie to miałem na myśli panie.

– T-tak, nie to miałem na myśli panie.

– Więc idź po krzesło. Zjedzmy radośnie razem.

Malicorne popędził po krzesło. Louise z niewzruszonym spojrzeniem, czekała na modlitwę przed posiłkiem. „Zastanawiam się, co się wydarzyło. Co to za zmiana w jej sercu? Dlaczego jest taka miła? Na pewno jest jakiś powód. Nie,” pomyślał. „Podróż do Albionu odmieniła Louise”.

To musiało być… po zobaczeniu rannych i zabitych ludzi, te przyjazne uczucia zaczęły w niej kiełkować. To przypomniało Saito historię o Generale Tokugawa Tsunayoshi z epoki Edo i jego rozporządzenia by być pełnym współczucia dla zwierząt. Pies szoguna zlitował się nad bezpańskim psem i ukarał tych, którzy zastraszyli go.

Więc to jest to.

Rozporządzenie by być pełny współczucia dla zwierząt zostało ustanowione w Tristain.

Ustawodawca: Louise Françoise le Blanc de la Valliere.

Przedmiot: chowańcy, a także psy, innymi słowy ja.

Saito zatrzymał wyobraźnię i popatrzył ciepło na Louise.

„Stałaś się milsza, nieprawdaż Louise, bardziej dziewczęca. Jesteś olśniewajca. Będąc taką miłą dla kogoś takiego jak ja... urastasz jako dziewczyna.”

Będę strzec cię ostrożnie – nie chcę cię podrywać jeszcze raz. Do czasu powrotu na Ziemi, będę cię chronić. Nawet jeżeli mnie nie lubisz, cieszę się, że jesteś taka miła dla mnie.

Jej blask zmieszał się z jego smutkiem i rozpaczą, Saito uśmiechnął się ciepło. Louise zauważyła, jak patrzył na nią uważnie i zarumieniła się:

– Czemu patrzysz na mnie w ten sposób?

Zauważając wstrętny sposób w jaki patrzy na nią, Saito odwrócił oczy i zacisnął leżące na kolanach ręce w pięści. Słuchaj uważnie, Saito. Arystokraci nie są dla psów takich jak ty. W porównaniu do Louise, która jest tak piękna i czysta, jesteś tylko pospolitym kretem. Nie ma takiej możliwości by kret mógł patrzeć na taką pociągającą dziewczynę w przyzwoity sposób.

Myśli powtórzone w jego głowie. Smutek szybko go pochłaniał, jak bagno bez dna. Saito posłusznie wyszeptał:

– Przepraszam za bycie odrażającym.

Louise szybko odwróciła się w przeciwną stronę.

„Ugh, musi myśleć, że jestem dziwny. Mistrz myśli, że jego kret jest dziwny”

Saito wpatrywał się w jedzenie na talerzu z posępną miną. To był luksusowy posiłek, ale jego kolory wydawały mu się wyblakłe.

Codzienna modlitwa i śniadanie zaczęło się. Saito cicho zjadł swoje jedzenie. Było wyborne, ale był tak nieszczęśliwy, że nie czuł smaku.


* * *


Gdy Louise weszła do klasy, koledzy szybko ją otoczyli. Pogłoski głosiły, że odbyła niebezpieczną podróż i dokonała wielkich czynów.

Prawda była paroma studentami którzy widzieli, gdy przywódca Magicznego Oddziału Obronnego wyruszył. To była skromna scena. Wszyscy byli chętni do usłyszenia, co się zdarzyło. Zapytaliby podczas śniadania, jeśli nie było by tam nauczycieli.

Kirche i Tabita już siedziały. One także były otoczone przez grupę studentów.

– Hej, kiedy ty i Louise byłyście nieobecne, dokąd udałyście się? – pytała Montmorency chwytając jej ramię.

Kirche rzucając na nią okiem, zaczęło elegancko poprawiać makijaż, a Tabitha cicho czytała swoją książkę. Tabitha nie mówiła dużo. Co do Kirche, gdy była w normalnym nastroju, nie opowiadała by kolegom dookoła o ich tajemnej podróży.

Nieważne jak bardzo klasa je naciskała, nie mogli nic wydobyć z tej dwójki, więc za cel obrali sobie Guiche i właśnie przybyłą Louise.

Guiche, które lubił być w centrum uwagi i aby o niego zabiegano, dało się ponieść emocjom, zgodnie z przewidywaniami.

– Chcecie mnie zapytać, prawda? Chcecie znać tajemnicę, którą ja znam? Aha, taki zadręczony mały królik!

Louise przedarła się przez tłum ludzi i trzepnęła Guiche przez głowę.

– Co robisz, jak myślisz?! Jeśli powiesz coś, księżniczka nie będzie cię lubić.

Jedna wzmianka o Henrietcie, a Guiche ucichł od razu. Zobaczywszy to, koledzy z klasy stali się jeszcze bardziej podejrzliwi. Okrążyli Louise i zaczęli ją dręczyć.

– Louise! Louise! Co naprawdę się wydarzyło?

– Zupełnie nic. Osman wysłał mnie do pałacu ze zleceniem, to wszystko. Prawda Guiche, Kirche, Tabitha?

Kirche uśmiechnęło się tajemniczo, dmuchająca na wyczyszczone paznokcie. Guiche kiwnął głową. Tabitha czytała książkę. Ponieważ nikt nie był skłonny do mówienia, koledzy wrócili na swoje miejsca. Jak grupa urażonych przegrywających, zaczęli rozmawiać o Louise gniewnie.

– Heh, najprawdopodobnie to nic ważnego.

– Tak, przecież mówimy o Louise Zero. Nie mogę wyobrazić sobie jakich wielkich wyczynów mogła by dokonać, jeśli nie potrafi nawet używać czarów.

– Złapanie Fouquet było tylko szczęśliwym trafem. Jej chowaniec po prostu, przypadkowo wywołał moc Berła Zniszczenia – Montmorency powiedział to irytująco, zakręcając lok.

Louise przygryzła swoją wargę, znosząc rozdrażnienie wyrażone na jej twarzy milcząco. Saito był wstrząśnięty. Jak śmiała ta kędzierzawa kobieta obrażać moją Louise? Dobrze, nie „moją” Louise, jak przypuszczam. Kret tak jak ja, nigdy nie mógłby mieć Louise. No dobrze. Nawet jeżeli to jest dziewczyna, Saito zrobi co powinno być zrobione.

Właśnie kiedy Montmorency odchodziła z zadowolonym spojrzeniem na swojej twarzy, Saito mimochodem wystawiło nogę. Montmorency nie zauważyła tego i wywróciła się o jego stopę.

– Ahh!

Montmorency, uniosła czerwony nos, od uderzenia twarzą w ziemię, gniewnie krzyknęła na Saito – Co ty robisz? Jestem arystokratą, jak plebejusz taki jak ty śmie podkładać mi nogę!

Z boku odezwała się Louise – To ty powinnaś uważać.

– Co, teraz stajesz po stronie plebejusza, Louis Zero?

– Saito może i jest plebejuszem, ale jest moim chowańcem, Montmorency Potop. Obraź jego, a obraź mnie, to jest to samo. Czy masz coś do dodania?

Montmorency odeszła, mamrocząc do siebie gniewnie. Dla Saita, Louise, która właśnie stanęła w jego obronie, nagle stała się olśniewająca i zaczął wpatrywać się w nią ciepło. Czując jego spojrzenie obróciła twarz w bok, rumieniąc się – C-co się tak patrzysz?

Saito, jeszcze raz uświadamiając sobie odrażające spojrzenie, przeprosił Louise. Ten pospolity kret zrobił to jeszcze raz.

– P-przepraszam.

Louise zauważyła, że Saito jest jakiś dziwny od rana. Był bardziej ostrożny niż zwykle. „Czego więcej chcesz, jestem taka miła dla ciebie.”

Właśnie miała coś powiedzieć o tym, ale pan Colbert wszedł do klasy, więc usiadła. Zaczęła się lekcja..

– Dobrze, wszyscy – pan Colbert poklepał lekko swoją łysą głowę. Do wczoraj, miał obawy o to jak Fouquet Krusząca Ziemię uciekła z więzienia, podejrzewając zdrajcę w zamku. Także domyślał się, że jest to poważne wydarzenie dla Tristain.

Jednakże tego ranka, Osman wezwał go, mówiąc mu, że „wszystko w porządku” i wrócił do swojego normalnego zachowania. Ponadto, sprawy takie jak polityka nie zajmowały go za bardzo.

Za to interesował się wiedzą, historią i… badaniami. Dlatego też lubił lekcje. Swobodnie mógł ogłosić wyniki swoich badań. I tak, z radosną uwagą, pokazał klasie, coś dziwnego położonego na biurku.

– Panie Colbert, co to jest? – zapytał jeden ze studentów.

To naprawdę była dziwnie wyglądająca rzecz. Długi metaliczny cylinder z metalową rurką wychodzącą z niej. Para miechów podłączona do rurki i korba przymocowana do głowicy cylindra. Korba była połączona z kołem z boku z cylindra. Na końcu była przekładnia przymocowana do koła i pudła.

Wpatrując się w wyposażenie, wszyscy studenci byli zaciekawieni jakiego rodzaju lekcja się odbędzie. Odchrząkując, zaczął swoją lekcję – Po pierwsze, kto może mi wymienić główne cechy magii ognia.

Klasa odwróciła się do Kirche. Gdybyś w Halkeginii rozmawiał o magii ognia, powinieneś zwrócić się do Germańskiej arystokracji. Wśród nich, Zerbsts były sławną rodziną. Również, jej przezwisko, Płomienna Kirche, wskazywało, że była dobra w magii ognia.

Chociaż lekcja zaczęła się, Kirche wciąż kontynuowało czyszczenie do połysku paznokci. Bez odrywania oczu od pilniczka, odpowiedziała leniwie: – Pasja i zniszczenie.

– To prawda – powiedział pan Colbert, mag ognia o sile trójkąta i przezwisku Płonący Wąż.

– Jednakże myślę że, sama pasja, tylko zdolna niszczyć, to trochę mało. Wszystko zależy od użycia. W zależności jak używasz tego, możesz robić jakieś naprawdę fajne rzeczy. Nie tylko do niszczenia, Panno Zerbst. Bitwa nie jest jedynym czasem, w którym zobaczysz ogień.

– Bezsensowna jest próba mówienia arystokratom Tristain o magii ognia – odpowiedziała Kirche głosem pewnym siebie. Pan Colbert nie był wzburzony brakiem jej zgody, ale uśmiechnąć się za to.

– A co to za dziwną rzecz tam masz? – zapytała Kirche z obojętnym spojrzeniem, wskazując na wyposażenie na biurku.

– Hehe. Więc w końcu zapytałaś. To jest coś, co wynalazłem. Działa używając oleju i magii ognia.

Studenci pochylili się, wpatrując się w mechanizm uważnie. Wyglądał on nieco znajomo dla Saito, jakby zobaczył go już gdzieś wcześniej. Będąc ciekawską osobą, również nie odzywał się i oglądał uważnie.

Pan Colbert kontynuował.

– Po pierwsze powodujemy parowanie oleju w miechu – regularnie nadeptywał na miech stopą.

– A następnie, odparowany olej pójdzie do tej cylindrycznej rury.

Z uważnym spojrzeniem, Colbert włożył swoją różdżkę do wnętrza małej dziury, którą otworzył. Wygłosił zaklęcie. Nagle słychać było odgłos płonącego ognia, a ponieważ ogień zapalił odparowany olej, dźwięki zmieniły się w wybuchy.

– Obserwować ostrożnie! Wewnątrz metalicznej rury, moc z wybuchu porusza tłok tam i z powrotem!

Korba przymocowana do szczytu cylindra zaczęła ruszać się a wraz z nią koło. Kręcące się koło otworzyło drzwi w pudle. Koła zębate zaczęły ruszać się i kukiełka węża wyszła z wnętrza.

– Moc jest przekazana do korby, która kręci kołem! Spójrzcie! Wąż wtedy wychodzi, by przywitać się z nami! Interesujące!

Studenci przyglądali się bez entuzjazmu. Jedynym zaciekawionym wydawał się być Saito.

– No i? Co jest tak specjalnego w tym?

Pan Colbert był smutny z powodu, że wynalazek z którego był bardzo dumy, został zupełnie zignorowany. Odchrząkując, zaczął wyjaśniać – W tym przykładzie tylko wąż pokazuje się, ale powiedzmy na przykład, że ten mechanizm został położony na powozie. W takim razie, powóz mógłby poruszać się nawet bez koni! Mogłby też pracować z boku łodzi przez przekręcenie koła wodnego. Wtedy nie byłoby potrzeba jakichkolwiek żagli! ”

– Właśnie w tych przypadkach mogłeś użyć czarów. Nie trzeba użyć takiego dziwnego mechanizmu.

Po tym jak jeden ze studentów to powiedział, inni pokiwali głowami w zgodzie.

– Słuchajcie uważnie! Jeśli to jest poprawne, to mogłoby to działać nawet bez czarów! Polegałem na moich czarach ognia by to zapalić, ale mówią, że krzemień był używany by to zapalać i często to stwierdzano...

Colbert był oczywiście rozgorączkowany, mówiąc bez końca, podczas gdy studenci zastanawiali się co było w tym tak specjalnego. Jedyny, który wydawał się rozumieć wielkość jego wynalazku wydawał się być Saito.

– Panie Colbert, to wspaniałe! To jest silnik! – krzyknął Saito nagle wstając. Cała klasa odwróciła się do niego.

– Silnik? – Pan Colbert przyglądał się Saito z pozbawionym wyrazu spojrzeniem.

– Tak, silnik. To jest używane w moim świecie dla rzeczy właśnie takich jak pan wymienił.

– Mogę powiedzieć, że jesteś spostrzegawczą osobą. Jesteś chowańcem Panny Vallière, tak?

Fakt, że był legendarnym chowańcem Gandálfrem, mającym znaki runiczne na odwrocie swojej ręki nagle przypomniał się Panu Colbertowi. Zapomniał, odkąd Osman kazał mu przestać się tym zajmować… ale z powodu swojego entuzjazmu, zainteresował się Saito.

– Gdzie się urodziłeś? – zapytał z zapałem.

Louise szarpnęła nieznacznie kurtkę Saito i lekko spiorunowała go wzrokiem – Nie mów niczego niepotrzebnego, będziemy wyglądać podejrzanie.

Zgadzając się Saito usiadł.

– Hmm? Gdzie się urodziłeś? – Colbert zbliżył się do Saito z błyszczącym wyrazem oczu. Louise odpowiedziała za niego.

– Panie Colbert, on jest uh... z... ロバ・アル・カリイエ (miejsce zwane Roba Aru Kariie)... na wschodzie.

Mr. Colbert był zaskoczony – Co?! Za przerażającymi ziemiami elfów? Czekaj, został wezwany nieprawdaż, on … tak, on nie musiał przedostać się przez te ziemie... Rozumiem. Słyszę, że ziemie, którymi rządzą elfy na wschodzie mają zaawansowaną technikę. Więc urodziłeś się tam... Rozumiem – kiwnął głową w zrozumieniu.

Saito odwróciło się do Louise – Co?

– Współpracuj – powiedziała Louise, nadeptując na jego stopę.

– A, Ah tak. Pochodzę z um... ロバ (to samo miejsce jak wyżej, Roba).

Pan Colbert pokiwał znowu i wrócił do mechanizmu. Stając na podwyższeniu ponownie, popatrzył na klasę.

– W porządku, kto chciałby spróbować uruchomić mechanizm? To jest prościutkie! Zwyczajnie otwierasz otwór w cylindrze, wkładasz różdżkę i wygłaszasz ciągle zaklęcie „zapalać”. Tempo powtórzeń jest trochę trudne, ale jak raz załapiesz, to będzie tak łatwe jak to.

Mr. Colbert nastąpił na miech swoją stopą i uruchomił mechanizm jeszcze raz. Dźwięki eksplozji odbiły się echem w klasie podczas gdy korba i przekładnie ruszyły się, a po nich wąż pokazał swoją twarz.

– I uradowany wąż wita nas!

Nikt nie podniósł ręki. Pan Colbert spróbował zainteresować studentów swoim mechanizmem, mówiąc „uradowany wąż” , ale to zupełnie nie zadziałało. Rozczarowany, Colbert opuścił ramiona.

Nagle Montmorency wskazała na Louise – Loiuse, ty spróbuj!

Twarz pana Colberta rozjaśniła się – Panna Vallière! Jest pani zainteresowana mechanizmem?

– Łapiąc Fouquet Kruszącą Ziemię i ukrywając się gdzieś, oczywiście nie możesz mieć trudności z czymś w tym rodzaju, prawa? – Louise zdała sobie sprawę, że Montmorency próbuje wprawić ją w zakłopotanie, powodując że zawiedzie.

Wydawało się, że Montmorency nie lubiła, jak na Louise skupiała się cała uwaga, osiągała sukcesy czy była gwiazdą. Jej zazdrość była głęboka i fakt, że ona był daleko w tle nagle uderzył w Louise.

Montmorency dalej prowokowała Louise – Hej zrobisz to? Louise. Louise Zero.

Coś w Louise pękło. Nie mogła milczeć, gdy Montmorency nazwała ją Zerem. Louise cicho wstała i podeszła do podwyższenia.

Widząc Louise w tym stanie, Saito spiorunował wzrokiem Montmorency – Hej Monmon.

– Montmorency na Bogów!

– Nie prowokuj Louise! To skończy się eksplozją! – powiedział bezmyślnie Saito.

Po komentarzu Saito, Louise rozejrzała się. Frontowy rząd studentów ukrył się za swoimi krzesłami.

Słysząc komentarz, Pan Colbert przypomniał sobie talent Louise i pochodzenie jej przezwiska. Próbując rozpaczliwie skłonić ją do zmiany zdania, zaczął wzburzony przekonywać ją – Ah, Panno Vallière. Hm, może zrobisz to innym razem, dobrze?

– Zostałam obrażona przez Montmorency Potop – powiedziała zimno Louise. Jej czerwonawo brązowe źrenice były przepełnione złością.

– Muszę ukarać Pannę Montmorency. Więc, eee, proszę mogłabyś cofnąć swoją różdżkę? Nie wątpię w twój talent, ale magia nie zawsze kończy się powodzeniem. Chcę powiedzieć, że „smok również może zdechnąć od ognia” po wszystkim.

Louise ostro spojrzała na Colberta – Proszę pozwolić mi to zrobić. Nie zawsze zawodzę. Czasem odnoszę sukces.

– Są momenty, kiedy czasem odnoszę sukces – powiedziała Louise, jakby słowa były skierowane do siebie. Jej głos drżał. Saito wiedział, że teraz już nic nie zatrzyma Louise. Gdy była niezwykle zła, jej głos zaczynał drżeć.

Pan Colbert popatrzył w górę na sufit i westchnął.

Louise skopiowała postępowanie Pana Colberta i nadepnęła na miech. Odparowany olej został wysłany do cylindra. Zrobiła głęboki wdech i włożyła różdżkę do wewnętrza cylindra.

– Panno Vallière, uhh… – szeptał Pan Colbert jakby się modlił.

Głosem czystym jak dzwon, zaczęła recytować zaklęcie.

Cała klasa zamarła.

Zgodnie z przewidywaniami, mechanizm wybuchł. Louise i Pan Colbert zostali wyrzuceni w powietrze w kierunku czarnej tablicy, podczas gdy klasa krzyczała. Wybuch rozrzucił palący się olej po pomieszczeniu. Studenci biegli wokół bezładnie, unikając płomieni.

Ponieważ krzesło i stół paliły się, Louise wstała wolno. To był okrutny widok. Jej ubranie zostało spalone, a jej gładka cera była pokryta sadzą. Zupełnie ignorując chaos w klasie, złapała ramię Pana Colberta i wyszeptała – Panie Colbert. Ta maszyna psuje się dość łatwo.

Pan Colbert nie odpowiedział, czując lekki ból głowy. Studenci odpowiedzieli za niego – To ty go popsułaś! Ty Zero! Louise Zero!

– Mniejsza o to, jest pożar! Niech ktoś go zgasi!

Montmorency wstała i wyrecytowała zaklęcie. Było to zaklęcie wody „Wodna kurtyna”. Bariera wody zgasiła ogień i studenci oklaskiwali Montmorency. Ta, jakby zatryumfowała, powiedziała do Louise – zastanawiam się czy to było konieczne, skoro z ciebie taki zręczny mag, a to był przecież słaby ogień

Rozgniewana Louise ugryzła się w wargę.


* * *


Ta noc... To była już noc, gdy klasa została uprzątnięta. Czyszczenie krzeseł i biurek, wycieranie podłogi było ciężkim zadaniem. Wyczerpani, Louise i Saito, wrócili do pokoju. Saito zawalił się na swój stóg siana. Louise usiadła na łóżku. To był prawie czas pójścia spać. Siłą nawyku, Saito podszedł do szafy, aby wyjąć rzeczy Louise. Ona jednak, nagle wstała.

– C-co robisz?

Louise zarumieniła się i nie odpowiedziała. Chwyciła rękoma prześcieradła i zaczęły zawieszać je na kolumienkach baldachimu. Prześcieradła posłużyły jako zasłona i ukryły jej łóżko. Patrząc na Saito kątem oka, podeszła do szafy znaleźć rzeczy i wróciła do łóżka. On mógł słyszeć jedynie szeleszczenie ubrania, gdy zmieniła je za zasłoną. Przygnębiony, wróciło do swojego stogu siana.

„Ona nie chce zostać zobaczoną przez kogoś takiego jak ja. Nawet jeżeli widzę cię, nie chcę zrobić niczego dziwnego. Nie chcę nawet więcej patrzeć. Nie jestem wilkiem jak myślisz... Ja jestem kretem. Tak więc, zostałaś pocałowana przez kreta, ale to było gdy dałem się ponieść emocjom, popełniłem błąd. Nie chcę kiedykolwiek zrobić tego raz jeszcze Louise. Będę cię strzec jak należy. Ten pospolity kret popilnuje cię z tego stogu siana.”

Saito nieskończenie dręczył się tymi myślami. Zasłona została zdjęta. Nosząc peniuar, Louise była skąpana w świetle księżyca, a jej włosy spływały płynnie. Błyskotliwe światło księżyca podkreśliło jej święte piękno. Po wyczesaniu włosów własnymi rękami położyła się i szybkim ruchem różdżki wyłączyła lampę na stoliku nocnym. To była magiczna lampa, która zgasłaby przy sygnale swojego mistrza. Nie była jakaś specjalna, ale wyglądała jak coś drogiego. Ze światłem księżyca kąpiącym pokój, atmosfera zrobiła się senna.

Gdy Saito prawie zasypiał, Louise usiadła i zawołała – Hej, Saito.

– Tak?

– Ciągłe sypianie na podłodze jest trochę skrajne... możesz, eee, spać w łóżku jeśli chcesz.

Ciało Saito zesztywniało – C-co?

– Nie zrozum mnie źle! Uderzę cię jeśli zrobisz coś dziwnego.

Saito był zakłopotany. „ Ah, Louise naprawdę jesteś miła, nieprawdaż. To tak jakbyś zmieniła się całkowicie. To surowe doświadczenie naprawdę cię odmieniło... Nawet stałaś się miła dla wstrętnego kreta, takiego jak ja.” Z każdy krokiem bliżej łóżka, jego tętno wydawało się podwajać. Louise owinięta w koc na krawędzi łóżka, obróciła się przodem do okna.

– To... w porządku? Nawet dla mnie? Kreta?

– Tak to w porządku, nie każ mi mówić tego ponownie. Co rozumiesz przez kret?

Saito wsunął się do łóżka i okrył kocem – Przepraszam.

Musiał przeprosić za dawanie się ponieść emocjom i całowanie jej. Czuł, że musiał. Wyszeptał – Przepraszam… za całowanie cię w ten sposób.

Louise nie odpowiedziała.

Myślał, że śpi, ale odgłosy na to nie wskazywały. Saito kontynuował – Ja… postanowiłem wcześniej, że będę cię chronić tak jak obiecałem Księciu Walesowi.

– Nie tylko od wrogów, ale od moich własnych pożądań też. Nie mogę powiedzieć, że wykonałem dobrą robotę chroniąc cię do tej pory, więc wybacz mi – powiedział, wyrażając to co myślał.

Louise odpowiedziała cichym głosem – W porządku, nie martw się o to.

Saito chwycił koc i szepnął – Nie chcę tego zrobić ponownie.

Oczywiście – Louise zaczęła mówić, jakby zdeterminowana by powiedzieć coś Saito – ale, ja również muszę przeprosić. Przepraszam, za przywołanie cię.

– W porządku. Nie jest dobrze, ale w porządku.

– Znajdę sposób, abyś wrócił do domu. Nie wiem jak, ale to zrobię. Nigdy wcześniej nie słyszałam o innym świecie.

– Dzięki – Saito poczuł ulgę.

Wiercąc się trochę, Louise zapytała – Twój świat… tam nie ma żadnych magów, prawda?

– Nie.

– Jest tylko jeden księżyc?

– Tylko jeden.

– To dziwne.

– Nie, nie jest, ten świat jest dziwny, magowie i rzeczy.

– Co robiłeś w tamtym świecie?

– Byłem uczniem liceum.

– Uczniem liceum?

– Tak, to nie różni się bardzo od bycia uczniem tutaj, przypuszczam. Studiowanie jest rodzajem pracy.

– Co robią ludzie gdy dorosną?

Louise zaczęła bombardować Saito pytaniami. Chwilę dziwiąc się jak, odpowiedział – Hmm, może zostają pracownikami firm, to jest najpowszechniejsze.

– Co to jest pracownik firmy?

Trochę się zirytował, ale odpowiedział: – Pracujesz i zarabiasz pieniądze.

– Naprawdę nie rozumiem... ale czy to jest to kim chciałeś być?

Saito nie odzywał się. Nie zastanawiał się co chciał robić w przyszłości. Spędzał swoje dni na robieniu tego co lubił. Jego przyszłość nie była ani jasna ani ciemna. Myśląc, że ta sytuacja trwałaby bez końca on po prostu bez zastanowienia chodził do szkoły. Trochę był zmartwiony swoją odpowiedzią – Nie wiem. Nie myślałem o tym naprawdę.

– Wardes powiedział, że jesteś legendarnym chowańcem. Te znaki runiczne na wierzchu twojej ręki są symbolem Gandálfra.

– Naprawdę nie rozumiem, ale wydaje się że Gandálfr oznacza używanie miecza Derflingera.

– Jestem ciekawa, jeśli to prawda...

– To musi być to, nie mógłbym normalnie użyć w taki sposób miecza.

– Dlaczego nie mogę używać magii? Ty jesteś legendarnym chowańcem, ja jedynie Louise Zero. Ugh.

– Nie wiem.

Louise nie odzywała się przez chwilę. Następnie przemówiła poważnym tonem – Wiesz, chcę zostać wielkim magiem. Nie mam na myśli bardzo potężnego maga. Po prostu chcę móc czarować jak należy. Nie chcę zepsuć każdego zaklęcia jakie rzucam, a nawet nie wiem w której gałęzi czarów jestem dobra?

Saito pamiętał lekcję, którą mieli wcześniej. Jak zwykle, Louise zawiodła.

Odkąd byłam mała mówiono mi, że jestem beznadziejna. Mój ojciec i matka nie oczekiwali niczego ode mnie. Zawsze byłam traktowana jak głupia, zawsze przezywana Zero… Ja naprawdę nie mam żadnego talentu. Nie ma gałęzi czarów w której jestem dobra. Jestem też niezdarna przy wygłaszaniu zaklęć. Rozumiem to. Moi nauczyciele, matka i siostry mówili to. Gdy wygłaszasz zaklęcie w swojej gałęzi czarów, coś wewnątrz ciebie reaguje i to krąży w twoim ciele. Gdy ten rytm jest w punkcie kulminacyjnym, to oznacza że zaklęcie jest skończone. Nigdy nie poczułem tego wcześniej.

Głos Louise stał się cichszy – Ale ja chcę w końcu móc robić takie rzeczy jak wszyscy inni. Inaczej czuję, że nie będę wstanie być szczęśliwą.

Louise ucichła raz jeszcze. Saito nie wiedziało co powiedzieć, by ją pocieszyć. Minęło trochę czasu nim Saito zaczął mówić.

Nawet jeżeli nie możesz używać czarów… jesteś normalna. Nie tylko normalna… jesteś słodka. I byłaś taka miła ostatnio. Masz swoje własne zalety. Nawet jeżeli nie możesz używać magii, jesteś wspaniałą osobą…

Kończąc swoją chaotyczną odpowiedź, Saito obrócił się w kierunku Louise. Już zasnęła. Jej niewinna twarz zaparła mu dech w piersiach. Wydawało się, że zapadła w sen, podczas gdy on myślał o swojej odpowiedzi. Jej jasno różowawe włosy splotły się ze światłem księżyca błyszcząc. Miarowy oddech dochodził z jej małych różowych warg.

Patrząc na te usta, chciał przycisnąć swoje do jej raz jeszcze i nawet bez uświadamiania sobie tego, zaczął przysuwać do przodu twarz. Ale zatrzymał się. To było tchórzliwe, całować w czasie snu dziewczynę, która nawet nie jest jego kochanką. Ja nie jestem twoim kochankiem… ale będę cię chronić. Więc nie martw się Louise.

Uśmiechając się ciepło do Louise, zamknął oczy. Z jej oddechem jako kołysanką, zasnął.

Louise otworzyła oczy jak tylko Saito usnął. Ściągnęła brwi i wyszeptała – Tylko udawałam sen. Louise ścisnęła swoją poduszkę i przygryzł wargi. To jest takie inne, pomyślała. Gdy podrywał mnie, zrobił to pochopnie, jak idiota, a teraz kiedy jest posłuszny, jest w pełni zdyscyplinowany.

„Nie rozumiem. Nie rozumiem o czym on w ogóle myśli”. Louise położyła ręce na piersi. Gdy Saito był obok niej, jej klatka piersiowa naprawdę drżała. Więc te uczucia rzeczywiście są prawdziwe?

ZnT03-077.JPG

Chciała odwdzięczyć się Saito, że był tak miły i uratował ją tylekroć... Ale to nie była jedyna rzecz. To był pierwszy raz, który poczuła te uczucia do kogoś z płci przeciwnej i nie wiedziała co robić. Z tego powodu, nie pozwoliła Saito pomagać sobie w przebieraniu się. Jak tylko dostrzegła te uczucia, popadła w zakłopotanie przy samej myśli, że on patrzy na jej skórę. Nie chciała by zobaczył jej twarz zaraz po przebudzeniu się.

„Kiedy zaczęło się to uczucie do Saito? Prawdopodobnie od tego czas” pomyślała Louise. Po prostu gdy właśnie miała zostać zabita przez golema Fouquet, została przytulona przez Saito. Jej serce zabiło mocno. Pomimo faktu, że właśnie miała umrzeć, jej serca uderzało głośno. Był to również wtedy gdy Wardes już miał ją zabić. Saito wskoczył i uratował ją. Ale czas gdy jej serce uderzało najszybciej był, gdy jechali na smoku a on ją pocałował. Po tym nie mogła spojrzeć w twarz Saito.

„Jestem ciekawa co Saito myśli o mnie? Nieprzyjemna dziewczyna? Egoistyczny i przeciętny mistrz? Czy może lubi mnie? Tak, pocałował mnie, więc musi mnie lubić. Czy może jest taki sam jak Guiche i po prostu lubi kobiety. Jestem ciekawa, która z tych możliwości. Chcę wiedzieć. W każdym razie, dlaczego nic nie zrobił kiedy spałam obok niego” myślała Louise.

„Oczywiście, jeśli zrobi coś teraz, to będę musiała kopnąć go w krocze.”

– Ale... ale... – Louise poklepała poduszkę Saito. Nie obudził się. Rozejrzała się niespokojnie. Poza księżycem nic nie patrzyło na nią. Przysunęła się do twarzy Saito. Jej puls przyśpieszył. Przycisnęła swoje wargi do jego na dwie sekundy. To był taki pocałunek, przy którym całujący nie miała pewności czy miał on miejsce.

Saito obrócił się na drugą stronę.

Louise nieznacznie spanikowała i odsunęła się od jego twarzy, wsunęła się za koc trzymając się poduszki.

„Co robię? Mojemu chowańcowi. Jestem taka idiotka”

Popatrzyła na twarz Saito. Zachowywał się ozięble: przychodząc z innego świata, będąc posłusznym czasem, kiedy indziej dając się ponieść całkowicie bez powodu. „Legendarny chowaniec... Jestem ciekawa czy naprawdę lubię go? Czy to jest to, co inni nazywają sympatią do kogoś?”

Podczas gdy powtórzyła myśli, wodziła po swoich wargach palcami. Żar był jak żelazo na ustach. „Jak mogę znaleźć odpowiedź na to pytanie?”

– Nie chcę pozostać bez odpowiedz... – wyszeptała Louise gdy zamykała swoje oczy.

Przekład[edit]

Tłumaczył: egaro

Rozdział 3 – Modlitewnik Założyciela[edit]

Sir Osmond wpatrywał się w książkę dostarczoną z pałacu i w roztargnieniu skręcał brodę. Okładka, upleciona ze starej skóry, była tak zniszczona, że wyglądała jakby miała się podrzeć od jednego dotknięcia. Stron książki miały płowy kolor.

Hmm... mrucząc, Sir Osmond przewrócił stronę. Nic nie było tam zapisane. W książce było około trzystu stron i były całe puste.

– To jest „Modlitewnik Założyciela” przekazany rodzinie królewskiej Tristain...

Sześć tysięcy lat temu, Założyciel Brimir ofiarował modlitwę Bogu i zapisał zaklęcia, używając magicznych run jako liter.

– To nie jest żart?

Sir Osmond popatrzył podejrzliwie na książkę. Imitacja… to często się przytrafia „Legendarnym” rzeczom. Pozornie, tylko jeden „Modlitewnik Założyciela” istnieje na świecie. Bogaci arystokraci, kapłani świątynni, rodziny królewskie z każdego kraju - wszyscy z nich twierdzili, że mają rzeczywisty „Modlitewnik Założyciela”. Czy to była prawda czy nie, wszystkie były zebrane w bibliotece równo jakby były oryginałami.

– Jeśli jednak jest to imitacja, to jest to okropne. Wszystkie litery zniknęły.

Sir Osmond widział „Modlitewnik Założyciela” kilkakrotnie wcześniej, w innych miejscach. Znaki runiczne zawsze przeskakiwały w nim i układały się w takim lub innym porządku. Jednakże, nigdy nie znalazł książki z takimi literami jak te. Czy ten mógłby być prawdziwy?

W tym momencie usłyszał pukanie. „Powinienem zatrudniać sekretarkę” pomyślał Sir Osmond zapraszając gościa do pokoju.

– Otwarte. Proszę wejdź.

Drzwi otworzyły się i wkroczyła szczupła dziewczyna. Miała jasne różowawe włosy i duże czerwonawo brązowe oczy. To była Louise.

– Słyszałam, że wezwał mnie pan, więc...

Powiedziała Louise. Sir Osmond wstał i rozłożył ręce, witając maleńkiego gościa. I współczując jeszcze raz, z powodu ból poprzedniego dnia.

– O, panna Valliere. Wypoczęłaś po nieznośnej podróży? Twoje wielkie wysiłki zapewniły bezpieczeństwo przymierzu i uniknięcie kryzysu przez Tristain.

Sir Osmond powiedział to cichym głosem.

– W przyszłym miesiącu w Germanii, dojdzie w końcu do ceremonii zaślubin między księżniczką, a cesarzem Germanii. To wszystko dzięki tobie. Bądź dumna z siebie.

Po usłyszeniu tego, Louise posmutniała na moment. Jej przyjaciółka z dzieciństwa Henrietta, jako polityczne narzędzie, poślubi cesarza Germanii bez miłości. Nawet jeśli nie ma żadnej innej drogi dla przymierza, gdy przypomniała sobie godny ubolewania uśmiech Henrietty, ścisnęło jej pierś. Louise cicho ukłoniła się. Sir Osmond ucichł przez chwilę i popatrzył na nią, a wtedy przypominając sobie o trzymanym w rękach „Modlitewniku Założyciela”, podał go jej.

– Co to?

Louise patrzyła na książkę z podejrzaną miną.

– „Modlitewnik Założyciela”

– „Modlitewnik Założyciela”? To?

„Został on powierzony rodzinie królewskiej. Legendarna książka. Ale dlaczego miał go Sir Osmond?”

– W tradycji Tristańskiej rodziny królewskiej jest, że podczas ślubu wybierany jest jeden arystokrata, by występować w roli drużby. Wybrany tradycyjnie otrzymuje „Modlitewnik Założyciela”, zgodnie z imperialnym dekretem.

– Uh huh.

Louise, która nie była poinformowana o etykiecie pałacu w takich detalach, odpowiedziała w roztargnieniu.

– I księżniczka wybrała pannę Valliere na tą druhnę.

– Księżniczka?

– Po prostu tak. Druhny zawsze noszą ten „Modlitewnik Założyciela” z sobą, więc ważne jest, aby postępować zgodnie z imperialnym dekretem.

– W porządku! Postąpię zgodnie z imperialnym dekretem.

– W rzeczy samej. Oczywiście, są wciąż rzeczy w etykiecie pałacu, które powinnaś poćwiczyć... Tradycja może być raczej kłopotliwa. Jednakże, panno Valliere, księżniczka nie może się doczekać ciebie. To jest wielki honor. Tak więc postępuj zgodnie z przepisami pałacu i napisanym dekretem, ponieważ coś takiego zdarza się tylko raz w życiu.

„Henrietta, moja przyjaciółka z dzieciństwa, wybrał mnie na swoją druhnę. Louise stanowczo popatrzyła w górę.”

– Rozumiem. Będę posłuszna z pełnym szacunkiem.

Louise otrzymała „Modlitewnik Założyciela” z rąk Sir Osmond. On uśmiechnął się, patrząc na nią.

– Jesteś skłonna podjąć się tego. Dobrze, dobrze. Księżniczka będzie zadowolona


* * *

Tego wieczoru, Saito przygotowywał kąpiel. Oczywiście, Akademia Magii Tristain posiadała łaźnię. Była ona w stylu rzymskim, wykładana marmurem. Miała olbrzymi basen kąpielowy, wypełniony perfumowaną gorącą wodą, która, co trzeba przyznać, zapewniała niebiańskie doznania, ale oczywiście, Saito nie mógł tam wejść. Tylko arystokratom wolno było z niej korzystać.

Akademicka łaźnia dla ludzi z gminu, w porównaniu z tą dla arystokratów, był raczej nędzna. Budynek kąpielowy dla plebsu wyglądała jak rudera. Położony na kamieniach, pod którymi palił się ogień, z wyraźnym zapachu potu i mocno stłoczonymi ciałami, tylko powodował więcej pocenia się.

Jeden dzień w łaźni był wystarczający by wzbudzić w Saito wstręt. Saito, które dorastał w Japonii, urządził łaźnię, która była kotłem napełnionym gorącą wodą. Sauna była niezadowalająca.

Zmartwiony Saito poprosił Marteau, szefa kuchni i otrzymał jeden duży, stary kocioł. Z niego zrobił wannę. To była wanna ogrzewana od spodu z pływającą drewnianą pokrywą, wciskaną pod wodę przez kąpiącego się. Drewno, paląc się pod kotłem, podgrzewało wodę.

Łaźnia Saito, został urządzony w kącie Dziedzińca Vestri. To było dogodne, ponieważ ludzie nieczęsto przychodzili na ten dziedziniec.

Dzień dobiegał końca i dwa księżyce pojawiły się, świecąc słabo. Gdy tylko woda była wystarczająco gorąca, Saito szybko zrzucił swoje ubranie i zatopiło stopy w wielkim kotle.

– Ah, wspaniała ciepła woda.

Położył ręcznik na głowie i zaczął nucić melodię.

Derflinger, który był oparty o ścianę kotła krzyknął do Saito:

– Czy jest dobrze?

– Taaa.

– Przy okazji partnerze, dlaczego nie wykorzystałeś młodej pani jakiś czas temu?

Saito rzuciło Derflingerowi chłodne spojrzenie.

– Nie patrz tak na mnie. Źle się czuję, partnerze.

– Hej, legendarny mieczu.

– Oczywiście, jestem legendarnym mieczem, co?

– Podczas tych sześciu tysięcy lat, uważałeś kogoś za ważnego dla siebie by go chronić? – Derflinger potrząsnął lekko.

– Ja nie chronię. Ten kto mnie trzyma, chroni kogoś.

– Biedna rzecz...

Saito powiedział to z głębi serca, współczującym głosem.

– Biedny powiadasz? Przeciwnie, to jest całkiem wygodne.

– Na pewno? A tak przy okazji, jakie rzeczy pamiętasz o tym „Gandalfrie”? Jak wspaniały był i jakie rzeczy robił? – zapytał Saito okazując swoją wrodzoną ciekawość.

– Zapomniałem.

– Ara.

– To było dawno temu. Poza tym partnerze, ktoś tu idzie.

W świetle księżyca pojawił się cień.

– Kto to?

Wołanie Saito zaskoczyło cień! Upuścił on z brzękiem coś, co niósł. W świetle księżyca, można było usłyszeć odgłos tłukącego się dzbanka.

– Łaaah, rozbiło się... Zostanę złajana znów… czuję.

Po głosie, Saito mógł rozpoznać osobę, która ukazała się w ciemności.

– Siesta?!

Oświetlona przez światło księżyca, postać pokojówki pracującej w Sali Jadalnej Alviss – Siesty – pojawiła się. Właśnie skończyła swoją pracę i pomimo, że wciąż miała na sobie zwykłe ubranie pokojówki, kachusha przykrywająca jej głowę teraz zniknęła. Jej luźne czarne włosy do ramion świeciły połyskliwie.

Siesta ukucnęła aby pozbierać rzecz, którą upuściła wcześniej.

– Co ty tutaj robisz?

Wołanie Saita sprawiło, że Siesta odwróciła się.

– Uhmmm... Dziś mogłam zabrać jakąś naprawdę pyszną rzecz i chciałam, aby Saito spróbował tego! Dałbym ci to w kuchni, ale nie przyszedłeś! Łaah!

Siesta powiedziała to w panice. Rzeczywiście, obok niej leżała taca, wywrócony dzbanek do herbaty i jakieś filiżanki. To wyglądało tak, jakby Siesta upuściła jedną filiżankę, zaskoczona przez nagłe wołanie.

– Poczęstunek?

Saito zapytał, wciąż zanurzony w wannie. Nagle Siesta uświadomiła sobie nagość Saito i na moment odwróciła oczy zawstydzona.

– Zgadza się. Dziś przyszły niezwykłe towary ze wschodniego miasta „Rob Al Karyie”. Herbata.

– Herbata?

Tego rodzaju rzeczy były niezwykle rzadkie. Siesta przelała trochę z dzbanka do filiżanki, która nie była rozbita i dał to Saito.

– Dziękuję.

Saito podniosło to do swoich warg. Słodki aromat herbaty połaskotał jego nozdrza. A kiedy była w jego ustach, to smakowała jak japońska zielona herbata.

Nagle poczuł się obezwładniony nostalgią. „Aah, Japonia. Kochany kraj ojczysty.” W swojej dużej kotło-wannie, Saito spontanicznie wytarł kąciki oczu.

– Co się stało! Wszystko w porządku? – Siesta pochyliła się nad krawędzią kotła.

– N-nie, po prostu poczułem przez moment tęsknotę. W porządku. Taa.

Po powiedzeniu tego, Saito uniósł ponownie filiżankę do ust. Chociaż herbata i kąpiel były dziwnym połączeniem, obydwa nasączyły go tęsknotą.

– Czy tęsknisz? To prawda, pochodzisz ze wschodu.

Siesta rzuciła nieśmiały uśmiech.

– T-to uczucie, zaciekawia mnie. Jednakże, czy widujesz mnie tu często?

Słowa Saito zawstydziły Siestę.

– T-tak jest, tak jest. Jestem tutaj właśnie, bo zobaczyłam jak szedłeś tędy z gorącą wodą i...

– Podglądałaś?

Głos Saito wskazywał, że był zmieszany. Siesta pośpiesznie potrząsnęła swoją głową.

– N-nie, nie to miałam na myśli!

Wytrącona z równowagi, Siesta wywróciła się przez krawędź kotła i z głośnym pluskiem wpadła do środka.

– Kyaaaaaaa!

Siesta krzyczała ale jej wrzask został stłumiony przez gorącą wodą wewnątrz żelaznego kotła.

– Nic ci się nie stało?

Zapytał Saito niespodziewanie zaskoczony.

– W porządku... Łah, ale jestem teraz mokra...

Siesta uniosła mokrą głowa znad gorącej wody.

Strój pokojówki, biednej dziewczyny, był przemoczony. A kiedy uświadomiła sobie, że Saito jest nagi, na jej twarzy pojawił się wściekły rumieniec.

Saito wpadło w panikę.

– P-przepraszam! Chociaż wanna stoi na palenisku, wciąż można wpaść do środka.

– N-nie, ja przepraszam!

Pomimo że przepraszała, Siesta nie spróbowała wydostać się z wanny. Saito zdecydował się też przyjąć wyzywającą postawę. Udawał w nieco męski sposób, że to nie jest wielka rzecz, że nie wyszła.

W takich przypadkach, próbował działać spokojnie i w opanowany sposób. To było męskie? Saito myślało że tak. Co oznaczało, że zrobił z siebie głupca.

– Ufufu.

Siesta śmiała się, ciągle mocząc ubranie służącej, we wnętrzu kotła. Chociaż to nie była śmieszna sytuacja, ona wciąż chichotała.

– C-co jest nie tak?

Może jego wielkość była pośmiewiskiem? Chociaż było ciemno i nikt nie mógł zobaczyć nic pod powierzchnią gorącej wody, Saito nagle poczuł się niepewnie.

– Nic, ale jest fajnie. Czy tak kąpiecie się w kraju Saita?

Czując ulgę Saito odpowiedział.

– To prawda. Jednak, niezwykłym jest wchodzić do środka w ubraniu.

– Ara? Czyżby? Tak, jeśli pomyślisz o tym, to musi być to prawda. W takim razie, zdejmę je.

– Tak?

Z wybałuszonymi oczami Saito zapytał Siestę.

– Co powiedziałaś przed chwilą?

Siesta, która jest zazwyczaj niepewna i nieśmiała, z jakiegoś powodu stała się odważna. Trochę przygryzając wargi, patrzyła na Saito zdecydowanie.

– Powiedziałam, że je zdejmę.

– Ale Siesta? Ja jestem mężczyzną...

Powiedział oniemiały Saito.

– W porządku. Wiem, że Saito nie jest osobą która by mnie skrzywdziła.

Saito pokiwał głową chociaż nie słyszał jednego słowa.

– Nie, oh, nie rób takiej rzeczy...

– Ale ja także chcę zażyć „kąpieli” właściwie. To jest miłe.

I, eee? Saito wpatrywał się jak Siesta uniosła się z gorącej wody i zaczęła zdejmować przemoczone ubranie. Odwrócił swoje oczy w panice.

– Stój! Siesta! Zaczekaj chwilkę! Powiem ci!

Jednakże, jego „Stój” zabrzmiało słabo, zdradzając rzeczywiste myśli.

– A-ale ja jestem przemoczona do suchej nitki… Szef oszalałby gdybym wróciła w takim stanie do pokoju. Myślę, że po pierwsze, powinnam to wysuszyć przy ogniu.

Jednak wyglądająca na posłuszną, Siesta mogła być naprawdę śmiała, jeśli zdecydowała się na to.

Guziki bluzki i haczyki spódnicy zostały rozpięte błyskawicznie. Dobrze było zdjąć mokre ubranie.

Siesta ściągnęła swój uniform pokojówki, bieliznę i zostawiła je do wysuszenia na drewnie na opał, blisko ognia. Następnie, weszła do gorącej wody raz jeszcze. Saito kątem oczu obserwował zanurzające się nogi Siesty. Nigdy nie widział jej nagich nóg, ponieważ zawsze były ukryte pod spódnicą. Były białe i zdrowe. Aah, jeżeli tylko obróciłby swoją twarz w tę stronę, mógłby zachwycać się całym jej ciałem.

– Łałłł! Wspaniałe uczucie! Współdzieląc kąpiel w ten sposób, mocząc się w gorącej wodzie, to naprawdę dobre doznanie! Uczucie jak branie arystokratycznej kąpieli. Jestem tak zazdrosna, ale sama mogę to robić, prawda? Saito jesteś naprawdę sprytny.

– Naprawdę nie.

Odpowiedział Saito, ciągle odwracając twarz. To uczucie, jakby gorąca woda nagle stała się gorętsza. Obok niego był naga dziewczyna. W tego rodzaju sytuacji, Saito czuło się ogłuszony i prawie omdlony. Siesta powiedziała z nieśmiałym uśmiechem na swoich wargach.

– Proszę nie bądź tak nieśmiałym. Ja też nie jestem nieśmiała. Będzie w porządku jak obrócisz się w tą stronę. Spójrz, moje piersi są ukryte za ramionami… ponadto jest tak ciemno że w ogóle nie możesz widzieć przez wodę, więc zachowaj spokój.

Saito czując się na wpół zmieszany, na wpół szczęśliwy, odwrócił się.

Siesta siedziała na wprost niego, zanurzona w gorącej wodzie. Ponieważ było ciemno, nie można było wyraźnie zobaczyć ciała pod powierzchnią. Poczuł nieco ulgi.

Już, Saito zrobiło głęboki wdech.

Saito zrobiło głęboki wdech

W ciemnościach, mokre czarne włosy Siesty urzekająco błyszczały.

Z bliska można było stwierdzić, że Siesta jest w rzeczywistości bardzo śliczną dziewczyną. Dotychczas tego nie zauważył, ale była inna niż Louise albo Henrietta, miała wdzięk ślicznego kwiatu, swobodnie kwitnącego w polu. Jej duże ciemne oczy, przyjazna natura i maleńki nos były czarujące i ładne.

– Hej, Saito, jaki jest twój kraj?

– Mój kraj?

– Tak, proszę opowiedz mi o nim.

Słuchając, Siesta niewinnie pochyliła się do przodu. Ach, kiedy pochylała się, tak wiele można było zobaczyć, ach, aach... Saito w panice cofnął się do tyłu.

– T-tak więc! Tam jest jeden księżyc, nie ma żadnych magów, dlatego używają włączników by wyłączyć światło i latają po niebie samolotami...

Ponieważ Saito był tak chaotyczny, Siesta nadęła policzki.

– Zatrzymaj się. Jeden księżyc, żadnych czarodziejów, żarty sobie robisz ze mnie? Nie patrz na mnie z góry dlatego, że jestem dziewczyną ze wsi.

– N-nie żartuję sobie z ciebie!

Saito pomyślał, że nawet gdyby powiedział jej prawdę, to tylko mogło by to zamącić w jej głowie. Przecież, jedynymi, którzy wiedzieli w tej chwili, że Saito jest z innego świata byli Louise, Sir Osmond i Henrietta.

– Więc dobrze, powiedz mi prawdę.

Siesta spojrzała w oczy Saito. Jej czarne włosy i ciemne oczy smutno przypomniały mu dziewczynę z Japonii. Oczywiście, twarz była inna niż u Japonki. Jednakże, proste, nostalgiczne uczucie wciąż pojawiało się, sprawiając, że się peszył.

– Racja... Mamy inny sposób odżywiania się.

Saito zaczął mówić o dalekiej Japonii. Z cielęcymi oczami Siesta słuchała uważnie opowieści.

Chociaż może było to bezbarwne opowiadanie, ona z zapałem łapała każde pojedyncze słowo. I nim zdali sobie sprawę, oboje stracili jakiekolwiek poczucie czasu, gdy historii rodzinnego kraju snuła się.

Po jakimś czasie, Siesta przestała przykrywać swoje piersi. Saito pośpiesznie odwrócił oczy. Jednakże, przez jednej moment, wciąż widział jej piersi przez lukę w ramionach i poczuł, jak jego nos krwawił. Bez słowa, stoczyła się wąska strużka. Trzymając nos Saito patrzył w inną stronę, podczas gdy Siesta założyła suche teraz ubranie i pochyliła głowę dziękując mu.

– Dziękuję. To było bardzo fajne. Ta kąpiel była wspaniała i historia Saito była też niezwykła.

Powiedziała radośnie Siesta.

– Czy mogę usłyszeć ją ponownie, kiedyś?

Saito pokiwał głową.

Po tym, Siesta spojrzała w dół z rumieńcem i nieśmiało bawiła się palcami.

– Więc, eee? Opowieść i kąpiel były wspaniałe, ale najbardziej niezwykły byłeś ty...

– Siesta?

– Mógłbyś...

– C-co?!

Ale Siesta małymi kroczkami uciekła.

Taka rzecz przytrafiająca się z tą dziewczyną z obcego świata, była dla Saito jak żart, więc ogłuszony ułożył się wygodni w dużym żelaznym kotle.


* * *

Po kąpieli, wrócił do pokoju Louise i trafił ją robiącą coś na łóżku. Jak tylko go zobaczyła, ukryła książkę w panice. To było stara, gruba książka.

Dlaczego? Jednak, on nie martwił się tym tak bardzo, ponieważ taka była Louise. Mógł nie zrozumieć nawet jeśli dowiedziałby się o tym. Poza tym głowa Saito była wypełniona obrazem ciała Siesty. To co zobaczył przez lukę jej ramion, stanowczo zostało odciśnięte w jego umyśle.

Zbliżył się do kosza na brudną bieliznę, na chwilę pozbywająca się ziemskich myśli. Zdecydował się zacząć wykonywać pranie natychmiast. Zamierzał użyć pozostającej w wannie gorącej wody, więc jego palce nie byłyby zimne.

Jednakże, kosz był pusty.

– Louise, gdzie jest pranie?

Gdy Saito spytał, Louise pokręciła głową.

– Już wyprane.

– Ty wyprałaś...

Następnie Saito zobaczył Louise, hu! Był wstrząśnięty. Louise miała na sobie jego nylonową kurtkę, którą zdjął i zostawił w pokoju przed pójściem do kąpieli. Gdy Saito szedł do publicznej łaźni, zawsze zdejmował tę nylonową kurtkę i szedł tylko w koszulce, ponieważ jego ciało czuło się zbyt rozgrzane tuż po wyjściu z wanny.

Louise prawdopodobnie nosiła to bezpośrednio na swojej bieliźnie. Ponieważ rękawy były za długie i pas był zbyt luźny, sprawiło to, że wyglądało jak jakaś dziwna sukienka.

– Ty, dlaczego nosisz moje najlepsze ubranie?!

Słysząc Saito, schowała usta za nylonową kurtką. Louise, której policzki czerwieniły się z jakiegoś powodu, powiedziała.

– Bo... po zrobieniu prania, nie miałam co na siebie włożyć.

– Bzdura! Tu jest pełno!

Saito wskazał na szafę. Było tam dużo jej ubrań. Ponieważ Louise była arystokratką, miała wiele drogich sukienek do wyboru.

– Jeszcze, chciałem spróbować czegoś innego.

Louise, siadając prosto na łóżku, powiedziała to nadąsanym tonem.

– Nie mogłabyś nosić tego swobodnego stroju?

Saito wziął prostą sukienkę w swoje ręce.

– Nie chcę nosić czegoś takiego!

– Ale to moje jedyne rzeczy. Oddaj je.

Jednakże, Louise nie próbowała ich zdjąć. Wręcz przeciwnie, okręcała prześcieradło wokoło swoich palców.

– W porządku, to jest lekkie i leży miło. Z czego to jest?

Oczywiście. Saito musiał się zgodzić, że to naprawdę pasowało jej raczej nieźle. Niechętnie, zdecydował się poddać. W pokoju nie było zimno, nawet jeśli nosił tylko jedną koszulkę.

– Nylon.

– Nailon?

– To jest tkanina z mojego świata. Zrobiona jest z ropy.

– Ropii?

– Plankton, który się zbiera na dnie morza jest przechowany przez wiele lat i później staje się ropą.

– Pulankuton?

Louise wpatrywała się w niego bezmyślnie, wyglądała jak dziecko powtarzające jak papuga słowa Saito. Jej wyrażenia były niezrozumiałe, ponieważ połowa jej twarzy była ukryta za kurtką. Przez moment pomyślał, że Louise wygląda nieodparcie słodko.

Ponadto, Louise nawet umyła się dla niego. To było niemożliwe. Saito wystraszył się z jakiegoś powodu. Aż do teraz, takie czyny były niewyobrażalne jak na Louise.

Jej policzki były czerwone, więc zatroskany Saito zdecydował się sprawdzić czy nie jest chora i nie ma gorączki.

Louise została zaskoczona gdy Saito zbliżył się do niej. Zadrżała i… odwróciła się.

Próbując nie zastanawiać się jak ona musi nienawidzić tego, Saito złapał ramiona Louise i przysunął swoje czoło blisko jej. Ciało Louise zesztywniało, ale nie walczyła i cicho zamknęła oczy.

„Tak jak myślałem, z nią musi być naprawdę kiepsko”, pomyślało Saito.

– Wydaje się, że masz gorączkę.

Gdy Saito odsunął swoje czoło od jej, Louise z jakiegoś powodu zacisnęła mocno swoje pięści.

– Co jest? – zapytał, ponieważ Louise odwróciła się od niego i po jakimś cichym szeleście wtulił się pod nakrycia.

– Hej – Saito szturchnął.

– Śpij – odpowiedziała Louise i uciszyła się ponownie.

No! gorączka musiała ustąpić, pomyślało Saito, gdy czołgał się do swojej sterty siana.

Było cicho przez moment, a następnie poleciała w niego poduszka.

– Co... ?

Spytał Saito.

– Przynieś z powrotem poduszkę, którą właśnie rzuciłam. Czy nie kazałam ci spać w łóżku od teraz? Idiota.

Było słychać ponury głos Louise.

Właśnie nie mógł zrozumieć jej nastroju, czy to było łagodne, czy impertynenckie jak zwykle. „Jakie to ma znaczenie?” pomyślał Saito gdy wsunął się do łóżka Louise.

Chociaż Louise ruszała się niespokojnie w swoim posłaniu, wkrótce się uspokoiła.

Teraz mógł pomyśleć jak minął dzień. W każdym razie, teraz jego głowa była wypełniona Siestą. Jej słowo pożegnalne powtarzało się w jego głowie jeszcze raz.

Siesta na pewno powiedziała – Najbardziej niezwykły byłeś ty...

„To było wyznanie? Nie, naśmiewała się? To nie tak. Jestem popularny?” Popularnością też się nie cieszył. „Jedyną, która pokazała, że interesuje się nim była Kirche, ale na pewno dlatego, ponieważ jestem niekłopotliwy.

Aah, ale Siesta była słodka. Pomimo że Louise też była słodka, Siesta miała również inny urok...

Naiwny, prosty, ale uczciwy. W przeciwieństwie do Kirche, wyglądała cudownie, gdy zdejmowała ubranie. Ghaah. T-to prawda. Przyjemnie. C-c-c-cooo. Do diabła. Pokonany. Jestem pokonany.

Z powodu czegoś, czego nie rozważał tak bardzo do tego momentu, uderzenie było olbrzymie. Zafascynowany dziewczyną, Saito zaczęło myśleć o sposobie powrotu na ziemię.

On znajdzie sposób na pewno, nawet gdyby nie miał najmniejszego tropu jak.

W takim razie, czując zawroty głowy, zaczął myśleć o Louise. Kochał Louise. „Ale ponieważ Louise jest arystokratką, nigdy nie pomyślałaby o mnie w ten sposób. Ponadto zdecydowałem się ją chronić. W ten sposób nie byłbym niczym więcej niż kochankiem.”

Wciąż, by być kochankami musiałby panować nad dziewczyną? Nie, nawet Siesta może tylko sobie żartować. „Aah, zgaduję, że tak to jest”.

Stawał się śpiący, podczas myślenia o różnych rzeczach, Saito wpadły w uczucie szczęścia w świecie snów.


* * *


Na zewnątrz, za oknami pokoju Louise, latała Sylphid Tabithy. Na grzbiecie, jak zwykle, siedziały Kirche i Tabitha. Tabitha czytała książkę przy świetle księżyca. Kirche wpatrywała się w pokój Louise przez szczeliny w oknach.

Kirche prychnęła.

– Mimo wszystko, nie wygląda to dobrze.

Pamiętała rumieniec na twarzy Louise, gdy przytuliła się do Saito na smoku, wracając z Albionu. Louise wydawała się być jakaś inna niż zwykle.

– Naprawdę, on nie traktuje mnie poważnie? Za każdym razem, gdy podchodzę do niego, zostaję odrzucona, to czyni mnie przygnębioną, wbrew mojej woli.

Do teraz, nie było żadnego mężczyzny, który odmówiłby zalecania się do niej. To była duma Kirche. Naprawdę, czuła się zapomniana jak kłopotliwa rzecz.

Była rozdrażniona. Przed chwilką, nawet kąpał się z córką plebejusza, a ona została zignorowana i zdradzona. Duma Kirche była wstrząśnięta. Została pokonana przez Louise, została pokonana przez zwykłą dziewczynę, to sprawiło że jej imię „Płomienna” krzyczało. Musiała zdobyć Saito od Louise w jakikolwiek możliwy sposób. Wyrywanie La Vallierom kochanków było starą tradycją Zerbstów.

– Taak, chociaż spiskowanie nie jest moją specjalnością, wciąż mogę myśleć o jakiejś strategii. Prawda Tabitha?

Tabitha zamknęła książkę i wycelowała w Kirche.

– Zazdrość.

Kirche zarumieniła się. A następnie potrząsnęła swoją głową na słowa Tabitha.

– N-nie mów tak! Nie jestem zazdrosna! Nie mogę czuć zazdrości! Gra! To jest właśnie gra miłosna!

Pomimo tego Tabitha nie była przekonana. Powtórzyła to samo słowo jeszcze raz.

Przekład[edit]

Tłumaczył: egaro

Rozdział 4 – Miłosny trójkąt[edit]

Louise siedziała po wschodniej stronie dziedzińca Akademii Magii, powszechnie zwanego Austri i jak oszalała robiła na drutach. Wiosenna pogoda zaczynała się zmieniać, ponieważ zbliżyło się lato, ale Louise wciąż pokazywała się w swojej odzieży wiosennej. Podobnie jak latem, było całkiem sucho zamiast wilgotno.

Minęło dziesięć dni odkąd wrócili z Albionu. Dziś mieli dzień wolny. Louise przyszła na dziedziniec, robić na drutach po posiłku, nawet bez zjedzenia deseru. Czasami dawała odpocząć swoim rękom i wpatrywała się w białe strony „Modlitewnika Założyciela”, chwilami myśląc o stosownym dekrecie na ceremonię Księżniczki.

Wokół niej, studenci dobrze się bawili. Była tam grupa grająca w piłkę. Stosując czary, wrzucali piłkę do kosza bez używania rąk i próbowali zdobyć jak najwięcej punktów. Wpatrując się w nich, Louise ciężko westchnęła i spojrzała na to co zaczęła dziergać na drutach.

Patrząc na scenę z boku, całkiem przypominało to obraz. Siedząca tam cicho Louise, wyglądała jak śliczna dziewczyna. Jej hobby było robienie na drutach. Gdy była mała, matka powiedziała jej, że jeśli nie ma talentu do czarów, to przynajmniej powinna umieć coś, w czym byłaby dobra, a zatem nauczyła ją robić na drutach.

Ale wyglądało na to, że niebo nie dało jej jakiegokolwiek talentu w robótce. Louise zaplanowała zrobić na drutach sweter. Niezależnie od tego jak przychylnie patrzyła, to wyglądał to bardziej jak zniekształcony gruby szal. Tak naprawdę było to podobne do przedmiotu skomplikowanie oplątanego wełną. Louise gorzko wpatrywała się w to i wydała kolejne westchnienie.

Twarz służącej pracującej w kuchni odzwierciedlała jej myśli. Louise wiedziała, że przygotowywała jedzenie dla Saito. On myślał, że Louise nie wie, ale ona nie była całkowicie nieświadoma.

„Ta dziewczyna umie dobrze gotować. Kirche ma urodę. Co ja mam?” Ukrywając te myśli, zdecydowała się próbować swojego hobby, robienia na drutach, ale najwyraźniej to nie był dobry wybór.

Właśnie kiedy stawała się trochę przygnębiona od wpatrywania się w rzecz, którą robiła na drutach, ktoś klepnął ją w ramię. Była to Kirche. Wystraszywszy się, Louise szybko ukryła robótkę pod „Modlitewnikiem Założyciela”.

– Co robisz Louise?

Kirche obdarowała ją swoim zwykłym uśmiechem, który wyglądał jakby patrzyła na ciebie z góry i usiadła obok.

– N-nie widzisz? Czytam.

– Ale ta książka jest pusta, nieprawdaż?

– Ta książka jest skarbem narodowym, zwanym „Modlitewnikiem Założyciela”, wiesz? – odpowiedziała Louise.

– Dlaczego masz skarb narodowy?

Louise wyjaśniła Kirche, że podczas ceremonii zaślubin Henrietty, miała odczytać dekret i jak miała wykorzystać „Modlitewnik Założyciela” i tak dalej.

– Rozumiem. Domyślam się, że ceremonia zaślubin Księżniczki ma coś wspólnego z podróżą do Albionu?

Louise rozważała, czy odpowiedzieć jej zgodnie z prawdą, czy nie, ale odkąd Kirche spełniała rolę przynęty mogli pójść dalej, pokiwała głową.

– Naraziliśmy swoje życie, by ślub Księżniczki mógł przebiegać gładko? Niezbyt prestiżowe zadanie... Więc, zasadniczo, to ma coś wspólnego z przymierzem między Tristain a Germanią ogłoszonym któregoś dnia?

Kirche było całkiem przenikliwa.

– Nie mów o tym nic nikomu – powiedziała Louise z wyrazem nieznacznego zniechęcenia.

– Oczywiście, nie zamierzam. Nie jestem Guiche, wiesz. Nasze dwa rodzinne kraje stały się sojusznikami. Od tej chwili powinniśmy spróbować radzić sobie razem. Prawda, La Vallière?

Kirche położyło swoje ręce na ramionach Louise i uśmiechnęła się, prawie z determinacją.

– Słyszałaś? Nowy rząd Albionu zaproponował traktat o nieagresji. Oklaski dla pokoju, do którego doprowadziliśmy.

Louise odpowiedziała bez entuzjazmu. Przez wzgląd na ten pokój, Henrietta musiała poślubić księcia, którego nawet nie kocha. Mógłbyś powiedzieć, że nie ma wyboru, ale to nie jest coś, z czego można się cieszyć.

– Przy okazji, co robiłaś na drutach?

Louise zarumieniła się głęboko.

– J-ja nie robiłam niczego na drutach.

– Robiłaś. To jest tu, prawda?

Kirche wyrwała to spod „Modlitewnika Założyciela”.

– Hej, oddaj.

Louise próbowała odebrać to, ale Kirche łatwo ją powstrzymała.

– Co to jest? – zapytała Kirche, wprawiona w osłupienie widokiem przedmiotu.

– T-to jest sweter.

“Sweter? To bardziej wygląda jak rozgwiazda. I to do tego nowy gatunek.”

– Sweter? To bardziej wygląda jak rozgwiazda. I to do tego nowy gatunek.

– Jakbym chciał coś takiego zrobić na drutach!

Louise w końcu chwyciła swoją robótkę z powrotem i speszona spojrzała w dół.

– Dlaczego robisz na drutach sweter?

– Nie twoja sprawa.

– W porządku. Poza tym, wiem dlaczego.

Kirche położyła jeszcze raz swoje ręce na ramionach Louise i zbliżyła się do jej twarzy.

– Robisz to na drutach, dla swojego chowańca, czyż nie?

– N-nie! Nigdy nie zrobiłabym takiej rzeczy! – wykrzyknęła Louise z jaskrawoczerwoną twarzą.

– Jesteś naprawdę łatwa do rozszyfrowania, wiesz. Lubisz go, prawda? Dlaczego? – zapytała Kirche patrząc Louise w oczy.

– N-nie lubię go. Ty jesteś jedyna która go lubi. Ten idiota nie ma jakichkolwiek dobrych cech.

– Wiesz Louise, gdy kłamiesz potrząsasz uszami. Wiedziałaś o tym?

Louise szybko złapała swoje uszy. Zdając sobie sprawę, że to było kłamstwo, wytrącona z równowagi opuściła swoje ręce na kolana.

– W-w każdym razie, nie zamierzam ci go oddać. On jest moim chowańcem.

Kirche zaśmiała się i powiedziała – To dobrze że pragniesz go dla siebie. Ale przypuszczam, że ja nie jestem jedyną, o którą powinnaś się martwić.

– Co masz na myśli?

– Umm... może ta kuchenna służąca?

Oczy Louise przesunęły się.

– Heh i co mam rację?

– N-nie bardzo...

– Jeśli pójdziesz teraz do swojego pokoju, możesz zobaczyć coś ciekawego.

Louise szybko wstała.

– Myślałam, że go nie lubisz? – Powiedziała swawolnym tonem Kirche.

– Ja tylko zapomniałam czegoś! – wykrzyknęła Louise, pędem oddalając się.


* * *

Saito sprzątał pokój. Musiał zamieść podłogę szczotką i wytrzeć stoły ścierką. Ponieważ ostatnio Louise wykonywała swoje własne pranie, jak również inne rzeczy powiązane z nią, praca Saito została ograniczona do czyszczenia.

Sprzątanie zostało zakończone bardzo szybko. W pokoju Louise nie było dużo rzeczy, po pierwsze, niewielkie biurko z szufladami obok szafy, stół z małym wazonem zawierającym roślinkę, dwa krzesła przy stole, jej łóżko i regał. Ponieważ była dość pilną osobą, regał był wypełniony grubymi książkami.

Zdjął jedną z nich. Zawierała litery, których nigdy wcześniej nie widział. No oczywiście, pomyślał Saito odkładając ją. Ale dlaczego mógł porozumieć się z Louise? Ich język był inny, a jednak mogli rozumieć się.

– Co się stało partnerze? – spytał Derflinger, który opierał się o ścianę pokoju.

– Derf! Dlaczego rozumiem co mówisz? – zapytał Saito, gdy pośpieszył do Derflingera.

– Tak więc, gdybyś nie rozumiał, bylibyśmy w niezłym bigosie.

– Pochodzę z innego świata. A mimo to mogę rozumieć twój język. Nie pojmuję dlaczego!

Saito pamiętał osobę, która została uratowana przez Old Osmana około trzydzieści lat temu. Był człowiekiem z jego świata. Wyglądało na to, że on i Osman rozmawiali z sobą.

– Jak przybyłeś na Halkeginię partnerze.

– Sam nie jestem pewien... była tam dziwna brama wydzielająca światło...

– W takim razie pomyślałbym, że odpowiedź ma coś wspólnego z tą bramą. – Derflinger odpowiedział, jak gdyby to nie były niczym ważnym.

– Czym dokładnie była ta brama?

– Nie wiem.

Saito było trochę zaskoczony.

– Jesteś legendarnym mieczem, a jednak niczego nie wiesz. Powinieneś wiedzieć trochę więcej jako, że jesteś legendarny. Na przykład, jak zabrać mnie do domu... – powiedział gorzko Saito.

– Jestem roztargniony i niespecjalnie zainteresowany. Nie można zbyt mocno opierać się na legendach.

Ktoś zapukał do drzwi. Któż to mógł być? Gdyby to była Louise, nie zapukałaby. To jest prawdopodobnie Guiche albo Kirche?

– Nie zamknięte? – odpowiedział Saito.

Drzwi otworzyły się i wyjrzała głowa Siesty.

– S-Siesta.

– Umm...

Była w swoim zwykłym ubraniu służącej, ale wyglądała trochę inaczej. Jej uporządkowane, jedwabisto czarne włosy dyndały nad czołem, a piegi na twarzy emitowały jakiś czar. Trzymała dużą srebrną tacę, wypełnioną jedzeniem.

– Um, nie przyszedłeś ostatnio do kuchni...

Saito pokiwał głową. Od kiedy Louise pozwala mu jeść co chce, odwiedzał kuchnię dużo rzadziej.

– Tak więc, martwiłam się, że możesz być głodny... – powiedziała nerwowo Siesta.

Widząc jej słodkie gesty, serce Saito zaczęło kołatać.

– D-dziękuję. Ale, Louise pozwoliła mi jeść przy stole, teraz więc niespecjalnie jestem głodny.

– Naprawdę? Ostatnio obsługiwałam stół nauczycieli, więc nie zauważyłam. Jeśli właśnie przeszkadzam to…

Siesta nieznacznie zwiesiła swoją głowę.

– N-nie, to nie jest wcale to! Ja naprawdę jestem szczęśliwy, że przyniosłaś mi jedzenie! Rzeczywiście, właśnie jestem głodny! – odpowiedział Saito, chociaż był pełen od posiłku w sali jadalnej Alviss, jakiś czas temu.

– Naprawdę?

Twarz Siesty pojaśniała.

– Dobrze, jedz ku zadowoleniu swego serca.

Stoliczek był wypełniony po brzegi jedzeniem. Siesta usiadła obok Saito, uśmiechając się. Saito zaczął czuć do siebie odrazę, za zjedzenie wcześniej zbyt dużo, ale nie mógł pozwolić by dobre zamiary Siesty zmarnowały się. Zdecydowany, zaczął jeść.

– Czy jest dobre? – zapytała Siesta.

– Taa, jest naprawdę dobre.

Nie kłamał, ale to byłoby jeszcze lepsze, gdyby był głodny.

– Ehehe, więc zjedz wszystko, co chcesz.

Siesta wpatrywała się w Saito, który jadł jak wygłodzony.

– Oh przepraszam, moje maniery przy stole...

– N-nie, to nie to! Coś przeciwnego. Ja naprawdę jestem szczęśliwa, że lubisz tak bardzo jedzenie! Jedzenie i kucharze byliby naprawdę szczęśliwi!

Rumieniąc się, przetarła rękoma swoje oczy. W ten sposób Siesta była słodka. Saito nie mógł już czuć smaku jedzenia.

– Ja zrobiłam to – powiedziała nieśmiałym głosem Siesta.

– Naprawdę?

– Tak. Trudno było to przyrządzić w kuchni, ale ponieważ to jesz, cieszę się, że to zrobiłam.

Saito poczuło, jak napięło się jego serce. Siesta myślała o mnie. O mnie, ze wszystkich ludzi. Pozbył się siebie z zasięgu swoich myśli. Atmosfera między nimi była bardzo napięta. Siesta nagle powiedziała w wytrąconym z równowagi tonie – S-Saito!

– T-Tak?

– Umm.

Siesta wstrzymała się, jakby próbując dobrać właściwe słowa.

– Ta rozmowa, którą prowadziliśmy wcześniej, była bardzo zabawna! Szczególnie o tej rzeczy! Um, jak to się nazywało? O, samolot!

Saito kiwnął głową. Rozmawiał ze Siestą o jego świecie i Japonii, w wannie. Siesta, pochodząca ze wsi, nie wiedziała dużo o świecie i mogła pojąć, to co Saito powiedział jak gdyby były to rzeczy z innego kraju.

– Ah, samolot.

– Tak! Możliwość latania bez magii musi być cudowna! Nawet plebejusze tacy jak my, mogą latać wolno po niebie jak ptaki?

– Czy to nie statek powietrzny (sterowiec)?

– To tylko unosi się w powietrzu.

– Moja wieś jest w rzeczywistości bardzo miłym miejscem. Nazywa się Tarb. Jest około trzy dni drogi konno stąd, w kierunku na La Rochelle.

Saito słuchał uważnie, podczas jedzenia.

– To jest bardzo oddalona wieś i nie ma tam naprawdę nic nadzwyczajnego, ale… ma bardzo rozległe i piękne pola. Podczas wiosny, kwiaty wiosenne kwitną, a w okresie letnim, letnie kwiaty kwitną. To jest jak morze kwiatów, jak okiem sięgnąć, po horyzont. Powinno tam być przepiękne w tej chwili... – powiedziała Siesta, oczy zamknęła jakby zatopiła się we wspomnieniach.

– Chcę patrzeć na to morze kwiatów właśnie z samolotu.

– Brzmi nieźle...

– Oh, dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej! – wykrzyknęła Siesta, która nagle chwyciła Saita za rękę.

Zaskoczony Saito niemal przewrócił się do tyłu.

– C-co?

– Czy chciałbyś odwiedzić moją wieś?

– Huh?

– Księżniczka bierze ślub, prawda? Są specjalne wakacje dla nas. Minął już ładny kawał czasu odkąd byłam we wsi... Jeśli to jest w porządku, proszę chodź. Chcę ci pokazać te piękne pola kwiatów. Moja wieś ma też naprawdę dobry sposób gotowania gulaszu. Nazywają to „Yosenabe”. Przyrządzone jest to z warzyw, których ludzie zazwyczaj nie używają. Naprawdę chcę abyś posmakował tego!

– D-dlaczego chcesz bym poszedł?

– ...Pokazałeś mi, że jest możliwość – odpowiedziała Siesta, nerwowo patrząc w dół.

– Możliwość?

– Tak. Możliwość, że nawet ludzie z gminu mogą zwyciężać arystokratów. Żyjemy w strachu przed nimi. Wiedząc o tym, że są tacy ludzie, którzy tak nie żyją, sprawia, że jestem szczęśliwa, jakby ich szczęście, było moim szczęściem. Również w kuchni każdy w to wierzy.

– Chcę pokazać taką osobę w swoim rodzinnym miasteczku – powiedziała Siesta.

– R-rozumiem...

Saito było zakłopotany. Nie jestem wspaniały lub coś takiego. Przypadkiem jestem legendarnym chowańcem, ale to wszystko. To nie jest coś, by się tym chwalić.

– Oczywiście, to nie jest tylko to. Również chcę pokazać Saito wieś... Ale, jeśli nagle przywiozę z sobą mężczyznę, moja rodzina będzie wstrząśnięta. Co powinnam zrobić...

Nagle Siesta zarumieniła się głęboko i szepnęła – Mogę mówić, że jesteś moim mężem.

– C-coo?

– Jeśli powiem, że to dlatego, że bierzemy ślub, oni będą się cieszyć. Moja matka, ojciec, brat i siostra, wszyscy będą szczęśliwi.

– Siesta?

Gdy Siesta rzuciła okiem na Saito, który wpatrywał się w nią oniemiały, potrząsnęła głową.

– Przepraszam! To będzie przysparzać kłopotów! Nie jestem pewna nawet czy przyjdziesz! Haha!

Zakłopotany, Saito odpowiedział – S-Siesta, jesteś czasami naprawdę śmiała. Jak wtedy gdy się kąpaliśmy.

Siesta zarumieniła się kolejny raz.

– Nie jestem śmiała, czy coś podobnego.

– Eh?

– Gdy opuściłam dom, moja matka powiedziała mi, abym nie nie pokazywała nikomu swojego ciała, z wyjątkiem wybranego mężczyzny.

I z tymi słowami, Siesta chwyciła rękę Saito. Jego serce uderzało bardzo głośno.

– Pokazała bym ci, gdybyś po prostu poprosił.

– T-ty żartujesz... prawda? – powiedział zszokowany Saito.

– To nie był żart. Nawet teraz...

– C-C-Co teraz?

Siesta spojrzała prosto w twarz Saito.

– Nie jestem atrakcyjna?

– Nie, to nie jest wcale to.

Była atrakcyjna. Zbyt atrakcyjna.

– Naprawdę?

Siesta dalej wpatrywała się w niego. „Stój”, pomyślał Saito, czując jak był przyciągany do tych czarnych oczu.

– To dlaczego nie zrobiłeś czegoś gdy kąpaliśmy się?

Siesta zakryła swoje oczy smutno.

„Ach, nie patrz w ten sposób, bo poczuję się jakbym jednak zrobił coś bardzo złego.”

– ...Rozumiem, nie jestem atrakcyjna. Masz taką fajną dziewczynę obok siebie... Ta La Vallière jest także arystokratką. Ja mimo wszystko, jestem tylko wiejską dziewczyną. – wzdychając, powiedziała smutno Siesta.

– Nie, to w ogóle nie tak.

– Saito.

– Jesteś naprawdę atrakcyjna. Mogę to gwarantować. Wyglądasz oszałamiająco bez ubrania.

Zwykle takie słowa by go powaliły, ale Siesta była zadowolona.

Zastanawiała się czy przynieść deser czy nie. Podczas gdy Saito rozwodziło się, zamknęła oczy i wstała. Z głębokim wdechem, upuściła swój fartuszek na ziemię.

– Siesta! – powiedział zszokowany Saito

Siesta patrzyła na niego spokojnie. Była typem osoby, która robiłaby coś dobrze jak tylko zdecydowała się to zrobić. Zaczęła rozpinać guziki swojej bluzki jeden po drugim.

– Siesta! Myślę, że to nie jest dobry pomysł – wykrzyknął Saito, kręcąc głową.

– Nie martw się.

Bluzka była do połowy rozpięta. Jej dobrze zarysowany dekolt zawładnął wzrokiem Saito. Skoczył ku Siescie, ale nagle zdał sobie sprawę, że potrząsa głową, wołając – Z-Zaczekaj! Zaczekaj chwilę! Muszę pomyśleć o czymś takim.

– Kya!

Siesta, którą Saito chwytał za ramiona straciła równowagę i spadła na łóżko Louise za nimi, tak jakby on ją pchnął.

– Przepraszam...

Bezpośrednio pod Saitem, leżała Siesta ze swoją niezapiętą bluzką. Położyła ręce na klatce piersiowej i zamknęła oczy.

We wspaniale wybranym czasie, Louise otworzyła drzwi.

W ciągu następnych dziesięciu sekund, wydarzyły się różne rzeczy.

Jeden: Louise zauważyła, że Siesta jest popychana na łóżko przez Saito.

Dwa: Louise zauważyła, że bluzka Siesty jest rozpięta.

Trzy: Saito i Siesta powstali wzburzeni.

Sześć: Siesta zapięła swoją bluzkę.

Siedem: Siesta wypadła z pokoju, wychodząc z dala od Louise.

Osiem: Saito wołał – Czekaj Siesta!?

Dziewięć: Louise doszła do siebie.

Dziesięć: właśnie kiedy Saito miał wyjaśnić co się zdarzyło, poczuł silny ból, gdy Louise wysoko go kopnęła.

I tak, Saito leżał na podłodze w dziesięć sekund po tym gdy Louise otworzyła drzwi.

Louise nadepnęła na jego głowę. Jej głos i ciało trzęsły się.

– Co dokładnie tu robiłeś?

– To nie to, na co wyglądało, Louise.

– Co robiłeś w moim łóżku?

– To długa historia, Siesta przyniosła mi jedzenie i...

– Chowaniec robiący coś takiego w łóżku jego mistrza. Nie mogę ci wybaczyć.

– To nie to, na co wyglądało. Nie zamierzałem robić niczego jak-

– To dopełniło miary.

Łzy zaczęły płynąć z oczu Louise. Saito wstał i chwycił ją za ramiona.

– Słuchaj, to nieporozumienie!

– Dość już.

Louise spiorunowała go wzrokiem.

– Co?

Nie mógł zrozumieć dlaczego Louise była taka zła. Ona nawet go nie lubiła. To z pewnością nie był powód do płaczu.

– Wynoś się.

– Um, w tym momencie, nie chciałem by to się zdarzyło.

– Wynoś się! Jesteś zwolniony!

Saito również zaczynał czuć gniew. „Najpierw wzywasz mnie, następnie wyrzucasz? Co powinienem robić?”

– Jestem zwolniony?

– Tak, jesteś zwolniony! Idź zdechnij gdzieś w rowie!

To były surowe słowa, choćby nie wiem co zrobił. Wszystko dlatego, że on i Siesta byli na jej łóżku. „Nawet nie robiliśmy niczego. A ja myślałem, że staje się milsza.”.

– Dobrze, świetnie.

– Nie chcę więcej widzieć twojej twarzy.

Saito złapał Derflinger i wyszedł z pokoju bez słowa.

Sama w pokoju, Louise położyła się na łóżku. Zarzuciła koc na swoją głową.

„Taki podły” pomyślała.

„To było nie tylko dziś. Gdy miałam lekcje, on przyprowadzał tę dziewczynę i robili to, a ja nie wiedziałam. Nie wybaczę mu.”

Louise przygryzła swoją wargę. Więc jego uczucia do niej, były kłamstwami. Łzy spłynęły po jej policzkach.

– Nienawidzę cię... a ty nawet pocałowałeś mnie.

Powtarzała szeptem te słowa, jakby były przeznaczone dla niej.

– ...a ty nawet pocałowałeś mnie.


* * *


Szukając Verdandiego, Guiche spostrzegł namiot w kącie dziedzińca Vestri. Z jakiegoś powodu, obok niego leżał olbrzymi kocioł. Był ciekaw, do czego służą kocioł i namiot.

Był to prymitywny namiot zrobiony z patyka i starej szmaty. Wokół rozrzucone były pozostałości jedzenia, kości i skórki z owoców. Wyglądało jakby ktoś tam żył. Jego ukochany chowaniec wyszedł z niego podczas gdy on patrzył na namiot, z głową przechyloną ze zdumienia.

– Verdandi, więc tutaj jesteś!

Guiche padł na kolana i potarł policzki dużego kreta. Kret radośnie szarpnął swoim nosem.

– Verdandi, co ty tutaj robisz?

Ktoś wypełznął z namiotu i krzyknął.

– Chodź tutaj krecie. Ty i ja jesteśmy przyjaciółmi, racja?

To był Saito. Wyglądający niechlujnie i z butelką wina w ręce, był oczywiście pijany.

– Co na bogów, tu robisz? – zapytał zaskoczony Guiche.

Saito upił łyk z butelki i kontynuowało nawoływanie kreta, ignorując Guiche.

– Hej, chodź tutaj. Jesteś jedynym przyjacielem, któremu mogę ufać.

Wielki kret, jakby to było problemem, spojrzał na obu Guiche i Saito.

– Verdandi nie idź tam. W ogóle, to czemu Verdandi jest twoim przyjacielem?

Kiedy Guiche zapytał o to, Saito odpowiedział martwym głosem, leżąc na ziemi.

– Ponieważ jestem kretem. Nieprzydatnym, biednym, nieszczęśliwym kretem.

– Nie wiem co się wydarzyło, ale nie myśl, że Verdandi jest taki sam jak ty.

Guiche spojrzał do wnętrza namiotu. Byli tam Derflinger i z jakiegoś powodu, salamandra Kirche.

– Kyuru kyuru. [<-dźwięk który wydaje salamandra – od tłumacza]

– Czego chcesz? – powiedział każdy z nich.

Na ziemi leżała kupa słomy i przewrócona dnem do góry filiżanka. To było wszystko w namiocie.

Guiche obrócił się ku Saito.

– Więc, zostałeś wypędzony z pokoju Louise?

Leżąc na podłodze Saito przytaknął.

– Zatem, zrobiłeś ten namiot.

Saito przytaknął ponownie.

– Będąc samotny, zebrałeś chowańców ludzi i upiłeś się?

Saito przytaknął energicznie. Guiche zamknął oczy i przytaknął sam sobie.

– Hmm. Więc jesteś dobry do niczego.

– Co jeszcze powinienem zrobić? Nie mam dokąd pójść. Nawet nie mam śladu jak dostać się do domu. Mogę jedynie pić.

Saito szybko wypiło wino. Ktoś chyżo szedł do nich. To była Siesta.

– Oh, przepraszam, spóźniłam się. Oto twój lunch.

Wyglądało jakby ta służąca z kuchni dbała o Saito.

– Wypiłeś już tego dużo?! Mówiłam ci, butelkę dziennie! – Siesta chwyciła jego rękę gdy go łajała.

– Przepraszam...

Saito żałośnie zwiesił głowę.

– Wy faceci! Mówiłam wam abyście mieli oko na to ile on pije!

– Kyuru kyuru.

– Mój błąd – odpowiedzieli obaj salamandra i Derflinger przepraszającym głosem.

Siesta pośpiesznie posprzątała bałagan wokół namiotu i postawiła na nogi Saito.

– Wrócę tu wieczorem! Nie pij za dużo!

A następnie Siesta pośpiesznie odeszła, w taki sam sposób jak przyszła.

Obserwując jej odejście, Guiche powiedział ze sztuczną różą w ustach – Tak więc, Louise rozzłościłaby się gdybyś był niewierny.

Nie jestem niewierny! Ja nie jestem związany z nikim, ani z Louise ani ze Siestą.

Pocałował Louise gdy spała, ale tego nie powiedział. Wolał by raczej o tym zapomnieć.

– Więc cokolwiek, ale czy planujesz tu mieszkać?

– Jakiś problem?

– Rujnujesz piękny krajobraz szkoły.

– Zamknij się.

– Zostaniesz poproszony o wyniesienie się, jeśli nauczyciele cię zobaczą, wiesz?

Saito wypił wino bez słowa i wrócił do namiotu tuląc kreta. Kret spojrzał rozpaczliwie na Guiche.

– Hej, oddaj mi mojego Verdandi!


* * *


W tym czasie, Louise opuszczała lekcje i zostawała w łóżku, zamartwiając się w nieskończoność. Trzy dni minęły odkąd wypędziła Saito. Myślała o chowańcu, którego wyrzuciła.

„Nawet mnie pocałował, nawet mnie pocałował, nawet mnie pocałował” myślała w nieskończoność. Posiadanie bolącej dumy jest naprawdę straszną rzeczą. Smutno rzuciła okiem na stóg siana, którego Saito zwykle używał. Chciała wyrzucić go, ale nie mogła zmusić się do zrobienia tego.

Nagle od drzwi doszło pukanie. Pierwszą myślą było, że Saito w końcu wrócił. Jej smutek przeszedł w radość, a wewnątrz tej radości odczuwała złość. „Dlaczego cieszę się, że on wrócił? Nie powinnam pozwalać mu wracać o tak późnej porze.”

Drzwi otworzyły się. Louise podskoczyła i krzyknęła gniewnie.

– Idiota! Gdzie ty... eh?

To była Kirche. Przygładzając swoje płonące włosy, uśmiechnęła się do Louise

– To tylko ja, przepraszam.

– Co ty tutaj robisz?

Louise wróciła do swojego posłania. Kirche podeszła żwawo do łóżka i usiadła. Od razu odrzuciła koc, odkrywając, że Louise zwinęła się w kłębek, dąsając się, w swoim peniuarze.

– Byłaś nieobecna przez trzy dni, więc przyszłam cię odwiedzić.

Kirche westchnęła ciężko. Posiadanie dobrego sumienia naprawdę sprawiało ból. Nie podejrzewała, że Louise wypędzi go z pokoju. Myślała, że dobrze będzie dla nich dwojga pokłócić się i odsunąć od siebie na trochę, ale nie domyślała się, że Louise posunie się tak daleko.

– Tak więc, co planujesz robić, teraz gdy wyrzuciłaś swojego chowańca z pokoju?

– Nie twoja sprawa.

Kirche spojrzała na Louise chłodno. Na jej różowych policzkach, były pozostałości po strumykach łez. Prawdopodobnie płakała przed chwilą.

– Wiedziałam, że jesteś głupio arogancka i dumna, ale nie pomyślałam, że masz tak zimne serce. Oni byli w trakcie wspólnego jedzenia.

– To nie było tylko to, przede wszystkim byli na moim łóżku... – mamrotała Louise.

– Obejmowali się wzajemnie?

Louise kiwnęła głową. Kirche była całkiem wstrząśnięta. Podrywać dziewczynę, która przyszła przynieść mu jedzenie... Saito było całkiem niezły.

– Tak więc, zobaczenie faceta, którego lubisz, z dziewczyną w twoim własnym łóżku musi potężnie szokować.

– Nie lubię go! To tylko dlatego, że byli w moim łóżku...

– To jest właśnie usprawiedliwienie. Wypędziłaś go, ponieważ go lubisz i byłaś na niego zła.

Słowa Kirche trafiły do celu, mimo to Louise nie zgodziła się i wydęła wargi.

– Nie mogę mówić, że nie widziałam, jak to narasta. Powodem było to, że nie dałaś mu niczego. Naturalne jest, że zaczął flirt z inną dziewczyną.

Louise nie odzywała się.

– La Vallière, jesteś dziwną dziewczyną, wiesz. Jesteś zła i płaczesz za facetem, którego nawet nie pocałujesz. Nie możesz wygrywać w ten sposób... – powiedział znudzonym tonem Kirche, wstając.

– Zrobię coś z Saito. Nie mogłam się doczekać zabrania go tobie… ale ty go uderzyłaś, kopnęłaś i wypędziłaś, w rzeczywistości współczuję mu. On nie jest zabawką, którą znasz.

Louise przygryzła wargi.

– Chowaniec jest partnerem maga. Zawodzisz jako mag, ponieważ nie potrafisz traktować go jak należy. No tak… przecież jesteś zerem.

I z tymi słowami, Kirche wyszła. Louise nie odpowiedziała nic. Wczołgała się z powrotem na swoje łóżko, pełna smutku i żalu, i płakała jak wtedy gdy była mała.


* * *

Było już późno wieczorem, gdy Kirche przyszła do Saita. Jego pijany głos był słyszalny w prymitywnym namiocie. „Kyuru kyuru” Płomyczka również było słychać. Musiał przyjść tu bawić się, gdy ona wyszła.

Kirche odchyliła połę namiotu. Scena wewnątrz wzbudzała wstręt. Guiche miał twarz ukrytą w swoim krecie, płacząc. Saito przytulał Płomyczka, narzekając z butelką wina w ręce.

– To jest tak, jak właśnie powiedziałeś! Jesteś idiotą! – wykrzyknął Saito. Najwyraźniej wypił tyle, że nawet nie mógł wyrażać się jak należy.

– Nawet nie zrobiłem niczego z tą Katie. Trzymała mnie za rękę, a Mortmerncy jedyny lekko pocałowałem! Pomimo tego, ja-

Guiche wybuchnął płaczem. Należał do tych którzy płakali gdy pili. Kirche westchnęła. Dlaczego ludzie muszą być takimi idiotami? Derflinger zauważył Kirche i poinformował Saito.

– Panowie, jest gość.

– Gość?

Saito popatrzył pijacko na Kirche.

– Kirche?

– Wygląda wesoło, mogę się przyłączyć – powiedziała Kirche z uśmiechem na twarzy.

Saito, który nie miał możliwości więcej wypić, rozgniewał się na widok kobiety. Stanął przodem do Kirche.

– Te duże cycki, jeśli pokażesz mi je, możesz dołączyć.

Guiche zaczął klaskać.

– Stanowczo zgadzam się! W imię Tristańskiej szlachty! Całkowicie się zgadzam!

Zamiast odpowiadać Kirche wyjęło swoją różdżkę i zaczęło wygłaszać zaklęcie.

– Teraz mniej pijani?

Saito i Guiche, którzy siedzieli sztywno, pokiwali głowami.

Wszystko wokół nich zostało wypalone. Nawet oni zostali wypaleni. Magiczny ogień Kirche poszarpał włosy Saito i ładną koszulę Guiche. Słyszeli o wodzie będącej dobrym sposobem do wykorzystania w ten sposób, ale nie myśleli, że ogień działałby równie dobrze.

– Dobrze więc, przygotujcie się do wyjścia.

– Przygotować się do wyjścia?

Guiche i Saito spojrzeli na siebie.

– Tak. Hej Saito. – Kirche nazwała go jego imieniem, zamiast kochanie.

– Co?

– Czy planujesz mieszkać w namiocie przez resztę swojego życia?

– Nie, ale... zostałem wyrzucony, a nie znalazłem nawet drogi powrotnej do domu...

„Drogi powrotnej do domu?” Kirche i Guiche spojrzeli na siebie. Saito nagle pokręcił głową.

– Nie, miałem na myśli Roba na wschodzie!

– Ah, tam się urodziłeś, nieprawdaż?

Kirche kiwnęła głową w zrozumieniu. Saito westchnęło z ulgą.

Podczas pieszczenia policzka Saito, Kirche powiedziała – Czy nie chcesz zostać arystokratą?

– Arystokratą?

Guiche był nieznacznie zaskoczony.

– Ale Kirche, on jest plebejuszem. Nie może być arystokratą, jeśli nie jest magiem.

– W Tristain tak. Z mocy prawa, plebejuszom ściśle zabroniono nabywania ziemi lub zostania arystokratą.

– Dokładnie.

– Ale, w Germanii jest inaczej. Jeśli masz pieniądze, nawet jeżeli jesteś człowiekiem z gminu, możesz kupić ziemię i stać się arystokratą, albo kupić prawa do stanowiska i zostać poborcą podatkowym lub dowódcą.

– I dlatego nazywają Germanię niecywilizowaną – powiedział Guiche, jak gdyby czuł mdłości.

– Niecywilizowana? Ludzie, którzy zabiegają o tradycje i zwyczaje takie jak „jeśli nie jesteś magiem nie możesz być arystokratą”, co czyni ich kraj słabym, nie mają prawa mówić. To jest powód dla którego Tristain musi mieć sojusz z Germanią, aby móc sprzeciwić się Albionowi.

Saito, który cicho przysłuchiwał się, w końcu otworzył usta.

– Um, więc Kirche. To co mówisz oznacza, że powinienem stać się arystokratą poprzez pieniądze w twoim kraju.

– Dokładnie to.

– Ja nie mam pieniędzy. Jestem bez grosza.

– To zarób trochę.

Kirche popukała w twarz Saito plikiem pergaminów.

– Co to jest?

Guiche i Saito spojrzeli na plik. Wydawał się być mapami.

– To są mapy skarbów.

– Skarb?! – powiedzieli zdziwieni Guiche i Saito.

– Tak, zamierzamy pójść na wyprawę po skarb i sprzedawać to co znajdziemy. Saito… możesz zrobić wtedy cokolwiek zechcesz.

Saito przełknął ślinę. Kirche obejmowała go, a jej piersi napierały na niego. Saitem potrząsało, jakby się dusił.

– Gdy zostaniesz arystokratą… możesz mi się oświadczyć, dobrze? Lubię facetów takich jak ty. Nie dbam o to czy jesteś człowiekiem z gminu, czy arystokratą. Ludzi, którzy potrafią przezwyciężyć swoje trudności i osiągają rzeczy poza ludzką wyobraźnią... Lubię takich ludzi. – Powiedziała Kirche, uśmiechająca się uwodzicielsko.

Guiche, który patrzył na mapy, szepnął niepewnie – Jakkolwiek patrzę na to, te mapy wydają się trochę podejrzane...

– Dostałam je z różnych miejsc, takich jak magiczne sklepy, stragany, sklepy wielobranżowe…

– To jest z pewnością coś podejrzanego. Wiem o kilku ludziach, którzy właśnie sprzedali zwykłe mapy, nazywając je mapami do skarbu. Są również arystokraci, którzy zbankrutowali z powodu tych oszustw.

– Takiego podejścia nie będzie – powiedziała Kirche z rękoma zaciśniętymi mocno w pięści.

– Większość to może szmelc, ale może tam być jedna prawdziwa, ukryta wśród nich.

Gah…Guiche jęknął uderzając się w czoło.

– Saito, chodźmy. Pójdźmy znaleźć skarb i porzucisz Louise… a następnie, oświadczysz mi się, dobrze?

Porzucanie Louise… to ładnie brzmiało. Arystokraci… oni są zawsze tak dumni i nawet zapominają o ludziach, którzy uratowali ich wcześniej. Saito pogodził się z tą myślą.

– W porządku, wchodzę w to. Chodźmy.

Kirche mocno przytuliła Saito. Nagle ktoś wpadł.

– Nienienienie, nie możesz tak zrobić!

– Siesta?

Przed nimi była Siesta w jej stroju służącej.

– Nie możesz się ożenić, Saito!

Siesta ciągnęła Saita.

– Nie życzysz człowiekowi, którego kochasz by był szczęśliwy?

Siesta została zaskoczona słowami Kirche i spojrzała na Saito. Nagle potrząsnęła swoją głową.

– Choćby dlatego, że bycie arystokratą niekoniecznie znaczy, że jesteś szczęśliwy. Możesz zostać w mojej wsi i za te pieniądze kupić winnicę!

– Winnicę?

– W mojej wsi, jest dużo dobrych winnic! Możemy razem robić dobre wino! Jego nazwa mogłaby być „Saito Siesta”!

Kirche i Siesta obydwie ciągnęły Saita. To było pierwszy raz w jego życiu, gdy walczyły o niego dziewczyny. Zarumienił się głęboko. To prawdopodobnie nie zdarzy się nigdy więcej.

– Jakbyście znaleźli skarb. – Powiedział Guiche znudzonym głosem.

– Guiche. Jeśli znajdziemy skarb możesz podarować go Księżniczce, jako prezent i może wtedy zobaczy cię w innym świetle.

Guiche wstał.

– Panie i panowie, chodźmy.

– Zabierzcie ze mnie sobą, proszę – krzyknęła Siesta. Gdyby nie poszła, bez wątpienia Kirche uwiodłaby Saito.

– Nie, nie możesz. Plebejusze są tylko ciężarem.

– Nie traktuj mnie jak idiotę! Chociaż wyglądam tak, jestem…

Siesta się trzęsła. Obydwie jej ręce były zaciśnięte mocno razem.

– Tak? Mów dalej.

– Potrafię gotować!

– Jakbyśmy nie wiedzieli – powiedzieli wszyscy.

– Ale, ale, posiłki są ważne, prawda? Podczas szukania skarbu, będziemy obozować, prawda? Nie możemy opierać się tylko na żywności, którą przyniesiemy. Mogę przyrządzić dobre jedzenie dla każdego.

Oczywiście w tym punkcie miała rację. Guiche i Kirche byli arystokratami i nie mogli znieść jedzenia kiepskich posiłków.

– Ale masz pracę do wykonania, prawda? Czy zamierzasz wziąć wolne?

– Kucharz zawsze pozwala mi odejść jeśli powiem, że robię coś dla Saito.

Szef kuchni naprawdę lubił Saito; mógł prawdopodobnie zrobić dokładnie tak jak Siesta powiedziała.

– Świetnie, rób co chcesz. Ale powiem ci zawczasu, ruiny, lasy i jaskinie do których się kierujemy są niebezpiecznymi miejscami. Tam jest mnóstwo potworów.

– Będę mieć się dobrze, Saito będzie mnie chronić.

I z tymi słowami, Siesta złapała ramię Saito, doprowadzając go do fantazjowania o jej nagich piersiach napierających na niego.

Kirche pokiwała głową i zwróciła się do wszystkich.

– Po tym jak przygotowania zostaną skończone, wyjedziemy.


Przekład[edit]

Tłumaczył: egaro

Rozdział 5 – Rodzina królewska i arsenał[edit]

Arsenał lotnictwa wojskowego Albionu znajdował się na peryferiach stolicy Londinium, w mieście Rosyth. Przed Wojną Rewolucyjną (przez Rekonkwistę zwaną wojną domową, a która właśnie się skończyła), to miejsce zwykle nazwane było arsenałem królewskie lotnictwo wojskowego. I stąd, były tam różnego rodzaju budynki. Liczne zabudowania z masywnymi kominami były używane do produkcji żelaza. Obok nich leżały, sterta za stertą, drewno stosowane do budowy i naprawy statków.

Duży czerwony, ceglany budynek był centrum kontroli. Trzy kolorowa flaga Rekonkwisty trzepotała dumnie. Ale rzeczą, która wyróżniała się najbardziej był duży okręt liniowy, zdający się sięgać nieba.

Lexington, okręt flagowy floty, został zakotwiczony i przykryty tkaniną, podobną do dużego namiotu, by osłonić go przed deszczem. Okręt wojenny rozciągający się na przestrzeni dwustu metrów, został umieszczony na dużej drewnianej płycie, tak żeby mógł być jak najszybciej przebudowywany.

Król Albionu, Oliver Cromwell, obserwował konstrukcję wraz z jakimiś asystentami.

– Jaki duży, solidnie wyglądający statek. Czy nie czuć, że z okrętem takim jak ten, możemy rządzić światem, główny szkutmistrzu?

– Mówisz zbyt wyniośle o mnie.

Główny szkutmistrz, mianowany dla floty prowadzonej przez Lexington, Sir Henry Bowood, odpowiedział bez entuzjazmu. Stał on po stronie Rekonkwisty i podczas wojny rewolucyjnej był dowódcą krążowników. Uznano mu zniszczenie dwóch nieprzyjacielskich statków i awansował na głównego szkutmistrza Lexington. Miał objąć stanowisko kapitana, gdy przebudowa zostanie skończona. To był jeden ze zwyczajów w lotnictwie wojskowym Albionu.

– Spójrzcie na te wielkie armaty!

Cromwell wskazywał armaty z boku statku.

– Ta nowa broń jest jak symbol zaufania, które pokładam w tobie. Zostały zrobione przez zgromadzonych alchemików Albionu. Mają wydłużone kształty, które stosownie do obliczeń...

Długowłosa kobieta obok Cromwella odpowiedziała – Mają zasięg strzału około 1,5 raza większy niż armaty użyte na okrętach wojennych Tristain i Germanii.

– Dziękuję ci, panno Sheffield.

Bowood patrzył na Sheffield. Emitowała z niej nieco chłodna atmosfera. Była w wieku około dwudziestu pięciu lat i nosił schludny, wąski czarny żakiet. Nigdy nie widział takiego dziwnego ubioru. Nie nosiła płaszcza… czy była również magiem?

Cromwell kiwnął głową z zadowoleniem i poklepał Bowooda w plecy.

– Ona jest z Roba aru kariie. Zaprojektowała te armaty, używając techniki, której nauczyła się od elfów. Wiedza o technice jaką ona posiada… nie wywodzi się z naszej magicznej sztuki. Ona ma wiedzę o technice, która jest dla nas nowa. Powinniście się poznać.

Bowood kiwnął głową w znudzony sposób. Był w rzeczywistości rojalistą, ale mocno wierzył, że żołnierze nie powinni angażować się w politykę. Innymi słowy, był wyłącznie militarystyczną osobą. Dowódca floty, który przewyższał go stopniem, przyłączył się do zbuntowanej armii, zatem nie miał innego wyboru, jak tylko uczestniczyć w wojnie rewolucyjnej jako kapitan floty Rekonkwisty. Dla niego, który kładł najwyższy nacisk na utrzymanie tradycji Albionu - szlachectwo zobowiązuje, szlachecki obowiązek - Albion był wciąż zwykłym królestwem. Cromwell był kimś podłym, kto tylko przejął władzę i tron.

– Prawdopodobnie na Halkeginii nie ma floty, która może teraz dorównać mocy naszego Niezawisłego Królestwa – Bowood celowo nazwał flotę jej starą nazwą. Zauważając jego cynizm, Cromwell uśmiechnął się.

– Panie Bowood. Niezawisłe Królestwo już nie istnieje w Albionie.

– Prawda. Jednakże, jeśli będziesz uczestniczył w ceremonii zaślubin z tymi nowymi armatami, obawiam się, że prawdopodobnie zostanie to zrozumiane jako ordynarna prezentacja siły.

Cromwell, pierwszy święty król, prezydent rady arystokratów i gabinetu ministrów Republiki Świętego Albionu (nowa nazwa Albionu) miały być obecnym na ceremonii zaślubin księżniczki Tristain i księcia Germanii. Mieli podróżować flotą z Lexingtonem.

Przywożenie nowych modeli broni, w czasie wizyty dobrej woli zostałoby dostrzeżone jako coś w stylu polityki zastraszania.

Cromwell odpowiedział mimochodem – Ach tak, nie wyjaśniłem tobie planu tej „wizyty dobrej woli”, czyż nie?

– Planu?

Inaczej spisek? Bowood poczuł, jak pojawia się ból głowy.

Cromwell cicho wyszeptał do ucha Bowooda.

– Co?! Nie słyszałem o tak haniebnym akcie w całym swoim życiu.

– Wszystko to jest częścią militarnych manewrów – powiedział obojętnie Cromwell.

– Czy ostatnio nie podpisaliśmy traktat o nieagresji z Tristain! W długiej historii Albionu, nie złamaliśmy żadnego traktatu! – wykrzyknął doprowadzony do wściekłości Bowood.

– Panie Bowood. Nie wybaczę ci jakichkolwiek dalszych politycznych krytyk. To jest coś, o czym rada przesądziła i przyjęła. Zamierzasz się sprzeciwić radzie? Od kiedy zostałeś politykiem?

Po tych słowach, Bowood oniemiał. Dla niego, żołnierze byli mieczami i tarczami, które nie sprzeciwiają się. Byli wiernymi psami obronnymi kraju, dumnymi z tego. Gdy była to decyzja kogoś wyższego stopniem, mogli postąpić tylko zgodnie z tym rozkazem.

– Splamisz imię naszego kraju w Halkegini. Nasz kraj będzie znany z tchórzliwego łamania traktatów – powiedział wzburzony Bowood.

– Splamię imię kraju? Wszystko w Halkeginii będzie rządzone pod naszą flagą Rekonkwisty. Gdy odzyskamy od elfów święte ziemie, nikt nie będzie przejmować się takimi błahymi sprawami.

Bowood zbliżył się do Cromwella.

– Zerwanie traktatu jest czymś błahym? Zamierzasz zdradzić również swój własny kraj?!

Człowiek znajdujący się obok, wyciągnął swoją różdżkę i pohamował go. Bowood mógł rozpoznać twarz zakrytą kapturem.

– W-wasza wysokość? – wyszeptał wstrząśnięty.

To była twarz Księcia Walesa, który zginął w bitwie.

– Kapitanie, zastanawiam się czy mógłbyś wypowiedzieć te słowa do swojego, kiedyś najwyższego przełożonego.

Bowood upadł na kolana. Wales wyciągnął swoje ręce i pocałował Bowooda. Stał się blady. Te ręce były zimne jak lód.

Cromwell wyszedł ze swoimi asystentami. Wales również poszedł. Jedynym, który został był Bowood, stojący nieruchomo, wstrząśnięty. Wales, który umarł, żył i poruszał się. Bowood był magiem wody o sile trójkąta. Nawet on, ekspert w magii wody, która rządziła składem żywych istot, nie słyszał o zaklęciu, które mogło przywrócić życie komuś zmarłemu.

Może to był golem? Nie, to ciało zostało napełnione życiem. Będąc użytkownikiem magii wody, wiedział doskonale o przepływie wody wewnątrz żywych istot, wliczając w to Walesa.

To była z pewnością nieznana forma czarów. I Cromwell mógł kontrolować to. Zapamiętał przekonywającą pogłoskę, którą słyszał i zaczął się trząść.

Że święty król Cromwell mógł kontrolować „Otchłań”...

Czy to była po prostu magia Otchłani.

...Legendarna gałąź magii „Zero”.

Z drżącym głosem, Bowood wyszeptał – ...Co do diabła on planując zrobić Halkeginii?


* * *


Cromwell rozmawiał ze szlachcicem, spacerując wraz z nim.

– Wicehrabio, dołącz do floty Lexington jako dowódca dragonów.

Pod upierzonym kapeluszem, zaświeciły się oczy Wardes.

– Prosisz mnie, abym miał na niego oko.

Potrząsnął głową, odrzucając przypuszczenie Wardesa.

– Ten człowiek nas nie zdradzi. On jest zbyt uparty i prostolinijny, dlatego możemy mu ufać. Ja po prostu wypożyczam mu twoją moc, widziałem kiedyś jak dowodziłeś magicznym oddziałem obronnym. Czy kiedykolwiek wcześniej jechałeś na smoku?

– Nie. Ale nie ma żadnej bestii w Halkeginii, której nie mogę opanowywać.

Cromwell uśmiechnął się nieszczerze na zgodzę. Nagle odwrócił się do Wardes.

– Wicehrabio, dlaczego jesteś mi posłuszny?

– Wątpisz w moją lojalność?

– Wcale nie. Osiągasz takie dobre wyniki, mimo to nie masz żadnych żądań.

Wardes zaśmiał się lekko. Dotknął sztucznej ręki, która została ostatnio mu założona.

– Chcę tylko zobaczyć rzecz, którą wasza Ekscelencja mi pokaże.

– Świętą ziemię?

Wardes pokiwał.

– Wierzę, że to co szukam, tam leży.

– Wierzysz? Naprawdę nie masz jakichkolwiek pragnień? – powiedział Cromwell.

Cromwell był początkowo duchownym, ale nie było w nim odrobiny wiary. Wardes rzucił swoje spojrzenie w dół na stary srebrny medalion. Wewnątrz był namalowany portret pięknej kobiety. Jego serce, które zawsze było zimne dla ludzi wokół niego, zaczęło podgrzewać się. Po napatrzeniu się na portrecik, szepnął – Nie wasza Ekscelencjo. Jestem człowiekiem, który pragnie najwięcej na świecie.


* * *


W międzyczasie w pokoju Henrietty, wewnątrz królewskiego pałacu Tristain, służący byli zajęci szyciem sukni ślubnej, którą księżniczka miała nosić. Królowa Marianne, była tam również. Patrzyła z uśmiechem, podczas gdy jej córka została ubrana w czystą białą suknię. Jednakże, oblicze Henrietty było jakby z lodu. Kiedy służący szyjący zapytał ją o rzeczy przy rękawach i pozycję pasa, po prostu kiwnęła głową. Przyglądając się, swojej córce w tym stanie, Marianne odprawiła służących.

– Moja kochana córko, nie wyglądasz dobrze.

– Matko.

Henrietta ukryła swoją twarz w kolanach matki.

– Rozumiem, że nie chcesz tego ślubu.

– Nie, to nie o to chodzi. Jestem szczęśliwą osobą. Mogę wziąć ślub. Czy nie powiedziałaś kiedyś, że kobieta cieszy się, gdy wychodzi za mąż.

W przeciwieństwie do słów, piękna twarz Henrietty stała się nieszczęśliwa i zaczęła płakać w żalu. Marianna poklepała łagodnie głowę swojej córki.

– Masz kogoś, kogo kochasz.

– Miałam kogoś, kogo kochałam. To jest jakbym płynęła w bardzo szybkiej rzece. Wszystko mnie mija. Miłość, uprzejme słowa… teraz nic nie pozostaje.

Marianna pokiwała głową.

Miłość jest jak odra. Jeśli uspokoisz się, zapomnisz o tym.

Jak mogę zapomnieć.

– Jesteś księżniczką. Musisz zapomnieć, to co musisz zapomnieć. Ludzie będą niespokojni jeśli zobaczą cię taką – powiedziała upominającym tonem Marianne.

– Czemu zostałam poślubiona? – Henrietta zapytała smutno.

– Przyszłości.

– Przyszłości... kraju i ludzi?

Marianna pokiwała głową.

– To jest również twoja przyszłość. Cromwell Rekonkwisty, który panuje nad Albionem jest ambitnym człowiekiem. Zgodnie z tym, co znam ze słyszenia, on kontroluje „Otchłań”.

– Czy nie jest to legendarna gałąź czarów?

– Tak. Jeśli to jest prawda, byłoby to okropne, Henrieto. Mając zbyt dużo władzy, korumpuje ludzie. Chociaż mamy traktat o nieagresji, człowiek tak jak on nie będzie tylko posłusznie patrzył z nieba w dół na Halkeginię. Lepiej jest dla ciebie, być w potężnym kraju, takim jak Germania.

Henrietta objęła swoją matkę.

– Wybacz mi Matko bycie tak samolubną.

W porządku. Miłość w twoim wieku jest wszystkim. To nie jest tak, że ja nie rozumiem.

Objęły się mocno.


Przekład[edit]

Tłumaczył: egaro

Rozdział 6 – Poszukiwanie skarbu[edit]

Z wstrzymany oddechem, Tabitha ukryła się obok drzewa.

Z wstrzymany oddechem, Tabitha ukryła się obok drzewa. Przed nią znajdowała się zrujnowana świątynia. Kolumny, które kiedyś były wspaniałe upadły, a ogrodzenie przerdzewiało. Jasne witraże zostały roztrzaskane, a chwasty rozpleniły się w ogrodzie. To była porzucona dziesięciolecia temu, świątynia wsi pionierów. Była całkowicie wymarła; nikt nie mieszkał w pobliżu. Jednakże, kiedy słońce zaświeciło, zrobiła się całkiem sielska atmosfera. To byłoby miejsce gdzie podróżni, najprawdopodobniej rozłożyli by posiłek lub coś podobnego.

Nagle, głośny wybuch zakłócił cichą atmosferę. Kirche sprawiła, że drzewo obok słupka bramy, stanęło w ogniu. Tabitha, w cieniu drzew, trzymała swoją różdżkę. Powód dla którego wieś pionierów została opuszczona właśnie przebył. To był ork. Był wysoki na dwa metry i ważył około pięć razy więcej niż średni człowiek. Jego grube brzydkie ciało było okryte skórą zdartą ze zwierząt. Duży nos na twarzy powodował, że wyglądał zupełnie jak świnia. Tak naprawdę, mogłeś powiedzieć, że to jest świnia, która stanęła na dwóch nogach.

Były ich około dziesięciu. Orki lubiły ludzkie dzieci i będąc atakowanymi przez grupę istot o takim nieznośnym zamiłowaniu kulinarnym, mieszkańcy opuścili wieś i uciekli. Wieśniacy zawiadomili pana okręgu, ale on nie lubił wysyłać żołnierzy w lasy, zatem zignorował ich prośby. Ta wieś była jedną z wielu w Halkeginii, której się to przydarzyło.

Orki porozumiewały się między sobą poprzez dźwięki podobne do świńskich, gdy wskazały ogień płonący wokół słupka, wtedy każdy z nich krzyknął gniewnie.

– Fugii! Pigii! Agii! Nguiiii!

Wymachując maczugami w rękach, orki były oczywiście rozjuszone. Płonął ogień, co znaczyło, że ludzie byli blisko. Byli wrogami, a ogień był przynętą. Oglądając to, Tabitha rozważała z którego zaklęcia by skorzystała. Wrogów było więcej niż oczekiwała. Nie mogła ciągle rzucać zaklęcia ognia. Gdyby nie zrealizowali wszystkiego gładko, łatwo mogli stracić przewagę ataku z zaskoczenia.

W tym momencie, powietrze wokół orków zamigotało i siedem dziewcząt z brązu pojawiło się przed nimi. Były to golemy Guiche. Tabitha ściągnęła brwi. To nie było to, na co się umawiali. Guiche musiał być zniecierpliwiony.

Siedem walkirii natarło na na głowę orka. Wykonywały pchnięcia krótkimi dzidami. Czubki dzid zatopiły się w żołądku orka. Został rzucony na ziemię. Jednakże, rana była płytka. Jego gruba skóra i tłuszcz służyły jako tarcza, chroniąc narządy wewnętrzne przed uszkodzeniem. Szybko powstał i machając maczugą, zignorował drobną ranę. Inne orki popędziły z maczugami, zamachując się nimi na dziewczęta z brązu. Maczugi orków kołysały się, a były mniej więcej wielkości człowieka. Jedno uderzenie w delikatnego golema i zostałby odrzucony i rozbity na ziemi.

Tabitha zaczęła recytować zaklęcie, równocześnie machając różdżką. Woda, wiatr, wiatr. Jedna woda i dwa wiatry. Dwa elementy splotły się z sobą i zaklęcie było pełne. Para w powietrzu zamarzła i stała się kilkoma soplami. Przyszpiliły one zranionego orka ze wszystkich stron. To był jeden z najsilniejszych ataków Tabithy, Wietrzny Sopel. Zraniony ork od razu upadł na ziemię.

Kirche, która obserwowała z góry drzewa oddalonego spory dystans od kryjówki Tabitha, machnęła różdżką. Ogień, Ogień. Dwa ognie. Ognista kula, większa niż z normalnego zaklęcia „kula ognista” zaatakowała orki. To było zaklęcie Płomienna Kula. Zwinnymi ruchami, które nie wyglądały na możliwe ze względu na ich wielkość, próbowały unikać ognistej kuli. Jednakże, ponieważ była ona jakby przywiązana do sznurka, wracała. Strzeliła wewnątrz wyjącego pyska i głowa buchnęła płomieniem. Jednakże, to był koniec tak skutecznych czarów. Nie mogli kontynuować wykorzystywania tak silnych zaklęć.

Orki bały się, ale zdały sobie sprawę, że są atakowane jedynie przez kilku magów. Po uświadamianiu sobie tego, przypomniały sobie długą bitwę, którą stoczyły kiedyś z ludźmi. Gdyby zapomniały, przegrałyby w jednej chwili. Jednakże, do tej pory, tylko dwóch z nich zostało zabitych za pomocą czarów. Co znaczyło, że atak człowieka zawiódł.

Ich gniew pokonał strach. Spiczaste nosy drgnęły, próbując znaleźć ludzi. Zapach młodego, pysznego człowieka był wyczuwalny z zewnątrz, ze świątynnego ogrodu. Orki pobiegły od razu. Nagle pojawiła się osoba z mieczem na plecach. Obok niego była ognista salamandra. Bez wahania orki kontynuowały natarcie. Salamandra mogłaby być silnym wrogiem, ale tylko z tymi dwoma, nie powinno być kłopotu. Ludzki wojownik nie stanowił żadnego problemu. Mówi się, że jeden ork, może dorównać pięciu ludzkim wojownikom. I to zręcznym wojownikom. Dziecko jak to, zostałoby unieszkodliwione jednym zamachem maczugi.

Saito szepnął do salamandry obok.

– Zaatakuję ich z prawej strony. Powstrzymaj każdego z tych potworów przed dotarciem do Kirche.

Ogień zamigotał z czubka pyska płomiennej jaszczurki i kiwnęła głową z „kyuru kyuru”. Duże świnie sformowały grupy do ataku. Próbowały ich zastraszyć. Ręka Saito drżała. „Przepraszam za bycie dobrze ubranym. Co to jest do diabła. Przerażające.”

Ork nosił naszyjnik. Po dokładniejszym przyjrzeniu się, można było zobaczyć, że to naszyjnik zrobiony z liny i ludzkich czaszek. „Reguły mojego świata, tu nie obowiązują”. Było czuć okropny smród bestii.

Drżącą lewą ręka, złapał Derflingera. Znaki runiczne na wierzchu jego ręki zaświeciły. Gniew i energia wybuchły wewnątrz niego czyniąc jego ciało rozpalonym. Zaczął wystukiwać rytm palcem wskazującym w uchwyt miecza, pozwalając mu się nastroić. Obliczył czas swojego skoku.

Tap, tap, tap… rytm jego pulsu.

Saito otworzyło oczy i wpatrywał się w orki, które wrzeszczały naprzeciw niego.

Ork zamachnął się swoją maczugą na dziecko. To był cios... Powinien tym być. Ale jego maczuga tylko pacnęła o ziemię. Spróbował unieść swoją głowę, by zobaczyć otoczenie, ale jego wzrok ześlizgnął się w dół. Szyja nie chciała się ruszać. Jego ręce sięgnęły rozpaczliwie do głowy, tylko po to, aby stwierdzać, że jej tam brakowało.

Saito skoczył szybciej niż zamach orka i rozłupał jego głowę. Ależ to było! Ścięty ork upadł na ziemię. Saito skorzystał z orka znajdującego się obok. Zszokowanego, w jednej chwili ściął. Siłą swojego miecza zakończył to. Z lewej, płomienna jaszczurka walczyła z orkiem, rozpraszając ogień wszędzie. Płomyczek obezwładnił orka i wysłał ogień piekielny na jego głowę.

Tracąc już trzech towarzyszy, okrążyli Saito ostrożnie. Z mieczem w gotowości, Saito wpatrywał się w orki zimnym wzrokiem. To było jakby smok piorunował je spojrzeniem. Ich instynkt powiedział im, że jest niebezpieczny. Powiedział im, że nie mogą go zwyciężyć. Orki popatrzały na siebie.

Ale to był człowiek. Być może nie mogli przegrać. W tym momencie musieli popełnić błąd. Ignorując instynkt, doświadczenie i zdrowy rozsądek, wrzasnęli i poszli wszyscy do ataku.

Zatem, stracili swoje życie. Z pomocą czarów, Saito i Płomyczek zdziesiątkowali ich w ciągu dwóch minut.

Smok Tabithy wylądował na ziemi. Jeśli smok zostałby ranny, to oznaczało że musieliby wracać do domu na piechotę, więc postanowili, że nie zezwolą mu na wzięcie udziału w bitwie. Po zejściu z drzewa, Kirche mocno popchnęła Guiche.

– Ouch! Co ty robisz?

– To twoja win, że mieliśmy taki bałagan!

Plan przewidywał zwabić je do dołu, który Verdandy wykopał i zapalić olej, który był tam przygotowany. Wszystkie orki spaliły by się wtedy na śmierć.

– Jakby właśnie wszystkie chciały wpaść do dołu w ten sposób. Pierwszy robiący ruch wygrywa. Tylko stosuję to w praktyce – narzekał Guiche.

– Twój kret go wykopał, prawda? Miej trochę wiary!

– Dobrze, wszyscy jesteśmy cali, więc jest w porządku – odpowiedział Saito.

Siesta, która ukrywała się i trzęsła, popędziła do Saito i przytuliła się do niego, obezwładniona emocjami..

– To było niewiarygodne! Zabijając w mgnieniu oka te agresywne orki! Jesteś niesamowity Saito!

Wtedy, Siesta nieśmiało rzuciła okiem na zwłoki orków.

– Domyślam się, że z tymi wokół, nie możesz iść spokojnie do lasu zbierać grzyby.

Saito wytarł liściem krew i tłuszcz przyklejony do Derflinger. Jego ręce wciąż drżały.

„Przypuszczam, że jeszcze nie gotowy do bitwy” pomyślał. „Chociaż były potworami, były też żywymi istotami. Sprawy takie jak bitwy są łatwe do opowiadania, ale one naprawdę są zabijającymi się żywymi istotami. Nawet jeżeli wygrywasz, to nie jest dobre uczucie. Pomimo że mam moce chowańca Gandalfra, moje ciało jest wciąż z krwi i kości. Gdybym pośliznął się i otrzymał cios jednej z tych maczug… to może teraz ja leżał bym tam.”

Zauważając, że ręce Saito drżały, Siesta stanowczo chwyciła je. Dobrze z tobą? Jej oczy wydawały się pytać. Saito zmusiło się do uśmiechu i kiwnął głową.

– Byłeś niesamowity… ale zgaduję, że takie niebezpieczne rzeczy są złe... – wyszeptała Siesta.

W międzyczasie, pomimo bitwy, Kirche działała jakby nic się nie stało. Patrząc na plan, powiedziała – Um, w świątyni jest ołtarzem… a pod tym ołtarzem jest ukryta skrzynia.

– A w tej skrzyni...

Guiche przełknął ślinę.

– Leżą złoto, srebro i legendarny skarb „Brisingamen” [1] który kapłan najwidoczniej ukrył, gdy porzucał świątynię.

Kirche przygładziła włosy tryumfalnie.

– Co to jest Brisingamen? – zapytał Guiche.

Kirche przeczytała notatki na mapie.

– Umm, coś jak naszyjnik zrobiony ze złota. Jest wykonane z „płonącego złota”! Ooo, nawet nazwa mnie podnieca. Gdy go nosisz, jesteś chroniony przed jakąkolwiek katastrofą i...


* * *


Tej nocy… tłoczyli się dookoła ogniska w ogrodzie świątyni. Każdy miał znużoną twarz. Guiche powiedziało gorzko – Więc, to jest tak zwany skarb?

Guiche wskazał dodatki o wyblakłych kolorach i kilka brudnych miedzianych monet. Pod ołtarzem była skrzynia. Jednakże, była pełna tandety, że nawet nie zastanowili się nad zabraniem tego do domu.– To jest zrobione z mosiądzu. Te tanie naszyjniki i pierścienie do uszu, nie są tym „Brisingamen”, prawda?

Kirche nie odpowiedziała. Ze znudzonym spojrzeniem, piłowała właśnie swoje paznokcie. Tabitha, jak zwykle, czytała książkę. Saito leżał, wpatrując się w księżyc.

– Hej Kirche, to już siódmy raz! Poszliśmy według tych map z takim wysiłkiem, a jednak wszystko co dostajemy to kilka miedzianych monet! Skarby nie są tak blisko, jak notatki z map mówią! Te plany są żartami!

– Zamknij się. Powiedziałam to wcześniej, w tym pliku – może – być prawdziwy plan.

– To jest nieistotne! Przecież potwory i bestie mieszkają w ruinach i jaskiniach! Tyle że, dostawanie tego w zamian za pokonanie potworów jest daleko niezadowalające!

Guiche trzymał sztuczną różę w swoich ustach i leżał na rozłożonym kocu.

– No dobrze. Gdybyś mógł mieć skarb, zwyczajnie zabijając potwory, w takim razie nikt nie byłby biedny.

Rozeszła się wśród nich ponura atmosfera. Ale radosny głos Siesty odpędził ją.

– Ludzie, obiad gotowy!

Z garnka na ognisku, Siesta zaczęła wydzielać gulasz dla każdego. Smakowicie pachniał.

– To jest dobre! Oooo, to jest naprawdę dobre. Jakiego mięsa użyłaś – zapytał Guiche, gdy wypychał sobie usta do pełna.

Każdy posmakował i zaczął mówić jakie to pyszne. Siesta uśmiechnęła się i powiedziała – mięso z Orków.

Guiche nagle wypluł gulasz. Każdy zszokowany, wpatrywał się w Siestę.

– T-to był żart! Zrobiłam to z dzikiego królika. Złapałam go w pułapkę.

Siesta przeszła do wyjaśnienia jak założyła pułapki na króliki i kuropatwy, zebrała zioła i warzywa na gulasz, gdy oni jeszcze poszukiwali skarbu.

– Nie strasz mnie w ten sposób. Ale, naprawdę przydajesz się, mogąc czynić coś tak dobrego z rzeczy z lasu – powiedziała Kirche w tonie ulgi.

– To dlatego, że zamieszkiwałam na wsi – odpowiedziała nieśmiało Siesta.

– Jak nazywa się ten gulasz? Zioła, których użyłaś są całkiem inne niż zwykle. Nigdy nawet nie widziałam niektórych z tych warzyw – powiedziała Kirche, chwilę obracając jednym z warzyw na widelcu.

– To jest gulasz robiony w mojej wsi, zwany Yosenabe. – wyjaśniła Siesta, chwilę mieszając w garnku.

– Mój ojciec nauczył mnie przyrządzać go. Z jadalnych dzikich roślin, korzeni... Mój ojciec nauczył się tego od dziadka. To jest specjalność mojej wsi.

Dzięki wyśmienitemu jedzeniu, poczuli się bardziej odprężeni. Minęło dziesięć dni, odkąd opuścili szkołę. Wpatrując się w górę, w niebo, Saito zastanawiał się co robiła Louise.

– Czy to dobre Saito?

Obok niego, Siesta uśmiechnęła się ciepło. Wydymając usta wypełnione gulaszem, odwzajemnił uśmiech. Uśmiech Siesty, smak gulaszu, przypomniały mu o czymś. Nie miał pojęcia jak dawno temu opuścił Ziemię, ale Saito przypomniał sobie swój własny świat.

Po obiedzie, Kirche rozrzuciła mapy raz jeszcze.

– Poddajmy się i wróćmy do szkoły – nakłaniał Guiche, ale Kirche nie zmieniła zdania.

– Jeszcze tylko raz. Jeden raz.

Jak gdyby była opętana, oczy Kirche błyszczały nad mapami. Wybierając jeden plan, umieściła go na ziemi.

– Dobrze ten! Jeśli ten jest również dowcipem, to wrócimy do szkoły!

– Co jest skarbem?

Skrzyżowawszy ramiona, Kirche odpowiedziała – Upierzenie Smoka.

Siesta, która jadła gulasz, gdy wszyscy skończyli, zakrztusiła się nieznacznie.

– N-naprawdę?

– A o co chodzi? Wiesz coś o tym? To jest blisko wsi zwanej Tarbes. A teraz gdzie jest Tarbes...

Siesta odpowiedziała szybko – To jest w kierunku na La Rochelle. Tam jest duże pole... To jest moje rodzinne miasteczko.


* * *


Następnego ranka, podczas gdy jechali na smok, Siesta wyjaśniła im. Nie miała za dużo do powiedzenia. Koło wsi była świątynia i w tej świątyni coś co nazywano Upierzeniem Smoka.

– Dlaczego to nazywa się „Upierzenie Smoka”?

– Widocznie możesz latać, gdy to założysz – odpowiedziała słabym głosem Siesta.

– Latać? Więc to jest coś w rodzaju wiatru?

– Naprawdę to nie jest tak duża rzecz… – powiedziała Siesta, wyglądając na zakłopotaną.

– Dlaczego?

– To jest kawał. To jeden z tych „skarbów które możesz znaleźć gdziekolwiek”. Nazwa jest wszystkim. Mimo to miejscowi są wdzięczni… oni dekorują świątynię, czczą to…

– Naprawdę?

Siesta zaczęła wtedy mówić nerwowo.

– W rzeczywistości… właścicielem tego był mój dziadek. Pewnego dnia, pojawił się we wsi. Najwidoczniej powiedział wszystkim, że przychodzi ze wschodu z Upierzeniem Smoka.

– Ooo...

– Ale nikt mu nie uwierzył. Każdy mówił, że dziadek jest dziwny.

– Czemu?

– Ktoś kazał mu lecieć na tym, ale on oznajmił im, że nie może. Powiedział wiele usprawiedliwień, ale nikt nie miał powodu mu wierzyć. Poza tym, oświadczył, że to „nie może już polecieć” i osiedlił się w wsi. Pracował naprawdę ciężko i dał pieniądze arystokratom, prosząc ich by położyli zaklęcie trwałości na Upierzenie Smoka. Traktował to z dużo dbałością.

– Co za dziwna osoba. To musiało być trudne dla twojej rodziny?

– Nie, poza Upierzeniem Smoka, był miłą, ciężko pracującą osobą. Każdy go lubił.

– To jest coś sławnego w wiosce, prawda? Tak jak Yosenabe… Więc, nie możemy zabrać tego z sobą.

– Ale… to jest jak własność naszej rodzinna... Jeśli Saito chciałby, mogę poprosić mojego tatę by pokazał ci to – zakłopotanym głosem powiedziała Siesta.

Właśnie, kiedy Saito pomyślał, że „kawały są w ogóle bezużyteczne”, Kirche zauważyła – nawet jeżeli to jest kawał, to jest sposób by go sprzedać. Na ziemi jest wielu ludźmi z różnymi upodobaniami.

– Jesteś paskudną kobietą – powiedział wstrząśnięty Guiche.

Smok trzepotał skrzydłami, kierując się do Tarbes.


* * *

W międzyczasie w szkole, Louise wciąż opuszczała lekcje. Nie chciała spotkać nikogo w swoim obecnym nastroju. Opuściła tylko swój pokój by zjeść w sali jadalnej i się wykąpać. Wiedziała, że Saito mieszka w namiocie na dziedzińcu Vestri, więc przespacerowała się tam parę dni temu zobaczyć co robi, ale nikogo tam nie było. Gdy zapytała Montmorency, która przechodziła obok, dowiedziała się, że Saito, Guiche, Kirche i Tabitha opuszczali lekcje szukając skarbu. Nauczyciele byli najwyraźniej wkurzeni i chcieli sprawić, że wyczyszczą całe audytorium gdy wrócą. Poczuła się jeszcze smutniejsza, gdy pomyślała jak to musiało być zabawne. Miała wrażenie, że była jedyną odsuniętą na bok.

Louise zapłakała w swoim łóżku jeszcze raz. Ilekroć zobaczyła pusty stóg siana, łzy płynęły do jej oczu.

Od drzwi dochodziło pukanie. Otworzyły się z brzękiem, gdy tylko Louise odpowiedziała, że nie są zamknięte. Dyrektor szkoły Old Osman stał w drzwiach, czym zaskoczył Louise. Szybko założyła swój szlafrok i zeszła z łóżka.

– Jak się czujesz?

Przygnębiona Louise odpowiedziała – przepraszam, że sprawiłam, iż się martwisz. To jest naprawdę nieistotne. Właśnie nie czuję się zbyt dobrze...

Osman wyciągnął krzesło i usiadł.

– Odpoczywałaś całkiem spory kawał czasu. Martwiłem się, ale najwyraźniej masz się dobrze.

Louise kiwnęła głową i usiadła na krześle. Z znużoną twarzą, wpatrywała się w okno.

– Czy skończyłaś już dekret?

Louise sapnęła i zwiesiła głowę. Z żałosnym wyrazem twarzy, potrząsnęła swoją głową.

– Wygląda że nie.

– Przepraszam.

– Wciąż pozostały dwa tygodnie. Pomyśl o tym powoli. To jest przecież ślub twojej ważnej przyjaciółki. Upewnij się, że wybierasz swoje słowa ostrożnie.

Louise kiwnęła głową. Wstydziła się, że zapomniała o dekrecie, ponieważ była tak zaabsorbowana swoimi własnymi myślami. „Jestem okropna, czyż nie. Ona ma wzgląd na mnie jako przyjaciela i nawet przydzieliła mi rolę druhny.”

Osman wstał.

– A tak przy okazji, gdzie jest ten twój chowaniec?

Odwróciła swój wzrok i milczała. Osman uśmiechnął się.

– Czy wy dwoje się pokłóciliście?

– Gdy jesteś młody, kłócisz się o błahe rzeczy. To dlatego, że młodzi nie wiedzą jak znaleźć kompromis. Czasami, te pęknięcia przeradzają się w coś nienaprawialnego. Powinnaś uważać.

Śmiejąc się, Osman wyszedł z pokoju. Po tym jak drzwi się zamknęły za nim, Louise szepnęła – to nie jest coś małego…

Louise poszła do swojego biurka. Zignorowała wszystko inne i otworzyła Modlitewnik Założyciela. I jakby oczyszczając myśli, zamknęła swoje oczy. Skoncentrowała się, próbując myśleć o dekrecie. Muszę myśleć o wielkim dekrecie dla Henrietty.

Louise trzymała swoje oczy zamknięty. „Eh?” Było tam jaskrawe światło. Nagle mogła zobaczyć na kartkach litery. Oczy Louise zastygły. Jednakże, w następnej chwili, litery przygasły ze stron jak mgła.

„Co to było?” Pomyślała, patrząc na strony.

„Nie mogę już tego widzieć. Moje oczy są prawdopodobnie, po prostu zmęczone”, pomyślała.

– To wszystko jest wina Saito – szepnęła.


Przekład[edit]

Tłumaczył: egaro

Rozdział 7 – Smoczy artefakt[edit]

Oczy Saito zrobiły się okrągłe na widok „Upierzenia Smoka”. Byli w świątyni zbudowanej blisko Tarbes, rodzinnego miasta Siesty. To tam spoczywało „Upierzenie Smoka”. Właściwie poprawniej należałoby powiedzieć, że świątynia została zbudowana aby przykryć „Upierzenie Smoka”. Kształt świątyni, który dziadek Siesty wybudował, przywoływał w Saito nostalgię. Zbudowana była w rogu pola. Drzwi zostały zrobione z połączonych razem bali, a ściany były wykonane z desek i zaprawy murarskiej zamiast kamienia. Na szczycie drewnianej posadzki pomalowanej na ciemno zielono leżało „Upierzenie Smoka”. Może dzięki zaklęciu trwałości… nie były żadnego znaku rdzewienia. Wyglądało jakby właśnie zostało zrobione.

Kirche i Guiche spoglądali na „Upierzenie Smoka” zniechęceni. Jakby dotknięta przez ciekawość, Tabitha patrzyła na to z zainteresowaniem. Zdumiony, Saito wpatrywało się w „Upierzenie Smoka”.

– Saito, dobrze się czujesz? Jeśli pokazałam ci coś, od czego czujesz się źle... – powiedziała Siesta zmartwionym głosem.

Saito nie odpowiedział. Kontynuował wpatrywanie się w „Upierzenie Smoka”, jakby był wzruszony do głębi.

– Oczywiście ta rzecz nie może latać – powiedziała Kirche.

Guiche kiwnął głową.

– To jest jakiś rodzaj kajaka, prawda? I spójrz na skrzydła, one nawet nie mogą się ruszać. To jest jak ptak zabawka albo coś takiego. Nie wspominając, że nawet skrzydła małych smoków są wielkości tych skrzydeł. Smoki i wiwerny mogą latać ponieważ machają swoimi skrzydłami. To tyle, jeśli chodzi o „Upierzenie Smoka”.

Guiche wskazał na nie i kiwnął głową przekonany, że miał rację.

– Saito... czy wszystko w porządku?

Saito chwycił ramiona Siesty spoglądającej w jego twarz. Mówił gorączkowo.

– Siesta.

– T-tak?

– Czy twój dziadek zostawił coś jeszcze?

– Um... godne uwagi są tylko jego grób i parę rzeczy.

– Pokaż mi je.

Grób dziadka Siesty znajdował się na wioskowym cmentarzu. Nagrobki były zrobione z dużych białych kamieni. Wśród nich znajdował się nagrobek zrobiony z czarnego kamienia, stwarzając wyraźny kontrast z innymi.

Na nagrobku zostały wyryte słowa.

– Mój dziadek zrobił ten nagrobek zanim umarł. To jest napisane w języku z innego kraju, więc nikt nie mógł tego przeczytać. Zastanawiam się, co to mówi... – powiedziała Siesta.

Saito przeczytało to głośno.

– Chorąży floty Sasaki Takeo spoczywa w innym świecie.

– Co?

Oczy Siesty rozszerzyły się patrząc na Saito, które przeczytał to płynnie.

Saito spoglądał gorączkowo na Siestę, wzbudzając u niej rumieniec.

– Przestań... Jeśli patrzysz tak na mnie...

Czarne włosy, czarne źrenice... To nostalgiczne uczucie... A więc to dlatego, pomyślał Saito, zdając sobie sprawę dlaczego czuł tęsknotę.

– Siesta, mówiono ci, że twoje włosy i oczy były podobne do twojego dziadka, prawda? – powiedział Saito, bardziej zaskakując Siestę.

– T-tak! Skąd wiedziałeś o tym?


* * *


Wracając do świątyni, Saito dotknął „Upierzenia Smoka”. Gdy to zrobił, znaki runiczne na grzbiecie jego lewej ręki zaczęły świecić. „Rozumiem, więc to również musi być uznane za „broń”, pomyślał Saito, gdy patrzył na karabiny maszynowe wystające ze skrzydeł. Ponieważ znaki runiczne zaświeciły, budowa i sterowanie „Upierzeniem Smoka” stały się dla niego jasne. Mógłby na tym polecieć, pomyślał. Znalazł bak i otworzył go. Tak jak oczekiwał, był pusty. Nieważne jak dobrze się zachował, nie mógł latać bez benzyny. „Zastanawiam się jak przeszedł do Halkeginii tym samolotem? Saito chciał odnaleźć ślady, choćby nie wiem gdzie odpowiedź go zaprowadziła.

Siesta wróciła z rodzinnego domu.

– Wszyscy byli naprawdę zaskoczeni, że jestem dwa tygodnie wcześniej niż powiedziałam że będę.

Siesta z podnieceniem przekazała drobiazgi w ręce Saito. Były tam stare gogle, które prawdopodobnie jej dziadek nosił jako chorąży marynarki wojennej. Był jak właściciel „Berła Zniszczenia”, które Saito użył by zwyciężyć golema Fouquet, kimś z innego świata. Cudzoziemiec, jak Saito.

– Dziadek zostawił tylko to. Nie prowadził dziennika albo czegoś takiego. Ale ojciec powiedział, że pozostawił po sobie testament.

– Testament?

– Tak. „Jeśli pojawi się ktoś potrafiący odczytać inskrypcję na grobie, dajcie mu Upierzenie Smoka”.

– Znaczy się, jest teraz moje?

– Tak. Ojciec powiedział, że to w porządku dać ci to. W każdym razie, kłopotem było opiekować się tym... Jest duże i są jacyś ludzie, którzy to czczą… ale to po prostu zbiera kurz w tej wsi.

– Dobrze, w takim razie, nie będę się wahał – powiedział Saito.

– Ojciec również chciał bym ci coś powiedziała.

– Co powiedział?

– Powiedział, że chce, byś zwrócił „Upierzenie Smoka” królowi. Król… zastanawiam się którego króla ma na myśli. Nawet nie wiemy z jakiego kraju pochodzi dziadek…

– Pochodzi z mojego kraju – powiedział Saito.

– Naprawdę? Czyli dlatego mogłeś odczytać słowa na nagrobku. Ooo! Jestem wzruszona. Mój dziadek pochodził z tego samego kraju co Saito. To wygląda na zrządzenie losu. – powiedziała w roztargnieniu Siesta.

– A więc dziadek naprawdę przybył do Tarbes używając „Upierzenia Smoka”.

– To nie nazywa się „Upierzenie Smoka”.

– Jak to nazywa się w kraju Saita?

Patrząc na „Upierzenie Smoka”, przypomniał sobie złożony plastikowy model, gdy był mały. Dlaczego ktoś mógł nazwać to „Upierzeniem Smoka”? Może, po prostu łatwiej było to tak zrozumieć. Tak samo było z „Berłem Zniszczenia”.

Patrzył na symbol kraj narysowany na skrzydłach i kadłubie. Czerwona kropka. Wyglądało jakby było białe dookoła, ale zostało pokryte taką samą ciemnozieloną farbą użytą na reszcie. Na czarnej pokrywie wymalowany był symbol zodiakalnego smoka. To była prawdopodobnie nazwa jednostki do której należał.

Poczuło się bardzo nostalgiczne, widząc jedynie taką starą rzecz z własnego świata.

Saito odpowiedział – to się nazwa myśliwiec Zero [2]. To był samolot myśliwski używany w przeszłości w moim kraju.

– Myśliwiec Zero? Samolot myśliwski?

– Innymi słowy samolot.

– To jest samolot? Taki o którym wcześniej wspomniałeś?

Saito pokiwał głową.

Tego dnia, wszyscy zatrzymali się w domu Siesty. Ponieważ przybyli arystokraci, nawet wójt przyszedł przywitać się z nimi. Siesta przedstawiła Saito swojej rodzinie, ojcu, matce i braciom. Była najstarszą córką z ośmiu braci. Jej rodzice ocenili początkowo Saito bardzo krytycznie, ale szybko się to rozwiało, gdy Siesta powiedziała im, że on troszczy się o nią w akademii. Nie będąc w domu przez jakiś czas Siesta wyglądała na całkiem szczęśliwą otoczona przez rodzinę. Saito było zazdrosny o nią. Gdy pomyślał o tym że, Louise, Kirche, Tabitha i Guiche wszyscy mieli rodziny. Również on miał, ale nie mógł ich tak spotkać. Nawet gdyby chciał spotkać ich, nie wiedział nawet gdzie zacząć.

Wieczorem, Saito wpatrywał się na zewnątrz w szerokie pola. Słońce zachodziło za górami, za polem. To było olbrzymie pole. Tak jak Siesta powiedziała, kwiaty kwitły wszędzie. „Więc to jest piękne pole, które chciała mi pokazać”.

Pilot, który został w tym świecie z myśliwcem zero, prawdopodobnie próbował znaleźć drogę do domu latając po niebie... Ale paliwo wyczerpało się i wylądował na tym polu. Było ono płaskie i szerokie, więc lądowanie prawdopodobnie było tu łatwe. Nie mógł polecieć gdy go proszono, ponieważ skończyła się mu benzyna.

Siesta podeszła do Saito, który wciąż wpatrywał się w pole, zatopiony we wspomnieniach ze swojego świata. Zamiast zwykłego stroju służącej, miała na sobie brązową spódnicę, drewniaki i ciemnozieloną bawełnianą koszulę. Jak pole przed nim, jej pojawienie się było jak zapach światła słonecznego.

– Więc tu jesteś! Obiad gotowy. Ojciec nalega byśmy jedli razem – powiedziała nieśmiało Siesta.

– Poprosiłam cię byś przebył w odwiedziny, ale nie oczekiwałam, że naprawdę to się zdarzy.

Siesta wyciągnęła oba ramiona przed siebie ku szerokiemu polu przed nimi. Zachodzące słońce skąpało pole w pięknym świetle.

– Czyż to pole nie jest cudowne? To jest to, co chciałam ci pokazać Saito.

– Taa, jest.

Siesta spojrzała w dół i pokręciła palcami

Następnie Siesta spojrzała w dół i pokręciła palcami.

– Mój ojciec powiedział, że spotykanie się z kimś, kto pochodzi z tego samego kraju, co dziadek musi być losem. Zapytał czy mógłbyś osiąść we wsi. A następnie powiedział, że gdybyś to zrobił wtedy ja… mogła bym przerwać moją pracę w akademii i wrócić tu z tobą.

Saito nie odpowiedział. Właśnie wpatrywał się w niebo. Myślał jak miła była dla niego Siesta. Gdyby powiedziała mu jeszcze jakieś miłe słowa, jego serce prawdopodobnie zmiękłoby. Czuł się samotnym gdy zobaczył, jak radośnie Siesta siadała i gawędziła z rodziną. Po zobaczeniu myśliwca zero, jego tęsknota za domem urosła jeszcze bardziej.

Siesta spoglądała na Saito, które wciąż wpatrywał się w niebo i uśmiechnęła się.

– Ale, jest dobrze. Wiem, że nic z tego nie wyjdzie. Jesteś jak ptak. Jesteś zobowiązany odlecieć pewnego dnia.

Wtedy Saito zdecydował powiedzieć Sieście prawdę.

– Twój dziadek powiedział, że pochodzi ze wschodu, prawda?

– Um... tak – powiedziała Siesta trochę zmartwiona.

– Twój dziadek, tak jak ja, nie urodził się w tym świecie.

– Ty urodziłeś się w Roba Aru Karie na wschodzie, prawda?

– Nie. To jest dużo, dużo dalej – poważnym tonem odpowiedział Saito.

– To jest inny świat. Ja nie jestem z tego świata.

– Kpisz sobie ze mnie, nieprawdaż? Jeśli mnie nie lubisz, po prostu powiedz to – odpowiedziała Siesta, wydymając wargi.

– Nie, to nie tak. Nie kpię sobie z ciebie.

– Czy ktoś tam na ciebie czeka?

– Nie. Ale moja rodzina wyczekuje. Pewnego dnia muszę opuścić ten świat dla mojego własnego.

Obrócił się do Siesty i powiedział z trudem – dlatego nie mogę robić rzeczy, o których wspomniałaś.

Saito było bardzo poważny. Wiedziała, że nie żartuje.

– Mogę chronić ludzi swoją mocą podczas gdy tu będę. Ale to wszystko. Nie mam prawa mieszkać z nikim. Nie mam.

– Ale mój dziadek miał, nieprawdaż?

– Twój dziadek nie miał mocy Gandalfra jak ja. Dotąd, było wielu wrogów, ale zwyciężyłem ich z tą mocą. Czuję, że ta moc mnie poprowadzi.

– Wtedy… mogę czekać na ciebie? Nie mam jakichkolwiek umiejętności, ale mogę poczekać. Jeśli spróbujesz dać z siebie wszystko, by znaleźć drogę do domu i wciąż się nie uda, wtedy…

Siesta ucichła. „Gdyby to się naprawdę zdarzyło, co zrobiłbym?” pomyślał Saito. Jego tętno biło gwałtownie, właśnie przez patrzenie na nią. Była słodka i olśniewająca bez ubrania. Jest uprzejma i nawet umie gotować. Ona jest wspaniałą dziewczyną. Wszystko to były powody, dlaczego nie mógł jej obiecać.

Wracając do siebie, Siesta uśmiechnęła się.

– Sowa przewoźnika właśnie przekazała to. Wygląda na to, że nauczyciele są bardzo źli. Panna Zerbst i pan Gramont byli bladzi. Wspomnieli też o mnie. Powiedzieli, że mogę mieć na razie wakacje. Ślub Księżniczki nadchodzi niedługo, w każdym razie. Tak więc do czasu gdy wakacje nie skończą się, będę tu.

Saito pokiwał głową.

– Um... czy możesz sprawić by „Upierzenie Smoka” poleciało?

„Z benzyną, prawdopodobnie”, pomyślał Saito.

– Nie jestem pewny. Najpierw muszę to z kimś przedyskutować. Jeśli każę temu lecieć, chcę udać się do ziem na wschodzie. Twój dziadek przeleciał stamtąd, prawda? Tam musi być jakąś wskazówka – powiedział Saito, patrząc na zachodzące słońce.

– Naprawdę? Byłoby to cudowne, gdybyś mógł kazać temu lecieć. „Upierzenie Smoka” nazywano myśliwcem zero, prawda? Jeśli każesz temu lecieć, wtedy proszę pozwól mi przejechać się choć raz.

Saito pokiwał głową.

– Mogę ci pozwolić przejechać się na tym, tyle razy ile będziesz chciała. W każdym razie, to było na początku twojej rodziny.


* * *


Następnego ranka, używając kilku koneksji taty Guiche, Saito poradził sobie ze zdobyciem usług kilku dragonów i ich smoków. Ponieśli myśliwiec zero w dużej sieci do akademii.

Guiche początkowo zastanawiało się dlaczego nieśli nieprzydatne „Upierzenie Smoka”, ale ponieważ Saito upierało się przy tym, poddał się. Koszty zrobienia dużej sieci i wezwanie dragonów były śmiesznie wysokie. Saito było zmartwiony, ponieważ on oczywiście nie mógł ponieść opłat za transport. Jednakże, gdy tylko myśliwiec zero przybył na dziedziniec akademii, pojawił się natychmiast ktoś i uregulował opłaty. To był pan Colbert.


Przekład[edit]

Tłumaczył: egaro

Rozdział 8 – Laboratorium Colberta[edit]

Pan Colbert miał czterdzieści dwa lata. W służbie akademii był od dwudziestu lat. Był magiem o pseudonimie „Płonący Wąż”. Jego hobby... albo dokładniej, jego życie było skoncentrowane wokół badań i wynalazków. Gdy tylko zobaczył przedmiot niesiony przez smoki, popędził ze swojego laboratorium badawczego w dół na dziedziniec. Jego ciekawość została rozpalona.

– Ty, co to jest? Możesz mi to wyjaśniać?

Twarz Colberta promieniała, gdy patrzył na Saito, który obserwował jak myśliwiec zero był opuszczany.

– Ach, naprawdę chciałem porozmawiać o tym z tobą.

– Ze mną?

Colbert był zaskoczony. Kim dokładnie był ten młody plebejusz? Wszystko co wiedział to, że był legendarny chowańcem Gandalfrem, przywołanym przez pannę Vallière. Urodzony w Roba Aru Karie, był jedyną osobą która nazwała wynalazek Colberta „wielkim”.

– To nazywa się samolot. W moim świecie, są one wszędzie widziane jak latają.

– To lata!? Łoł! Cudownie!

Colbert zaczął patrzeć na inne części myśliwca zero z głębokim zainteresowaniem.

– Czy to możliwe, to jest skrzydło! Wygląda na to, że to nie może trzepotać jak normalne skrzydła! Co z tym wiatrakiem?

To nazywa się śmigło. Gdy się kręci to powoduje, że samolot porusza się do przodu.

Z oczami szerokimi ze zdumienia, Colbert zbliżał się do Saito.

– Rozumiem! Gdy to się kręci, to wytwarza siłę wiatru! To jest dobrze zrobione, nieprawdaż! Mógłbyś polecieć na tym dla mnie? Spójrz, moje ręce trzęsą się z ciekawości!?

Zakłopotany, Saito podrapał swoją głowę.

– Um... Aby zakręcić śmigłem potrzebuję benzyny.

– Benzyna? Co to jest?

– To rzecz o której chcę z tobą pomówić. Pamiętasz lekcję którą mieliśmy, gdzie pokazałeś nam swój wynalazek?

– Uradowany wąż?

– Tak! Musiałeś zapalić olej aby go ruszyć, prawda?

– A więc potrzebujesz olej? To jest problem łatwy do rozwiązania!

– Nie, myślę że to nie zadziała. To musi być benzyna.

– Benzyna? Hm... dobrze, mamy wiele różnych typów oleju.

Saito nagle zorientował się, że dragoni uśmiechają się do nich szeroko. Guiche wyszeptał w jego ucho.

– Przepraszam jeśli jesteś zajęty, ale jeżeli nie zapłacisz opłaty transportowej...

– Wy faceci jesteście także arystokratami, czyż nie? Przestańcie ciągle kłócić się o pieniądze.

– Hej, żołnierze są biedni, wiesz.

Saito uśmiechnął się do Colberta.

– Panie Colbert, czy mógłbyś na razie zapłacić opłatę transportową?


* * *


Laboratorium Colberta było usytuowane na małym obszarze między wieżą centralną a przeciwpożarową. Wyglądało zupełnie jak stara szopa.

– Początkowo przeprowadzałem eksperymenty w moim własnym pokoju, ale badania wytwarzały naturalnie hałas i nieprzyjemne zapachy. Niedługo potem poskarżyli się na mnie ludzie mieszkający obok.

Drewniane półki były zagracone butelkami z lekarstwami, probówkami, słoikami zawierającymi panaceum na wszystko i tym podobnymi rzeczami. Obok tego była ściana regałów wypełniona książkami. Był tam niebieski globus zrobiony z naklejonego na kuli pergaminu i różne inne mapy, jaszczurki, węże i ptaki, których nigdy wcześniej nie widział w klatkach. Piżmowy zapach, który nie pochodził ani od kurzu ani od pleśni, wypełniał cały pokój. Saito uszczypnął swój nos.

– Przywykniesz niedługo do zapachu. Kobieta jednakże nie, co jest powodem dlaczego jestem kawalerem.

Colbert usiadł mamrocząc odpowiedzi na pytania, o które nie był pytany. Powąchał benzynę, którą otrzymał ze dna baku myśliwca zero. Od położenia zaklęcia trwałości na myśliwcu zero, benzyna nie doznała jakiejkolwiek zmiany w składzie chemicznym.

– Hm... To jest zapach, którego nigdy wcześniej nie czułem. Wydzielać taki zapach, nawet będąc nie ogrzewanym? To musi być całkiem łatwopalne. Jeśli to byłoby używane jako materiał wybuchowy, to miałoby zatrważającą siłę.

Sięgnął po kawałek pergaminu obok siebie i zaczął notować.

– Jeśli sporządzę kopię tego oleju, ten „samolot” poleci?

– Prawdopodobnie... jeśli nie jest już uszkodzony.

– Interesujące! Przyrządzanie substancji jest ciężką pracą, ale spróbuję tego dokonać!

Mamrocząc do siebie, wyjął wszystkie rodzaje substancji i oświetlił swoim palnikiem.

– Nazywasz się Saito, tak?

Saito pokiwał głową.

– Powiedziałeś, że w twoim mieście rodzinnym, można je zobaczyć latające wszędzie? Technologia ziem, którymi rządzą elfy na wschodzie wydaje się daleko przewyższać jakąkolwiek technologię w Halkeginii.

Saito poczuł się nieco źle kłamiąc Colbertowi, który bardzo chętnie wspomógł go w przyrządzaniu benzyny i również zapłacił opłaty za transport.

– Panie Colbert, tak naprawdę jestem… nie z tego świata. Ten samolot, a także „Berło Zniszczenia” które unicestwiło golema Fouquet i ja, jesteśmy z innego świata.

Nagle ręka Colberta zatrzymała się.

– Co powiedziałeś?

– Pochodzę z innego świata.

Colbert wpatrywał się w Saito, a następnie wykonał kiwnięcie swoją głowa, jak gdyby był pod wrażeniem.

– Rozumiem – wyszeptał.

– Nie jesteś zaskoczony?

– Tak więc, oczywiście jestem. Ale z pewnością na to wyglądasz. Sposób w jaki mówisz i twoje zachowanie wywołują inne odczucie. Hm, to staje się coraz bardziej interesujące.

– Jesteś dziwną osobą, nieprawdaż panie Colbert?

– Jestem nazywany dziwnym przez wielu ludzi. Nawet nie znalazłem kogoś skłonnego do poślubienia mnie. Ale mam przekonanie.

– Przekonanie?

– Tak. Arystokraci Halkeginii traktują magię jako zwykłe narzędzie... jak szczotkę, oni widzą to tylko jako przydatne narzędzie. Ja nie myślę, że magia jest czymś w tym rodzaju. Czary mogłyby być używane dla czegoś więcej. Zamiast prostego trzymania się tradycyjnego używania różnych gałęzi czarów, powinniśmy eksperymentować by znaleźć inne sposoby ich wykorzystania.

Kiwając głową, Colbert kontynuował.

– Po zobaczeniu cię, moje przekonanie wzmocniło się. Kto pomyślałby że jest inny świat! To pokazuje, że zasady Halkeginii nie są absolutne! Interesujące! Taki interesujący temat! Chcę zobaczyć ten świat. Tam jest prawdopodobnie mnóstwo nowych rzeczy do odkrycia! To prawdopodobnie doda nową stronę do moich badań! Jeśli masz jakiekolwiek pytania w czymkolwiek, po prostu przychodź i rozmawiaj ze mną. Colbert Płonący Wąż zawsze będzie ci pomagać.


* * *


Na dziedzińcu Austri, Saito siedział w kokpicie myśliwca zero i sprawdzał jego części. Gdy chwycił drążek sterowy, albo nawet gdy jedynie dotknął włącznika, znaki runiczne na jego lewej ręce świeciły. Płynęły wtedy informacje do jego mózgu i mówiły mu o stanie części. Gdy przesunął drążek sterowy, lotki skrzydeł i stery wysokości na ogonie zadziałały z brzękiem. Ster na ogonie zadziałał gdy nadepnął na orczyk, poprzeczna wskazówka pojawiła się na szklanej szybie, gdy nacisnął przycisk wskaźników na tablicy przyrządów. Silniki na obu bokach kadłuba samolotu wciąż były sprawne. [3] Świecące znaki runiczne Gandalfra powiedziały jego użytkownikowi sporo. Uśmiech pojawił się na twarzy Saito.

– Partnerze, czy to może latać?

– Tak.

– Coś takiego latające... Twój świat jest dziwny.

Liczni studenci oglądali Saito w myśliwcu zero, ale szybko stracili zainteresowanie i wyszli. „Jest tylko kilku arystokratów, którzy interesowaliby się tym jak Colbert”, pomyślał Saito. Nagle pojawiła się dziewczyna, dumnie przeczesując ręką swoje jasno różowawe włosy.

Louise wpatrywała się w Saito i rzecz w której siedział. Jak gdyby była zła, wycelowała swój palec w to i powiedziała – Co to jest?

Saito wysunął swoją głowę z kokpitu i prosto odpowiedział – samolot.

Jako że nie byli w dobrej komitywie, powiedział to gdy odwracał się.

– A więc zejdź z tego samolotu – rozkazała Louise, wydymając wargi w chwili gdy opierała swoje ręce na biodrach. Zignorował ją i kontynuował badanie części myśliwca zero. Louise chwyciła koniec skrzydła i zaczęła sprawiać, że samolot chwiał się.

– Powiedziałam zejdź, czy nie?

– W porządku – wyszeptał Saito gdy wysiadał i kierował się w stronę Louise.

– Gdzie byłeś?

– Na poszukiwaniu skarbu.

– Co ty sobie myślałeś, odchodzić bez powiadamiania swojego mistrza?

Louise skrzyżowała swoje ramiona i wpatrywała się w Saito. Zauważył, że jej oczy są opuchnięte.

– Czy nie zwolniłaś mnie?

Louise skierowała wzrok w dół i mówiła głosem jakby właśnie miała płakać.

– Przypuszczam, że zasługujesz na szanse by się wytłumaczyć. Jeśli masz coś, co chcesz powiedzieć, to mów to teraz.

– Co tu wyjaśniać? Nie zrobiłem niczego. To chodzi o Siestę, prawda? Ona miała właśnie upaść, więc spróbowałem ją złapać. Wtedy też upadłem sprawiając, że to wyglądało jakbym pchnął ją na łóżko.

Prawdziwym powodem był to, że Siesta nagle zaczęła zdejmować swoje ubranie, ale ze względu na nią nie powiedział tego.

– A więc naprawdę nic się nie zdarzyło?

– Nic. Dlaczego byłaś taka zła? To był pierwszy raz, kiedy przyszła do pokoju. Jakby coś w tym rodzaju mogło się zdarzyć. Dlaczego w ogóle byłaś zła? Co ja i Siesta robimy nie jest twoją sprawą, prawda? – powiedział Saito.

„Louise myśli o mnie tylko jak o chowańcu. Jedyny powód, że traktuje mnie lepiej wynika z jej nowo odkrytego współczucia dla zwierząt”.

– To nie jest moja sprawa, ale pod pewnymi względami jest.

– Pod jakimi?

Louise spiorunowała wzrokiem Saito i jęknęła.

Szarpnęła za jego rękaw. Szeptała takie rzeczy jak „Hej, przeproś” i „Dlaczego jesteś tak spięty, zmartwiłeś mnie” ale Saito nie patrzył już na Louise. Patrzył w oszołomieniu na myśliwiec zero.

Louise doszła do swoich własnych wniosków. Wstydziła się, że zamknęła się w swoim pokoju i dąsała. Sięgnęła po śmiertelną metodę, którą chowała. To była dziewczęca tajna metoda, która zmiotłaby jakiekolwiek podejrzenie, gniew, sprzeczność i nawet fakt, że Louise wypędziła Saito. Wybuchnęła płaczem.

Wiadra łez wypłynęły z jej oczu.

– Gdzie byłeś cały ten czas! Idiota! Nienawidzę cię!

Gdzie byłeś cały ten czas! Idiota!

Pociągając nosem, wytarła płynące łzy w tył swojej ręki.

– H-Hej, nie płacz.

Panikując, Saito położył swoje ręce na ramionach Louise. Ona zapłakała nawet mocniej.

– Nienawidzę cię! Nienawidzę cię!

Kirche zbliżyła się do nich, trzymając mopa i ścierki do kurzu w rękach. Ponieważ opuścili lekcje, ich karą miało być umycie okien akademii. Ponieważ Saito nie był ani arystokratą ani studentem akademii, nie musiał robić niczego.

Guiche patrzał na Saito, który pocieszał Louise i uśmiechnął się.

– Nie możesz w ten sposób doprowadzać do łez swojego mistrza.

Kirche smutno powiedziała – Już pogodzeni? To nie jest zabawne…

Tabitha po prostu wskazała na nich dwoje i rzekła – Po deszczu przychodzi ładna pogoda.


* * *

Tej nocy...

Louise leżała w swoim łóżku, mocno trzymając swoją poduszkę. Po tym jak Saito zdjął kurtkę, Louise wsunęła się w nią, jakby ją dostała. Jak oszalała udawała, że czyta książkę. Saito rozglądał się po pokoju, w którym nie był od tygodnia lub coś koło tego. Wszędzie była porozrzucana zastawa stołowa.

– A więc byłaś nieobecna na lekcjach?

Montmorency wspomniała o tym, gdy mijali ją w korytarzu. Powiedziała Louise, że była nieobecna za długo, ale ona po prostu zignorowała ją i odeszła.

Louise nieznacznie zaskoczona, spiorunowała Saito wzrokiem.

– No i co?

– Czujesz się dobrze? – zapytał Saito, wydając się być zmartwionym.

Właśnie miała powiedzieć „Jak myślisz, czyją winą jest, że opuszczałam lekcje?” ale jej duma wzięła górę. Kładąc koc nad głową, wtuliła się w niego. Saito podrapał swoją głowę i spojrzał na stóg siana. „Więc nie wyrzuciła go”, pomyślał ciepło rzucając okiem na Louise.


Minęły trzy dni.

Colbert obudził się na dźwięk kur. Wyglądało jakby zasnął nieświadomie. Był nieobecny na lekcjach i zamknął się w laboratorium przez minione trzy dni. Przed jego oczami położona była butelka na szczycie palnika. Szklana rura wychodząca z niej, pozwalała rozgrzanemu katalizatorowi schładzać się i krzepnąć w zlewce z lewej. To był ostatni krok. Colbert powąchał benzynę, którą otrzymał od Saito i zaczął ostrożnie wygłaszając zaklęcie alchemiczne nad substancją w zlewce, skupiając się na zapachu benzyny.

Z pufnięciem uniósł się dym ze zlewki, a kolor substancji w środku zmienił się na żółtawobrązowy. Poczuł jej zapach. Wyraźny zapach benzyny doszedł do jego nosa. Colbert otworzył drzwi z hukiem i popędził na zewnątrz.

– Saito! Saito! Zrobiłem to! Zrobiłem to! Zakończyłem przyrządzać to!

Bez tchu, Colbert zbliżył się do Saito, który badał myśliwiec zero. Wewnątrz butelki po winie, którą trzymał, był żółtawobrązowy płyn. Saito otworzył nakrycie baku, które było z przodu wiatrochronu. Był tam zamek, więc zmusiło to Colberta do rzucenia zaklęcia otwierającego. Wlał dwie butelki benzyny do środka.

Dokonałem analizy składu oleju, który mi dałeś – powiedział dumnie Colbert.

– To wydawało się być zrobionym z skamieniałych mikroorganizmów, więc szukałem czegoś podobnego. Zdecydowałem się użyć skamieniałości drzew... innymi słowy węgla. Zamoczyłem to w specjalnym katalizatorze i wydobyłem podobną kompozycję. Po spędzeniu dni przy robieniu tego, rzuciłem na to alchemiczne zaklęcie. I zamieniło się w...

– Benzynę, prawda?

Colbert kiwnął głową i popędził Saito – szybko, pokręć te wiatraki dla mnie. Byłem tak podniecony, że nawet nie spałem.

Po napełnieniu zbiornika paliwa, Saito wrócił do kokpitu. Informacje jak uruchomić silnik i lecieć na myśliwcu zero, przebyły prędko do jego mózgu. Aby uruchomić silnik, śmigło najpierw musi być zakręcone. Saito wychylił swoją głowę zza wiatrochronu.

– Panie Colbert, mógłbyś zakręcić śmigłem używającym czarów?

– Myślałem, że to obróci się używając mocy ze spalania oleju?

– Aby uruchomić silnik, wał wewnątrz, najpierw musi być obrócony ręcznie. Nie mam narzędzia by obrócić śmigło, więc jeśli mógłbyś użyć czarów proszę.

Colbert kiwnął głową. Saito zaczął przygotowywać samolot.

Po pierwsze, nastawił źródło paliwa na zbiornik, w który właśnie wlał benzynę. Następnie nastawił dźwignię stosunku mieszanki i dźwignię kąta ustawienia śmigła do ich optymalnych pozycji. Saita ręce poruszały się same. Jego moc Gandalfra przeprowadziła wszystkie operacje. Otworzył klapki osłony silnika i zamknął pokrywy chłodnicy oleju. Śmigła zadudniły, ponieważ Colbert użył swoich czarów. Z oczami szeroko otwartymi, Saito nacisnął zapłon swoją prawą ręką we właściwym momencie. Jego lewa ręka trzymająca dźwignię przepustnicy, przechyliła ją nieznacznie do przodu.

Wydobył się dźwięk charkotu i silnik zaczął pracę po zapłonie od świec. Gdy tylko wycofali się, śmigła zaczęły się obracać. Kadłub samolotu zadrżał. Hamulec nie były zaciągnięty, zatem samolot zaczął się poruszać do przodu.

Colbert patrzył z poruszeniem na swojej twarzy. Po sprawdzaniu, że wskaźniki silnika działały, Saito wyłączył przełącznik zapłonu.

Wyskakując z kokpitu, przytulił się do Colberta.

– Panie Colbert, silnik ruszył!

– Tak, zrobiliśmy to! Ale czemu nie poleciał?

– Nie ma dosyć benzyny. Aby lecieć potrzebowalibyśmy co najmniej pięciu beczek.

– To dużo do zrobienia! Ale od chwili, gdy już wykonałem tak wiele, skończę to!

Po tym jak Colbert wrócił do swojego laboratorium, Saito kontynuował regulacje. Nie miał jednak jakichkolwiek narzędzi, więc czyścił części. Louise zawołała Saita, który był pozornie zaabsorbowany pracą.

– Hej, czas na obiad. Co robiłeś? Jest już ciemno.

– Uruchomiłem silnik! – radośnie wykrzyknął Saito.

Ale Louise odpowiedziała smutno.

– Naprawdę. No to świetnie. Co się dzieje, gdy masz pracujący silnik?

– To lata! To będzie latać!

– Co zrobisz, gdy to poleci? – zapytała tęsknym głosem Louise. Saito opowiedział Louise o pomysłach, które przeleciały przez jego umysł dwa do trzech dni temu.

– Zamierzam spróbować dolecieć na wschód.

– Wschód? Nie mogę ci uwierzyć. Mówisz, że kierujesz się do Roba Aru Kariie? Poważnie, nie mogę ci uwierzyć!

– Dlaczego? Właściciel tego samolotu przyleciał stamtąd. Może mógłbym znaleźć jakieś ślady jak powrócić do mojego własnego świata – odpowiedział gorączkowo Saito.

Louise nie wydawała się przejawiać jakiegokolwiek zainteresowania. Odpowiedziała tęsknym głosem.

– Jesteś moim chowańcem. Nie możesz po prostu robić co zechcesz. Za pięć dni jest także ślub księżniczki. Muszę wtedy przeczytać dekret. Ale nie wymyśliłam niczego dobrego by to powiedzieć.

Zaabsorbowany myśliwcem zero, Saito kiwnął głową jakby słuchał. Gdy już wiedział, że może polecieć, był przez to zahipnotyzowany.

Louise pociągnęła go za ucho. Była znudzona. „Nie zwrócił na mnie jakiejkolwiek uwagi odkąd wrócił, a zamiast tego wpatruje się w ten „samolot”.

– Słuchaj mnie!

– Słucham!

– Nie. Ty marzysz. Nie ma chowańca, który słucha swojego mistrza gdy patrzy gdzie indziej.

Louise zaciągnęła go z powrotem do swojego pokoju.

Otworzyła przed Saitem Modlitewnik Założyciela.

– Odczytam, co już wymyśliłam dla dekretu.

Z uroczym kaszlem, Louise zaczęła czytać swój dekret.

– W ten piękny dzień, ja Louise Françoise Le Blanc de la Vallière, modląc się o świętą obecność założycieli, przeczytam błogosławiony dekret…

A następnie, Louise zatrzymała się.

– Kontynuować?

– Tutaj muszę wyrazić podziękowania czterem gałęziom magii. To musi być poetyckie i wierszowane.

– No to zrymuj to.

Louise wydęła wargi jakby się dąsała.

– Nie mogę myśleć o niczym. Pisanie tego poetycznie jest mordęgą. Nie jestem poetą lub kimś takim.

– No dobrze, po prostu przeczytaj to, co tam napisałaś.

Ze zmartwionym spojrzeniem, przeczytała swoje „poetyckie” wiersze.

– Um, ponieważ ogień jest gorący, każdy musi być uważny.

– „Musi” nie jest poetycki. Powinnaś prawdopodobnie pamiętać o tym.

–Zamknij się. Gdy wiatr dmie, ci którzy sprzedają beczki prosperują.[4]

– Dlaczego skorzystałaś tu z tego przysłowia?

Louise, która wydawała się nie mieć jakiegokolwiek poetyckiego talentu, rzuciła się na łóżko jakby dąsając się i wyszeptała – Idę spać.

Jak teraz było w zwyczaju, przebrała się ukrywając za prześcieradłami. Po zgaszeniu lampy krzyknęła do Saito, który zanurkował już w swój stóg siana.

– Kazałam ci spać w moim łóżku, czyż nie?

Serce Saito zaczęło szybko bić.

– Naprawdę? Jest w porządku?

Louise nie odpowiedziała. Saito wsunął się do łóżka myśląc, że prawdopodobnie rozzłościłaby się, gdyby nie zrobił tego co mu kazała.

Louise jeszcze nie spała. Otworzyła swoje usta jakby chciała z nim rozmawiać.

– A więc, naprawdę zamierzasz udać się do ziem na wschodzie?

– Taa – odpowiedział Saito.

– Wiesz, że to niebezpieczne. Te elfy nienawidzą ludzi...

– Ale ludzie żyją w obszarach za ziemiami elfów, prawda? Jak miejsce zwane Roba.

– Charakter tych ludzi jest zupełnie inny. To będzie niebezpieczne.

Wyglądało jakby Louise martwiła się wypuszczeniem Saito.

– Wciąż zamierzasz pójść?

Saito pomyślał o tym krótko i kiwnął głową.

– Tak więc, mogę być w stanie znaleźć wskazówkę do powrotu do domu.

Louise poruszała się pod prześcieradłami. Właśnie kiedy zastanawiał się co ona robiła, oparła swoją głowę o jego klatkę piersiową.

– C-c-.

– Po prostu, używam tego zamiast mojej poduszki! – odpowiedziała nadąsanym i gniewnym głosem.

Louise położyła swoje ręce na jego klatce piersiowej i delikatnie powiodła po niej palcami. Elektryczność wydawała się płynąć wzdłuż kręgosłupa Saito.

– Nie zrozum mnie źle. To nie oznacza że cię lubię, albo coś takiego! – powiedziała to zakłopotanym głosem.

A następnie wróciła do swojego zwykłego zagniewanego tonu.

– Nadal zamierzasz pójść, nawet jeśli powiem nie?

Saito nie odzywał się.

– Pomyślałam, że... – wyszeptała Louise.

– To nie jest twój świat... Oczywiście pragniesz wrócić.

Włosy Louise miały piękny zapach. Odgłos jej oddechu dochodził z bliska. Oboje milczeli. Saito myślał o wielu rzeczach. Nie mówił, a Louise nie wiedziała co jeszcze powiedzieć, więc po prostu przytuliła się mocno do jego klatki piersiowej.

– Nie chcę byś wjeżdżał. Gdy jesteś przy mnie mogę spać bez zamartwiania się. Złościsz mnie... – Louise powiedziała to cichym głosem, ciągle go obejmując.

„Wygląda na to, że te opuchnięte oczy były spowodowane tym, że nie spała”, pomyślał Saito. Wkrótce, miarowy oddech Louis jak dziecka, był słyszalny koło piersi Saito. Spała głęboko. Louise była tak rozpieszczona, że jego serce biło żywiej. „Wydaje się, że ona jest niespokojna, gdy nie ma mnie w pobliżu. Oczywiście, jestem w końcu jej chowańcem.”

Wsłuchując się w jej oddech, zatopił się w myślach. Pomyślał, o ludziach których spotkał w tym świecie.

Poznał ich wielu w ciągu kilku miesięcy pobytu w Halkeginii. Byli źli ludzie, lecz także i mili.

Marteau z kuchni, który dał mu jedzenie.

Osman, który powiedział, że poda mu swoją rękę gdyby potrzebował pomocy.

Colbert, który chętnie przygotował benzynę dla niego.

Snob, często ordynarny, ale i przyjazna osoba, która miała swoje dobre strony, Guiche.

Nie człowiek ale miecz, partner na którym polegał, Derflinger.

Henrietta, piękna księżniczka.

Odważny… i nieżywy z tego powodu, Książę Wales.

Tabitha, milcząca osoba, ale ktoś, kto uratował go wielokrotnie.

Uwodzicielska Kirche, która powiedziała, że lubi Saito, chociaż mogło to być żartem.

Siesta, słodka i miła pokojówka… która prawdopodobnie darzyła go uczuciem.

I na koniec, jego mistrz obok niego, która sprawiała, że jego serce kołatało. Arogancka i nadęta, ale jedyna która od czasu do czasu okazywała dobroć, która zmiękczyłaby jego serce, Louise. Dziewczyna z jasno różowawymi włosami i dużymi czerwonawo brązowymi oczami.

„Gdy nadejdzie dla mnie czas powrotu do domu, czy będę mógł odejść od tych ludzi z uśmiechem na twarzy?”

„Będę w stanie z uśmiechem zostawić Louise?”

„Nie wiem.”

„Ale...” Saito pomyślał

„Dla ludzi, którzy byli dla mnie mili, chcę zrobić jak najwięcej mogę.”

„Co najmniej, podczas gdy jestem w tym świecie, chcę dla nich coś zrobić.”

Nie odczuwał tego wcześniej.

Na razie, Saito objął łagodnie głowę Louise.

Louise jęknęła w śnie.

Przekład[edit]

Tłumaczył: egaro

Rozdział 9 – Deklaracja wojny[edit]

Król Germanii, Albrecht Trzeci, uzgodnił że ceremonia zaślubin z Księżniczką Henriettą będzie mieć miejsce w stolicy Germanii, Vindobonie. Data ceremonii: pierwszy dzień miesiąca Nyuui.

Obecnie, Mercator okręt flagowy Tristańskiej floty, miał przywitać gości rządu Nowego Albionu przez poprowadzenie ich do La Rochelle, gdzie powinni zostać zakotwiczeni na niebie. Głównodowodzący floty, Count La Ramée, usiadł na pokładzie rufowym w oficjalnym stroju. Obok niego, kapitan Fevisu gładził swoje wąsy. Było już dawno po uzgodnionym czasie.

– Z pewnością są spóźnieni, kapitanie.

La Ramée odpowiedział rozdrażnionym głosem.

– Te psy Albionu, które zabiły króla swoimi własnymi rękoma, prawdopodobnie są wciąż zajęte zachowywaniem się jak psy.

Marynarz na najwyższym pokładzie nagle poinformował go głośno o zbliżającej się flocie.

– Flota! Z lewej!

Na czele z prowadzącym dużym statkiem, który łatwo mógł być pomylony z chmurą, flota Albion zaczęła się obniżać.

– Więc to jest poziom floty Niezawisłego Królestwa Albionu... – powiedział kapitana, patrząc w podziwie na duży statek.

To był statek, który miałby na pokładzie ambasadora.

– Czegoś takiego nikt nie chciałby spotkać na polu bitwy, to jest pewne.

Flota obniżała się do momentu, gdy nie była równo z flotą Tristain. Statek Albionu zaczął wysyłać wiadomości sygnałowe z masztu.

– Dziękujemy za przywitanie waszej floty. Tu kapitan Lexingtona.

– Mamy admirała na pokładzie! Używając kapitana, by korespondować... jesteśmy traktowani jak głupcy – powiedział z urazą kapitan, oglądając słaby szereg statków Tristain.

– Teraz gdy mają ten statek prawdopodobnie myślą, że świat jest w ich ręku. Odpowiedz im „Posyłamy wam nasze gorące pozdrowienia. Tu głównodowodzący floty Tristain”.

Słowa La Ramée zostały przekazane marynarzowi, który stał na maszcie. Flaga sygnałowa z wiadomością została podniesiona w górę.

Flota Albionu wystrzeliła z armat w pozdrowieniu. Nie było żadnych kul wewnątrz armat, jedynie pozwolili wybuchnąć prochowi.

Mimo że flota Lexingtona wykonał zwykłe armatnie pozdrowienie, powietrze wokół niego zadrżało. La Ramée wycofał się nieznacznie. Chociaż wiedział, że ostra amunicja prawdopodobnie nie może sięgać na odległość ich rozdzielającą, siła armat floty Lexingtona mogła sprawić, że doświadczony admirał się wycofuje.

– Wystrzał z naszych armat w odpowiedzi.

– Ile wystrzałów powinniśmy oddać? Dla głównych arystokratów, wymagane jest jedenaście.

Liczba wystrzałów oddanych była zależna od stopnia i statusu społecznego osoby.

– Wykonać siedem – rozkazał La Ramée, patrząc jak uparte dziecko z uśmiechem na twarzy.

– Przygotować armaty! Siedem strzałów, jeden po drugim! Ogień, kiedy będą gotowe!


* * *


Na rufie Lexingtona, okrętu flagowego floty, Bowood spoglądał na flotę Tristain. Obok niego stał Sir Johnston, głównodowodzący, odpowiedzialny za cały oddział inwazyjny. Będąc członkiem rady arystokratów, Cromwell głęboko mu ufał. Jednakże, nie miał on żadnego doświadczenia. Przede wszystkim był politykiem.

– Kapitanie... – powiedział Johnston do Bowooda zaniepokojonym głosem.

– Sir?

– Czy to dobrze podejść do nich tak blisko? Mamy te nowa dalekosiężne armaty na wyposażeniu, prawda? Zachowaj jakąś odległość między nami. Jego Ekscelencja powierzył mi ważnych żołnierzy.

– Marionetka Cromwella, hah... – wyszeptał Bowood chłodno do siebie.

– Tak mamy armatę nowego modelu, ale jeśli wystrzelimy z maksymalnej odległości, one mogą nie trafić.

Ja wypełniam zadanie jego Ekscelencji, wypuszczenia tych żołnierzy bezpiecznie w Tristain. Oni nie mogą być wystraszeni. Ich morale upadnie.

„Nie sądzę, że to są żołnierze, którzy są wystraszeni...” pomyślał Bowood.

Ignorując Johnstona, wydał nowe polecenie. Przecież żadne prawo nie rządzi niebem.

– Przygotować lewo burtowe działa.

– Tak Sir! Przygotować lewo burtowe działa!

Marynarze na pokładzie zaczęli ładować działa prochem i kulami.

Od floty Tristain słychać było gromki ryk, który wycelowany był w niebo. Tristain odpowiedziała armatnim pozdrowieniem.

Plan bitwy rozpoczął się.

W tym momencie, Bowood zwrócił się do żołnierzy. Polityczne detale, jego ludzkie uczucia, tchórzostwo i przestępstwo tej operacji zostało zapomniane. Jako kapitan floty Lexingtona Republiki Świętego Albionu, przeszedł do szybkiego wydawania rozkazów.

Załoga starego statku Hobart podążającego na końcu floty zakończyła przygotowania i zaczęła ewakuować się łodziami, które zaklęciem „Latanie” zmusili do unoszenia się.


Zaskakująca scena odsłoniła się przed oczyma La Ramée. Statek podążający na końcu… najstarszy i jeden z najmniejszych zaczął płonąć.

– Co? Ogień? Czy to był wypadek? – wyszeptał Fevisu.

W następnej chwili, wydarzyła się inna zaskakująca rzecz. Statek, który był pochłonięty przez płomienie wybuchł, w powietrzu.

Statek Albionu został obrócony we wrak i zszedł w dół rozbijając się na ziemi.

– C-co to jest? Czy ogień sięgnął do magazynu amunicji?

Mercator był pogrążony w chaosie.

– Uspokoić się! Uspokoić się! – krzyknął na marynarzy Fevisu.

Dostrzeżona została flaga sygnałowa z Lexington. Marynarz zaczął czytać sygnały przez teleskop.

– Kapitan floty z Lexingtona. Wyjaśnijcie, co oznacza zatopienie Hobart.

– Zatopienie? Co on mówi?! To wybuchło samo!

La Ramée wpadł w panikę.

– Wysyłać odpowiedź. „Ogień z mojego statku był odpowiedzią na twoje pozdrowienie. Salwa nie zawierała żadnych pocisków.”

Odpowiedź została wysłana natychmiast z Lexingtona.

– Twój statek zaatakował z użyciem ostrej amunicja. Odpowiemy na twoje wojenne zamiary.

– Co za nonsens!

Krzyk La Ramée został zagłuszony przez bombardowanie z Lexingtona.

Uderzenie. Maszt Mercator odłamał się i w pokładzie powstało kilka dziur.

– Jak ich armaty mogą sięgać z takiej odległości?! – powiedział zaskoczony Fevisu na trzęsącym się pokładzie.

– Wysłać wiadomość! „Przerywać ogień, nie mamy zamiarów wojennych”.

Lexington odpowiedział gradem pocisków armatnich.

Uderzenie. Statek został wstrząśnięty i ogień wybuchnął tu i tam.

Jak wrzask, wiadomość Mercatora powtarzała się w kółko.

– Powtarzamy! Przerywać ogień! Nie mamy zamiarów wojennych!

Ogień Lexingtona nie zdradzał oznak przerwania.

Uderzenie. Ciało La Ramée zostało wyrzucone poza zasięg wzrok Fevisu.

Wstrząs uderzenia rzucił Fevisu na podłogę. Nagle zdał sobie sprawę, że atak był całkowicie zaplanowany. Nigdy nie mieli żadnego zamiaru “wizyty dobrej woli”. Wszyscy zostali oszukani przez Albion.

Statek zaczął stawać w płomieniach a zranieni marynarze jęczeli z bólu. Potrząsając głową, gdy wstawał, Fevisu krzyknął – Głównodowodzący nie żyje! Teraz kapitan okrętu flagowego przejmie kontrolę nad flotą! Raport uszkodzeń! Cała naprzód! Przygotować prawo burtowe armaty!


– A więc w końcu uświadomili sobie – powiedział Wardes, który stał obok Bowood, gdy ten spokojnie przyglądał się flocie Tristain. Wardes również wierzył, że głównodowodzący Johnston, nie zasłużył na tytuł i powinien nie zajmować się niczym. Wardes był praktycznie dowódcą.

– Na to wygląda, wicehrabio. Jednakże, najwyraźniej wygramy dość wcześnie.

Flota Albion, która miała wybitną mobilność już podjęła działania, by powstrzymać pełną siłę floty Tristain.

Trzymała ustaloną odległość i kontynuowała ostrzał z armat. Ich flota przewyższała dwukrotnie Tristain i w dodatku posiadali olbrzymiego Lexingtona, który miał nowy model armaty. To nie były żadne zawody w strzelaniu.

Jakby dokuczając flocie Tristain, flota Albionu kontynuowała ostrzał. Mercator, który już płonął, zaczął się pochylać. W jednej chwili, wybuchnął ogłuszającym rykiem. Żaden ze statków Tristain nie były niezniszczony. Flota pogrążyła się w chaosie po stracie okrętu flagowego.

Zniszczenie ich było teraz tylko kwestią czasu. Statki były widoczne z powiewającymi białymi flagami.

Na Lexingtonie było słychać okrzyki – Niech żyje Albion! Niech żyje święty król Cromwell! Bowood ściągnął swoje brwi. Podczas dni Królewskiego Lotnictwa Wojskowego, w czasie bitwy nikt nie mówił takich rzeczy jak „Niech żyje i tak dalej”. Również głównodowodzący, Johnston przyłączył się.

– Kapitanie, otworzyliśmy nową kartę w historii – powiedział Wardes.

Jakby opłakując wrogów, którzy nawet nie mieli okazji krzyknąć z bólu, Bowood szepnął – Nie, tylko zaczęła się wojna.


* * *


Wkrótce po wiadomości, że cała Tristańska flota w La Rochelle została zmieciona z powierzchni ziemi, przybyło wypowiedzenie wojny wydane przez Albion. Obarczyło ono winą Tristain, za złamanie traktatu o nieagresji poprzez zaatakowanie ich floty bez powodu i stwierdzało „Jako akt samoobrony, Święta Republika Albionu wypowie wojnę królestwu Tristain”.

Pałac, który był pilnie zajęty wyjazdem Henrietty do Germanii, został obrotem spraw postawiony w stan dezorientacji.

Generałowie, ministrowie i inni urzędnicy natychmiast odbyli spotkanie. Było ono niczym więcej niż niezorganizowaną wycieczką. Pytania, które powinni zadać Albionowi o okolicznościach wydarzeń, albo potrzeba rozesłania posłańców proszących o pomoc zostały odrzucone.

Siadającą w miejscu honorowym spotkania, Henrietta była wstrząśnięta. Nosiła swoją wspaniałą suknię ślubną, która właśnie została skończona. Początkowo zaplanowała udać się do Germanii powozem, po tym jak sukienka została wykończona.

Była jak kwitnący kwiat w pokoju narad, ale nikt nawet tego nie zauważył.

– Albion oświadcza, że nasza flota zaatakowała ich pierwsza! Jakkolwiek, nasza flota mówi, że tylko wykonali armatnie pozdrowienie.

– Wypadki mogą powodować nieporozumienia.

– Odbądźmy spotkanie w Albionie, aby to wyjaśnić! Może wciąż jest szansa naprawić to nieporozumienie!

Podczas gdy potężni arystokraci wyrażali swoje opinie, Kardynalny Mazarini kiwnął głową.

– Racja. Wyślijmy specjalnego posłańca do Albionu. Podejdziemy do tego ostrożnie, zanim ze zwykłego nieporozumienia przemieni się to w wojnę totalną.

W tym momencie, nadszedł nagły raport.

Posłaniec przynoszący list od sowy przewoźnika wtargnął do pokoju spotkań.

– To jest pilny raport! Po wylądowaniu, flota Albion zaczęła zdobywać ziemię!

– Gdzie wylądowali?

– Na peryferiach La Rochelle! Najwyraźniej gdzieś na polu Tarbes!


* * *


W ogrodzie domu rodziców, Siesta przytuliła swoje młodsze rodzeństwo, patrząc na niebo z niespokojną twarzą. Eksplozję słychać było chwilę wcześniej z kierunku La Rochelle. Zaskoczona, wyszła do ogrodu i zobaczyła straszną scenę na niebie. Liczne statki stały w ogniu, spadały rozbijając się na zboczach gór i wpadały do środka lasu.

Wieś była w stanie zamieszania. Po chwili, duży statek zszedł z nieba. Statek, tak duży, że łatwo mógł być pomylony z chmurą, wypuścił swoją kotwicę na polu we wsi.

Wyleciały z niego liczne smoki.

– Siostro, co się dzieje – pytały się jej młodsze siostry i bracia.

– Chodźmy do domu – nalegała Siesta ukrywając strach.

W domu jej rodzice wyglądali przez okna ze zmartwionymi minami.

– Czy nie jest to flota Albionu? – powiedział ojciec, patrząc na statek zakotwiczony na polu.

– Czy to może być… wojna?

Jej ojciec pokiwał głową.

– To nie jest możliwe. Mamy traktat o nieagresji z Albionem. Władca ogłosił to ostatnio.

– To dlaczego niebo jest pełne tonących statków?

Smoki lecące nad statkiem skierowały się ku wsi. Jej ojciec chwycił swoją żonę i oddalił się od okna. Z głośnymi krzykami, smoki zeszły nad wieś i podpaliły domy.

Jej matka krzyczała. Dom płonął, a szkło z okien było wszędzie rozrzucone. Wieś była przepełniona buchającymi płomieniami, rykiem smoków i wrzeszczeniem ludzi. Niosąc jej nieprzytomną matkę, ojciec obrócił się do Siesty, która się trzęsła.

– Siesta! Zabierz swoje rodzeństwo i biegnij do lasu!


* * *


Siedzącemu okrakiem na dużym smoku wiatru Wardesowi, pojawił się na twarzy uśmiech, ponieważ tratował swoją ojczyznę. Dragoni pod jego komendą jechali na ognistych smokach. Smok wiatru nie mógł równać się smokowi ognia w mocy, ale przewyższał go w prędkości. Wybrał smoka wiatru wyłącznie, dlatego że był imponujący. Aby przetrzeć drogę dla głównych sił, Wardes bezlitośnie podpalił wieś. W tle, żołnierze opuszczali się w dół jeden po drugim, na linach z Lexingtona. Pole było doskonałym strategicznym punktem oparcia dla najeżdżającego wojska.

Z kierunku pola, tuziny żołnierzy sąsiednich władców nacierały do przodu. Wojsko Tristain mogło stanowić znaczącą groźbę dla żołnierzy wyładowujących się na pole. Wardes zasygnalizował swoim podwładnym zmiażdżenie niewielkich sił przeciwnych. Grad magicznego ognia poleciał ze smoków, ale ciągle Tristainianie zaciekle nacierali do przodu. Brawurowa siła całkowicie została zniszczona przez płomienie smoków.


* * *


Było po południu. Raporty z wydarzeń przebywały, wybuchając w sali konferencyjnej.

– Władca Tarbes zginął w bitwie!

– Zwiadowca wysłany, by śledzić dragonów, nie wrócił!

– Wciąż nie otrzymaliśmy odpowiedzi z Albionu w związku z naszymi zapytaniami!

Puste dyskusje powtarzały się w sali konferencyjnej.

– Powinniśmy żądać pomocy od Germanii!

– Pogarszanie sprawy w ten sposób byłoby...

– Co z atakiem na nich całą naszą siłą dragonów.

– Zgromadźmy pozostałe statki! Wszystkie! Nieważne jak stare lub małe!

– Wyślijmy specjalnego wysłannika! Atakowanie ich tylko da im wymówkę, by angażować się w wojnę totalną!

Spotkanie nie mogło osiągnąć porozumienia. Mazarini miał trudności z dojściem do własnych wniosków. Wciąż miał nadzieję na rozwiązanie sprawy drogą dyplomatyczną.

Wśród gorącej debaty, Henrietta patrzyła na rubin wiatru, który nosiła na swoim serdecznym palcu. To była pamiątka od Walesa. Przypomniała sobie twarz człowieka, któremu powierzyła siebie.

Czy nie ślubowałam wtedy na ten pierścień?

Jeśli mój ukochany Wales odważnie umarł to... ja również powinnam odważnie żyć.

– Tarbes stoi w płomieniach!

Była zaskoczona swoim własnym głosem, ale szybko odzyskała opanowanie. Z głębokim wdechem wstała. Wszyscy na nią patrzyli. Henrietta mówiła drżącym głosem.

– Czy nie wstydzicie się wszyscy za siebie?

– Księżniczko?

– Nasze ziemie są zajmowane przez wrogów. Są rzeczy, które musimy zrobić przed kłóceniem się o przymierza i specjalnych wysłanników, nieprawdaż?

– Ale... księżniczko... To jest po prostu jakieś napięcie spowodowane przez nieporozumienie.

– Nieporozumienie? Jak wciąż możesz to mówić? Posłanie statku na dno podczas armatniego pozdrowienia jest trochę ekstremalne, czyż nie?

– Podpisaliśmy traktat o nieagresji. To był wypadek.

– I ten traktat jest łamany tak łatwo jako papier. Nie mieli żadnego zamiaru przestrzegać tego traktatu. To było właśnie kłamstwo do zyskania czasu. Czyny Albionu jasno pokazują, że oni mają zamiary wojenne.

– Ale...

Henrieta uderzyła w stół i zaczęła krzyczeć.

– Krew naszych ludzi jest rozlewana, podczas gdy my robimy to! Czy nie jest obowiązkiem arystokratów, by ich chronić? Dla jakiego powodu nosimy królewskie i szlacheckie imiona? Czy nie pozwolili nam panować nad sobą, tak że możemy chronić ich w czasie potrzeby, jak teraz?

Wszyscy oniemieli. Henrietta kontynuowała zimnym głosem.

– Wszyscy jesteście wystraszeni, nieprawdaż? Albion jest przecież dużym krajem. Jeśli my kontr uderzymy nasze szanse wygrywania są nikłe. Czy jest tak ponieważ myślicie, że poniesiecie odpowiedzialność jako jedni z przywódców kontrataku, po przegranej bitwie? Wszyscy planujecie kulić się tu, aby przedłużyć swoje życie.

– Księżniczko – wtrącił Mazarini.

– Jednakże – kontynuowała Henrietta.

– Ja pojadę do przodu. Możecie kontynuować tu swoje spotkanie.

Henrietta wypadła z sali konferencyjnej. Mazarini i liczni arystokraci spróbowali ją powstrzymać.

– Księżniczko! Powinnaś odpocząć przed swoim ślubem!

– Ugh! Ciężko jest biec w tym!

Henrietta podarła swoją suknię ślubną, aby była powyżej jej kolana i rzuciła oddartym kawałkiem w twarz Mazarinego.

– Być może ty możesz wziąć ślub.

– Mój powóz i moi strażnicy! Przyjdźcie! – krzyknęła, gdy doszła do dziedzińca.

Jej powóz został przyprowadzony, ciągnięty przez święte bestie, jednorożce.

Pozostały magiczny oddział obronny na dziedzińcu zgromadził się od razu na wołanie Henrietty. Rozwiązała jednego jednorożca i usiadła na nim okrakiem.

– Ja będę rozkazywać wojsku! Pułki, zgromadzić się!

Świadomi sytuacji, wszyscy żołnierz zasalutowali jednocześnie.

Henrietta uderzyła jednorożca w żołądek.

Jednorożec wspaniale podniósł swoje kopyta wysoko w górę pod jasnym słońcem i ruszył.

– Za księżniczką! – wykrzyknęli żołnierze, gdy podążali za Henriettą, siedząc na bestiach.

– Podążmy! Opóźnienie sprowadzi wstyd na nazwiska!

Arystokraci na dziedzińcu wybiegli. Słowo rozeszły się poprzez pułki rozproszone w mieście.

Oglądając to nieobecny wzrokiem, Mazarini popatrzył w górę na niebo.

– Wiedziałem, że pewnego dnia zaczniemy wojnę z Albionem mimo moich usilnych zabiegów, ale… nasz kraj nie jest przygotowany.

Nie niepokoił się o swoje własne życie. Niepokoił się o swój kraj na swój własny sposób i przez wzgląd na ludzi powziął swoją decyzję. Nawet gdyby to oznaczało niewielkie poświęcenie, nie chciał zaangażować się w przegraną bitwę.

Ale, to było tak jak księżniczka powiedziała. Jego wysiłki i oddanie dyplomacji zostały wygotowane. Jaki pożytek jest z trzymania się tego? Są rzeczy, którymi trzeba się zająć w pierwszej kolejności.

Jeden z najważniejszych arystokratów wyszeptał Mazariniemu w ucho.

– Kardynale, jeśli chodzi o specjalnego wysłannika...

Mazarini uderzył arystokratę w twarz swoją czapką. Zawinął zerwany kawałek z sukni ślubnej, którą Henrietta rzuciła w niego, na jego głowie.

– Wszyscy! Do swoich koni! Jeśli pozwolimy księżniczce pojechać w pojedynkę będziemy wiecznie okryci wstydem!

Przekład[edit]

Tłumaczył: egaro

Rozdział 10 – Magia otchłani[edit]

Wiadomości o wypowiedzeniu wojny dotarły do Tristańskiej Akademia Magii następnego dnia. Łączność została opóźniona z powodu chaosu w pałacu.

Louise wraz z Saito, czekali u wejścia do Akademii Magii na powóz z pałacu, który miał ich zawieźć do Germanii. Jednakże, w ten mglisty poranek, do akademii przybył tylko zadyszany posłaniec.

Zapytał się ich gdzie jest pokój Osmana i po otrzymywaniu odpowiedzi szybko wybiegł. Niezwykła scena spowodowała, że Louise i Saito spojrzeli na siebie. Wyczuwając, że coś się zdarzyło w pałacu, oboje popędzili za posłańcem.

Osman był zajęty przygotowaniami do ceremonii zaślubin. Opuszczał akademię na przeciąg tygodnia, zatem porządkował różne dokumenty i pakował bagaż.

Głośne pukanie dobiegło od drzwi.

– Kto tam?

Posłaniec wpadł do pokoju, zanim Osman skończył mówić.

– Informacja z pałacu! Albion wypowiedział wojnę Tristain! Ślub Księżniczki został odłożony do odwołania! Żołnierze obecnie kierują się w stronę La Rochelle! Ze względów bezpieczeństwa, wydany został rozkaz stwierdzający, że wszyscy studenci i personel mają być zamknięci w zamku.

Twarz Osmana zbladła.

– Wypowiedzenie wojny? Dojdzie do bitwy?

– Tak! Siły nieprzyjacielskie rozbiły obóz w polu Tarbes i piorunują wzrokiem nasze siły blisko La Rochelle.

– Siły Albionu muszą być bardzo mocne.

Posłaniec odpowiedział smutno.

– Siły nieprzyjacielskie tuzinami są wyprowadzane przez olbrzymi okręt wojenny zwany Lexington. Szacuje się, że ogólna liczba wojska wynosi około trzech tysięcy. Nasza główna flota już została rozgromiona i licząc wszystkich naszych żołnierzy, mamy ich tylko około dwóch tysięcy. Nie byliśmy przygotowani do wojny, więc to byli wszyscy, których mogliśmy skierować do akcji. Jednakże, najgorszy jest to, że oni mają pełną dominację w powietrzu. Nasze wojsko na pewno zostanie zdziesiątkowane przez ich armaty.

– Jaka jest obecna sytuacja?

– Dragoni nieprzyjaciela podpalają wieś Tarbes... My zażądaliśmy pomocy od Germanii, ale oni mówią, że mogą przybywać nie wcześniej niż za trzy tygodnie.

Osman westchnął i powiedział – …Planują nas porzucić. W tym czasie, Tristańskie miasta łatwo wpadną w ręce wroga.


* * *

Z uszami przyciśniętymi do drzwi pokoju dyrektora, Louise i Saito patrzyli na siebie. Twarz Louise stała się blada przy wzmiance o wojnie, a Saita przy wzmiance o Tarbes. „Czy nie jest to wieś Siesty?” Saito pędem oddalił się. Louise wpadła w panikę i podążyła za nim. Saito doszedł do dziedzińca i zaczął wspinać się do myśliwca zero. Louise ścisnęła go w pasie od tyłu.

– Gdzie idziesz?

– Do Tarbes!

– Dlaczego?!

– Czy nie jest to oczywiste?! Zamierzam pójść uratować Siestę!

Louise złapała jego ramię i spróbowała ściągnąć go, ale trzymał się stanowczo.

– Nie możesz! To jest wojna! Nawet gdybyś poszedł, to nie zrobiłoby różnicy!

– Mam ten myśliwiec. Wróg atakuje statkami, prawda? To też może lecieć. Coś wymyślę.

– Co możesz zrobić z taką zabawką jak to?!

– To nie jest zabawka.

Saito złapał skrzydło myśliwca zero lewą ręka. Jego znaki runiczne zaświeciły.

– To broń z mojego świata. To jest narzędzie do zabijania ludzi, a nie zabawka.

Louise pokiwała głową.

– Niezależnie od tego, czy to jest broń z twojego świata, czy nie, nie masz żadnego sposobu, by wygrać z tymi wielkimi okrętami wojennymi! Nie rozumiesz? Nie zrobisz żadnej różnicy! Po prostu zostaw to żołnierzom! – powiedziała Louise, patrząc prosto w twarz Saita.

Ten facet... ten lekkomyślny chowaniec, nie wie niczego o wojnie, pomyślała Louise. To było coś innego niż podróż, którą odbyli do Albionu. Pole bitwy było miejscem przepełnionym śmiercią i zniszczeniem. Gdyby nowicjusz poszedł, wynikłaby z tego tylko jego śmierć.

– Powiedział, że flota Tristain została zmieciona, nieprawdaż?

Saito wolno poklepał Louise po głowie i powiedział cicho.

– To może nie wnieść niczego. Nie mogę sobie wyobrazić uderzania w te okręty wojenne. Ale...

– Ale co...?

– Niezupełnie rozumiem, ale otrzymałem tą legendarną moc chowańca. Jeśli byłbym po prostu zwykłą osobą, nie pomyślałbym o pójściu, by ich ratować. Ale jest inaczej. Mam moc Gandalfra. Może będę w stanie ich uratować. Może mogę uratować Siestę... i mieszkańców wsi.

– Prawdopodobieństwo jest prawie zerowe.

– Wiem. Ale nie jest zerowe. Więc zrobię to.

Zaskoczona Louise odpowiedziała.

– Czy jesteś idiotą!? Chcesz wrócić do swojego własnego świata, prawda? Jak śmierć tutaj pomoże ci w tym?!

– Siesta traktuje mnie życzliwie. Ty także Louise.

Twarz Louise zrobiła się czerwona.

– Nie jestem z tego świata. Niekoniecznie muszę martwić się o to, co zdarzy się temu światu, ale chcę chociażby chronić ludzi, którzy traktowali mnie dobrze.

Louise zauważyła, że ręce Saito się trzęsły. Podnosząc swoją głowę, powiedziała – Czy się nie boisz. Idioto. Przestań próbować zachować się chłodno, jeśli się boisz!

– Boję się. Nie chcę nawet tego robić. Ale tamten książę powiedział, że znaczenie ochrony czegoś sprawia, że zapominasz o lęku przed śmiercią. Myślę, że on ma rację. Wtedy, gdy pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy Albion przybyło, by uderzyć w nas... nie byłem wystraszony. Byłem zajęty myśleniem o chronieniu ciebie, więc się nie bałem. Nie kłamię.

– Co ty mówisz? Jesteś tylko plebejuszem. Nie jesteś odważnym księciem albo kimś takim.

– Wiem. To nie ma nic wspólnego z tym czy jestem księciem, czy człowiekiem z gminu. Kraj, w którym się urodziłeś, epoka... również, w którym świecie, jest nieistotne. Jeśli jesteś człowiekiem, w takim razie na pewno myślałbyś tak samo.

Twarz Louise zaczęła się zniekształcać, ponieważ spróbowała hamować swoje łzy.

– Jeśli umrzesz, co ja zrobię... ? Nie... jeśli ty zginiesz, ja...

– Nie umrę. Wrócę. Jeśli umrę, nie będę w stanie cię chronić, prawda?

– Także idę.

– Nie. Zostajesz tutaj.

– Nie, idę także.

– Nie możesz.

Ponieważ jego ciężko odnaleziona odwaga właśnie miała uciec, Saito oddalił się od Louise i wspiął ze skrzydła do kokpitu.

Nagle uświadomił sobie. Nie zatankował samolotu.

Saito zostawił Louise i popędził do laboratorium Colberta.

Z pięściami mocno zaciśnięty, jęknęła. Dlaczego był tak uparty! „Chociaż powiedziałam, że to będzie niebezpieczne...” Louise przygryzła swoją wargę i zahamowała łzy. Nic nie przyszłoby z płaczu. Spojrzała na myśliwiec zero.

– Jaką szansę zwyciężania sił Albionu ma ta rzecz!


* * *


– Saito obudził śpiącego Colberta.

– Hah? Co?

– Panie Colbert! Czy zrobiłeś benzynę?

– Hah? Tak, zrobiłem ilość, jakiej potrzebowałeś. Jest tam.

– Więc pomóż mi to nieść! Szybko!

Colbert niósł benzynę dla Saito. Ponieważ był wciąż częściowo zaspany, nie wiedział o wojnie. Saito nie kłopotał się wyjaśnianiem.

– Zamierzasz lecieć tak wcześnie z rana? Przynajmniej pozwól mi się odświeżyć.

– Nie mamy na to czasu.

Louise nigdzie nie było widać. Poczuł ulgę. Gdyby błagała go jeszcze raz, aby nie szedł, jego zdecydowanie zniknęłoby. Nie było żadnego powodu, dla którego on nie miałby się bać. Książę powiedział, że znaczenie ochrony czegoś może sprawić, że lęk przed śmiercią odchodzi, ale... nie. To było wciąż przerażające.

Nawet, wtedy gdy Saito usiadł w kokpicie i przeprowadzał konieczne operacje do uruchomienia silnika. Colbert użył swoich czarów, jak wcześniej i silnik zaczął pracować. Silnik wystartował z głośnym hałasem i śmigła zaczęły się kręcić.

Sprawdził wskaźniki. Znaki runiczne na jego lewej ręce powiedziały mu, że wszystko jest normalne. Sprawdził karabin maszynowy przed sobą. Kule były załadowane. Karabiny maszynowe na skrzydłach były również załadowane.

Zwalniając hamulce, myśliwiec zero zaczął się poruszać. Popatrzył do przodu i zwrócił się w kierunku najlepszego miejsca startu. Austri nie był małym dziedzińcem, ale jego znaki runiczne Gandalfra powiedziały mu, że to jest trochę za krótki pas startowy. W tym momencie Derflinger, który opierał się w kokpicie powiedział – Partnerze, każ arystokracie użyć wiatru, by popchnąć cię od tyłu.

– Wiatr?

– Tak, tak aby ta rzecz mogła wystartować nawet ze skróconego dystansu.

– Skąd to wiesz? Nie znasz się na samolotach.

– To jest „broń” prawda? Ja jestem z tobą przez cały czas, wiem o tym ogólnie. Zapomniałeś? Jestem „legendarny”.

Saito wystawił swoją głowę na zewnątrz przedniej szyby i krzyknęł do Colberta. Jego głos nie dotarł do niego. Spróbował jakieś gesty, wskazując mu by wywołał wiatr od tyłu. Colbert szybko się domyślił. Zrozumiał gesty Saita i kiwnął głową.

Gdy inkantacja zaklęcie skończyła się, z tyłu nadeszło silne dmuchnięcie wiatru. Nałożył gogle, które powierzyła mu Siesta i rozluźnił nacisk na hamulec. Otworzył klapki osłony silnika i ustawił dźwignię kąta śmigła. Następnie puścił hamulce i nacisnął przepustnicę w dół.

Jak sprężyna, myśliwiec zero przyspieszył do przodu z potężną siłą. Popchnął ster nieznacznie do przodu. Ogon oderwał się od ziemi. Myśliwiec zero sunął. Zbliżał się do ściany akademii. Saito przełknął ślinę.

– Partnerze! Teraz!

Właśnie gdy mieli uderzyć w ścianę, pociągnął za ster. W jednej chwili myśliwiec zero wzleciał w górę. Muskając nieznacznie ścinę, myśliwiec leciał w powietrzu. Schował podwozie. Lampka sygnalizacyjna, dolna lewa ze wskaźników zmieniła się z zielonej na czerwoną.

Myśliwiec zero kontynuował wznoszenie. Saito patrzyło na znaki runiczne z wyrazem ulgi.

– Łoł! To lata! To jest całkiem interesujące! – powiedział podekscytowany Derflinger.

– Oczywiście. To zostało zrobione do latania.

Pod jasnym słońcem, myśliwiec zero przeciął wiatry i wzniósł się w niebo innego świata.


* * *


Ogień pożerający Tarbes uspokoił się, ale obszar zmienił się w okrutne pole bitwy. Bataliony zostały zgromadzone na polu i oczekiwały momentu, w którym starłyby się z wojskiem Tristain w mieście portowym La Rochelle. Chroniące je powyżej smoki były z Lexingtona. Tristainscy dragoni atakowali sporadycznie, ale wszyscy zostali zmuszeni do wycofania się.

Przed bitwą, dowództwo Albionu zdecydowało, że użyją armat okrętów wojennych, by uporać się z wojskiem Tristain. Zatem, flota przygotowała swoje armaty.

Jeden dragon na czatach nad Tarbes zauważył, że nieprzyjacielski dragon zbliża się z góry, około dwa tysiące pięćset metrów dalej. Miał on krzykiem smoka, zaalarmować innych, że wróg nadchodził.


* * *


Saito patrzył przez przednią szybę i zobaczył pod sobą Tarbes. Nie był żadnych śladów tej prostej, pięknej wsi, którą widział wcześniej. Domy były wypalone, z czarnym dymem unoszącym się z nich w górę. Zacisnął zęby. Zapamiętał jak ostatnio on i Siesta patrzyli w pole. Jej słowa powtórzyły się jeszcze raz w jego głowie.

– Czyż to pole nie jest cudowne? To jest to, co chciałam ci pokazać Saito.

Jednostka dragonów zionęła ogniem przy lesie, położonym na peryferiach wsi. Las natychmiast rozgorzał.

Saito ugryzł swoją wargę. Mógł poczuć smak krwi w ustach.

– Zabiję was – powiedział cicho.

Popchnął drążek sterowy w lewo i w dół, jednocześnie stanowczo naciskając przepustnicę. Myśliwiec zero zaczął nurkować w dół w kierunku Tarbes.


* * *


– Co mógłby zrobić jeden dragon? – wymamrotali wznoszący się dragoni, przygotowując się do ataku.

Jednakże to miało niezwykły kształt. Dwa poziomo wyciągnięte skrzydła, jakby przymocowane i nie łopotały. Również wytwarzało głośny ryk, o którym nigdy wcześniej nie słyszeli.

Taki smok istniał w Halkeginii?

Jednakże... nieważne co to był za smok, to zostanie zniszczone jednym oddechem ognistego smoka z Albionu tak jak reszta. Gdy jego skrzydła są spalone, to powinien prawdopodobnie spaść. Wykorzystując tę strategię, już zabili dwóch Tristainskich dragonów.

– Ten jest trzeci – powiedział dragon, czekając na schodzącego wroga, z uśmiechem w kącie ust.

"To było szybkie. Szybsze niż jakikolwiek smok"

Był zaskoczony. To było szybkie. Szybsze niż jakikolwiek smok.

Panikując, dragon spowodował, że smok zionął ogniem. W tym momencie, skrzydło schodzącego wroga błysnęło. Niezliczona ilość świecących białych rzeczy leciała ku niemu. Na skrzydłach i ciele smoka pojawiły się duże dziury. Kula weszła w pysk smoka. Ognisty smok ma kieszenie oleju do mocnego spalania w swoim gardle. Pocisk z działka trafił jedną z kieszeni z olejem. Smok eksplodował.

Mijając smoka, który wybuchł w powietrzu, Saito kontynuowało schodzenie myśliwcem. Zasięg karabinu maszynowego był dziesięć razy większy niż oddech smoka. Pozwalając wściekłości przejąć kontrolę nad sobą, wystrzelił w dragonów pociski z 20 mm działka i 7,7 mm karabinu maszynowego na obydwóch skrzydłach.

Cztery kolejne smoki trzepotały na niebie ponad wsią. Zobaczyli smoka, który wybuchł po ataku wroga. Atak nie był wykonany oddechem. Co oznaczało, że był to prawdopodobnie atak oparty na magii. Jakikolwiek to mógł być atak, jeden dragon w pojedynkę nie może zrobić niczego. Trzech dragonów wzniosło się do ataku.

– Trzech kolejnych dochodzi ze spodu z lewej – powiedział Derflinger swoim zwykłym tonem.

Trzech dragonów było rozstawionych pod nim i wspinali się.

– Niezostań uderzony przez ich oddech. W jednej chwili spalisz się na popiół.

Saito kiwnął głową. Zrobił skręt o sto osiemdziesiąt stopni nad dragonami. Kreśląc drogę podobną do spiralnie opadającego lejka w butelce, skończył za dragonami. Oni nie mogli go dogonić. Prędkość smoka ognistego wynosiła około 150 km/h. Prędkość myśliwca zero była bliska 400 km/h. To było jak atakowanie czegoś, co się nie ruszało.

Do czasu, gdy wpadający w panikę dragoni odwrócili się, już byli dokładnie wycelowani. Saito odczytał wskaźnik na szklanej szybie urządzenia wskazującego i nacisnął spust na dźwigni przepustnicy.

Z głuchym dźwiękiem, po którym nastąpiły wstrząsy samolotu, automatyczne działka na obu skrzydłach otworzyły ogień. Skrzydła smoków ognistych pękły i zeszły one spiralą w dół. W następnej chwili, Saito położył swoją stopę na prawym pedale orczyka i prześlizgnął myśliwiec, celując w następnego smoka. Wystrzelił jeszcze raz. Przyjmując liczne uderzenia z działka na swój tułów, ognisty smok wrzasnął z bólu i runął w kierunku ziemi.

Kiedy trzeci nagle zanurkował w próbie ucieczki, 7,7 mm karabin maszynowy wypełnił jego ciało dziurami. Ognisty smok zdechł i spadł prosto w dół.

Saito szybko sprawił, że samolot wspiął się, pilotując go naturalnie. Zmienił prędkość na większą. Przeciwko smokom, myśliwiec zero, który miał silnik tłokowy, posiadał najwięcej zalet przy tej prędkości. Ponieważ zszedł, prędkość powinna wzrosnąć. Pierwszą rzecz do zrobienia było kontrolowanie obszar ponad wrogiem. Ze świecącymi znakami runicznymi na lewej ręce, manewrował myśliwcem jak weteran.

Derflinger, który rozglądał się za niego, powiedział mu o następnym celu. Właśnie kiedy skierowywał tam samolot, usłyszał za sobą głos.

– T-T-T-to jest niewiarygodne! Te Albiońskie smoki uchodzą za niezrównane, a tu spadają jak muchy!

Zaskoczony, Saito popatrzył do tyłu. Głowa Louise wyskoczyła z odstępu pomiędzy siedzeniem a resztą samolotu. Za fotelem było początkowo głupio wielkie radio, ale od kiedy ten świat nie miał nikogo, kto mógł skontaktować się z nim dzięki niemu, usunął je, podczas gdy regulował samolot. Po wyrzuceniu go, pozostały tylko linki połączone ze sterem. Tam wśliznęła się Louise.

– Byłaś tu cały ten czas!? Wysiadaj!

– Nie ma takiej możliwości, nie mogę teraz wysiąść!

Ręce Louise trzymały Modlitewnik Założyciela. Wyglądało na to, że nie poszła nigdzie, jak myślał, a za to wślizgnęła się do wnętrza samolotu.

– To jest niebezpieczne! Ty idiotko!

Louise stanowczo skręciła swoją szyję.

– Nie zapominaj!

– Ty. Jesteś. Moim. Chowańcem. Więc. Ja. Nie. Odchodzę. Rób. Co. Chcesz! Ja. Ci. Nie. Wybaczę. Rozumiesz!?

Ponieważ silnik zagłuszył jej głos, wykrzyknęła w jego uszy.

– Jestem twoim mistrzem! Jeśli mistrz nie przewodzi, wtedy chowaniec nie będzie słuchał! Nie ścierpiałabym tego!

Saito opuścił swoje ramiona, wzdychając ciężko. Wygląda na to, że mówienie rzeczy typu „To jest niebezpieczne, nie podchodź” absolutnie nie działa na Louise.

– Co się stanie, jeśli umrzesz?!

– To postaraj się bardziej! Nawet jeżeli ty lub ja umrę, wciąż znajdę jakiś sposób, by cię zabić!? –krzyknęła do Saita z otwartymi oczami.

Saito poczuł ból głowy pochodzący od tych idiotycznych rzeczy wychodzących z jej ust.

– Partnerze przepraszam, że przerywam, ale...

– Co?

– Właśnie przybyło dziesięciu z prawej.

Oddech smoka ognistego leciał do nich. W tej samej chwili, popchnął drążek sterowy szybko w lewo. Samolot wykonał beczkę i uchylił się przed oddechem smoka. Louise upadła z cichym krzykiem.

– Steruj tym bardziej elegancko!

Saito wykrzyknął – Nie mów śmiesznych rzeczy! – i sprawił, że samolot opadł. Dragoni nie mogli podążyć według jego ruchów. Korzystając z tego momentu spowodował, że samolot wspiął się i na szczycie odwrócił. Ze słońcem za sobą, zszedł jeszcze raz. Wymierzając w dragonów, którzy gonili go wcześniej, wystrzelił z działek i karabinów maszynowych.

Louise, która upadła w samolocie, właśnie miała krzyczeć z przerażenia. – Może ja naprawdę nie powinnam przychodzić? – zapytał ją jej strach. Ugryzła swoją wargę i chwyciła mocno Modlitewnik Założyciela. „Czy nie po to się wkradłam, bo nie mogłam pozwolić Saito umrzeć? Hej, nie udawaj, że jak ty walczysz w pojedynkę, ja również walczę!”

Mimo wszystko, nie mogła zrobić niczego. Było tak jak zawsze, ale tym razem poczuła cień żalu.

Niemniej, przegrywając ze swoim strachem nie osiągniesz niczego.

Przeszukała swoje kieszenie w poszukiwaniu pierścionka z Rubinem Wody, który Henrietta dała jej i nałożyła go. Chwyciła mocno ten palec.

– Księżniczko, proszę ochroń nas... – wyszeptała.

Poklepała delikatnie Modlitewnik Założyciela w swojej prawej ręce.

W końcu, nie skończyła dekretu. Przeklęła swój brak talentu poetyckiego. Miała nadzieję pomyśleć o dekrecie w powozie do Germanii.

„To prawda. Zamierzałam pójść na ceremonię ślubną Henrietty. Czekałam poza bramą akademii na przybycie powozu. Wtedy dowiedziałam się, że wybuchła wojna. Los jest cyniczny. Mamrocząc do siebie, otworzyła Modlitewnik Założyciela. Planowała modlić się do założycieli o ich bezpieczeństwo. Otworzyła książkę i przeskoczyła na losową stronę. Rubin Wody i Modlitewnik Założyciela nagle zaświecił, zaskakując Louise.


* * *


– Oni zostali... zmieceni? Jedynie w dwanaście minut zostali zmieceni?

Sir Johnston, najwyższy dowódca sił inwazyjnych, który był na pokładzie okrętu flagowego Lexington, oglądając przygotowania do ataku bombardującego z dział statku, zbladł przy raporcie.

– Ile wrogich jednostek tam było? Setka? Tristain pozostało tak wielu dragonów?

– Sir. Z-zgodnie z raportem, tylko jedna.

– Pojedyncza jednostka?

Johnston stanął nieruchomo z wyrazem osłupienia. Rzucił swój kapelusz na ziemię.

– Nonsens! Dwudziestu dragonów zlikwidowanych przez pojedynczą jednostkę nieprzyjaciela? Oczywiście żartujesz!

Posłaniec, przerażony postawą najwyższego dowódcy, zrobił krok do tyłu.

– Zgodnie z raportem, nieprzyjacielski dragon miał niesamowitą szybkość i zwinność, a także posiadał silny, długodystansowy, oparły o czary atak. Nasze jednostki zostały zabite jedna po drugiej...

Johnston złapał posłańca.

– Co z Wardesem?! Wardesem, który otrzymał dowództwo dragonów, co z nim?! Co zdarzyło się temu pewnemu siebie Tristaininowi?! Również został zabity?!

– Smok wiatru wicehrabiego nie był włączony do wykazu ofiar. Ale... wygląda na to że nie był widziany w okolicy...

– A więc zdradził nas! Albo inaczej był zbyt wielkim tchórzem! Cokolwiek to było, możemy mu nie ufać...

Cicho wyciągając ręce, Bowood powiedział – reagowanie w ten sposób przed wszystkimi żołnierzami obniży ich morale, głównodowodzący.

Rozjuszony Johnston wyładował swój gniew na Bowoodzie.

– Co mówisz?! To jest twoja wina, że dragoni zostali zmieceni! Twój brak kompetencji aż się prosił, by naszych drogocennych dragonów zniszczono! Poinformuję o tym Jego Ekscelencję. Poinformuję o tym! – Johnston krzyknął, wyciągnąwszy rękę by go chwycić.

Bowood wyjął swoją różdżkę i dźgnął Johnstona w żołądek. Ukazując biel w oczach, Johnston zemdlony padł na ziemię. Rozkazał żołnierzom wynieść go.

– Przede wszystkim powinienem właśnie go uśpić – pomyślał Bowood.

Hałas, z wyjątkiem tego z wybuchów i armat, tylko wzburzał wojsko. Jedna decyzja mogła być różnicą pomiędzy zwycięstwem a porażką, zwłaszcza podczas bitwy.

Bowood odwrócił się do posłańca, który wpatrywał się w niego ze zmartwionym wyrazem. Mówił spokojnym, opanowanym głos.

– Chociaż siły dragonów zostały zmiecione, Lexington jest wciąż nieuszkodzony. Co więcej, Wardes prawdopodobnie opracował plan. Nie martw się tym, po prostu włóż wysiłek w to, co robisz.

– Pojedyncza jednostka zabijająca dwadzieścia jednostek? Bohater, eh... – szepnął Bowood.

Ale najwyżej bohater. I stąd pojedynczy. Nieważne jak mocna jest jednostka, będą rzeczy, które on może zmienić i rzeczy, których zmienić nie będzie mógł.

– A ten statek jest tym drugim – szepnął Bowood.

Wydał rozkazy.

– Posunąć naprzód całą flotę. Przygotować lewo burtowe armaty.

Po chwili, daleko na drugim końcu pola Tarbes, można było zobaczyć szyk bojowy wojska Tristain, usytuowanego w La Rochelle, które było naturalną twierdzą z powodu gór wokół.

– Cała flota wolno posuwa się naprzód. Statek w prawo na burtę.

Flota zwróciła się tak, że siły Tristain były skierowane naprzeciw ich lewej strony.

– Ognia z lewo burtowych armat. Kontynuować ogień aż do otrzymania dalszych rozkazów.

– Górna część i dolna część, przygotować prawo burtowe armaty. Użyć kartaczy.


* * *


Pięćset metrów przed frontem wojska Tristain, stłoczonego w La Rochelle, dostrzeżone zostały siły nieprzyjacielskie. Mieli trzy kolorową flagę Reconquisty i zbliżali się cicho. Nigdy wcześniej w rzeczywistości nie widząc wroga, Henrietta umieszczona na jednorożcu, zadrżała. Zamknęła swoje oczy do odmówienia modlitwy, aby żołnierze wokół niej nie mogli zobaczyć jak drży ze strachu.

Ale... jej strach nie dał się powstrzymać tak łatwo.

Henrietta popatrzyła w górę na dużą flotę nieprzyjacielską i zbladła. To był flota Albionu. Bok floty błysnął. To był ogień nieprzyjaciela. Pociski armatnie przyspieszone przez grawitację leciały w kierunku wojska Tristain.

Uderzenie.

Setki pocisków armatnich upadło w dół na wojsko w La Rochelle. Kamienie, konie i ludzie zostali zmieszani i wyrzuceni w powietrze. Wojsko próbowało umknąć spod przytłaczającej siły przed nimi. Miejsce zostało zatopione przez odgłos gromkich ryków.

– Uspokoić się! Wszyscy uspokoić się – wykrzyknęła Henrietta wiedziona przez strach.

Mazarini szepnął w jej ucho.

– Najpierw ty musisz się uspokoić. Jeśli generał jest zrozpaczony, chaos nastąpi w mgnieniu oka.

Mazarini szybko szepnął do generała obok. Choć Tristain był małym krajem, wypełniała je historia. Jego historia obejmowała wielu prawych arystokratów. Ze wszystkich narodów Halkegini, wojsko Tristain miało najwyższy procent magów w swoich szeregach.

Na polecenie Mazariniego arystokraci stworzyli bariery powietrza pomiędzy podnóżem gór. Kule mogły uderzyć je i się rozbić. Ale jakaś część kul się przedostawała. Krzyki było słychać wraz z rozrzucanymi kamieniami i krwią.

– Gdy tylko wróg zaprzestanie bombardowania, najprawdopodobniej nastąpi etap zmasowanego natarcia. Nie ma innego wyjścia jak stanąć naprzeciw nich – wyszeptał Mazarini.

– Jest szansa na zwycięstwo?

Mazarini zauważył, że żołnierze zaczynają drżeć przed nieprzyjacielskim bombardowaniem. Posunęli się z wielkim zapałem, ale... są granice ludzkiej odwagi. Nie chciał mówić prawdy księżniczce, która sprawiła, że przypomniał sobie coś, o czym zapomniał.

– Jesteśmy na tym samym poziomie.

Uderzenie. Grunt pod nimi zadrżał jak w trzęsieniu ziemi.

Mazarini smutno zrozumiał sytuację.

Trzy tysiące mocnych żołnierzy składało się na siłę wroga, podczas gdy ich siły, zrujnowane bombardowaniem, liczyły jedynie dwa tysiące.

Nie mieli szans.


* * *


Louise patrzyła na litery, które pojawiły się w świetle.

To było... napisane starożytnymi runami. Ponieważ Louise uczyła się na poważnie, mogła odczytać starożytny język.

Podążyła za literami w świetle.

Słowo wstępne.

Odtąd, zapiszę prawdę, którą znam. Wszystkie materiały na świecie złożone są z drobnych ziarenek. Cztery gałęzie oddziałują z tymi drobnymi ziarenkami i wywierają wpływ, który przekształca je w czary. Tak to „Ogień”, „Woda”, „Wiatr” i „Ziemia” powstały.

Louise przepełniła ciekawość. Z uczuciem zniecierpliwienia, odwróciła stronę.

Bogowie obdarowali mnie większą siłą. Drobne ziarenka, które przenoszą oddziaływania czterech gałęzi, są złożone z jeszcze drobniejszych ziarenek. Moc przyznana mi przez bogów, nie należy do żadnej z tych czterech. Gałąź, którą ja władam oddziałuje z jeszcze drobniejszymi ziarenkami i wywiera wpływ, przekształcający je w czary. Zero, nienależące do żadnej z czterech. To tak zwane Zero jest „Otchłanią”. Ja zwę Zero, którym bogowie mnie obdarzyli „Otchłanią”.

– Gałąź Otchłani... Czy to nie jest legenda? Czy nie jest to legendarna gałąź?!

Szepcząc do siebie, Louise odwróciła stronę. Jej tętno biło gwałtownie.

Saito, który zmiótł floty dragonów, obejrzał niebo. Daleko między lukami chmur, nad polami, spostrzegł duży okręt wojenny. Pod tym statkiem, leżało miasto portowe La Rochelle.

– Partnerze, to jest prowadzący. Nieważne ile płotek zdejmujesz, jeśli nie zdejmujesz tego... nic się nie zmieni...

– Wiem.

– To jest niemożliwe.

Saito nie odezwał się i otworzył przepustnicę myśliwca zero. Był na pełnym przyśpieszeniu. Myśliwiec wspiął się w kierunku dużego okrętu wojennego.

– To jest niemożliwe, partnerze. Nieważne jak bardzo próbujesz, to jest niemożliwe.

Derflinger, który ocenił różnicę siły, mówił do Saita swoim zwykłym tonem. Jednakże, Saito nie odpowiedział.

– Zrozumiałem... ale twój partner jest idiotą.

Saito przybliżył myśliwiec.

Prawa strona statku zaświeciła. Wycelowane w myśliwiec Saita, coś leciało. Była to niezliczona ilość ołowianych kul. Przeszyły samolot na wylot, potrząsając nim. Tłukąc przednią szybę, odłamek zadrasnął policzek Saita. Strużka krwi spłynęła wzdłuż jego twarzy.

– Nie zbliżaj się do tego! Oni używają kartaczy! – wykrzyknął Derflinger.

Saito sprawił, że myśliwiec zero wykonał gwałtowne nurkowanie, unikając drugiego wystrzału.

– Cholera, oni umieszczają małe kule w tych wielkich armatach!

Saito ugryzł swoją wargę.

Nawet nie mógł dostać się blisko statku, a tym bardziej zatopić go.

Za siedzeniem, Louise zatraciła się w czytaniu Modlitewnika Założyciela. Ogłuszające hałasy nie dotarły do jej uszu. Mogła tylko słyszeć jak jej własne tętno stawało się głośniejsze i głośniejsze.

Ktoś, kto jest w stanie przeczytać to, odziedziczy moje czyny, myśli i cele. Zostanie nosicielem tej mocy. Bądź świadom, dzierżycielu tej mocy. Dla moich braci i mnie, który umarł niespełniony, powinieneś dążyć ku ponownemu zdobyciu „Świętych Ziem”, ukradzionych przez pogan. „Otchłań” jest potężna. Jednakże zaklęcia są wielkiej długości i pochłaniają dużo energii. Rozważ to zaklinaczu. Czasami twoje życie osłabnie, zależnie od mocy. Tak oto wybrałem czytelnika tej książki. Nawet gdy nieuprawnieni założą pierścień, nie będą mogli otworzyć tej książki. Dopiero gdy wybrani włożą pierścień „Czterech gałęzi” będą mogli otworzyć tę książkę.

Burimiru Ru Rumiru Yuru Viri Vee Varutori.

Następnie, są moje zapiski zaklęć „Otchłani”, których użyłem. Pierwszy krok na samym początku. „Eksplozja”.

Po tym nastąpiło zaklęcie w starożytnym języku. Oniemiała Louise szepnęła – Założycielu Burimir, nie zapominasz o czymś? Gdybym nie nosiła tego pierścienia, nie mógłbym przeczytać Modlitewnika Założyciela, prawda? Coś o wybranym czytelniku... i ustęp „rozważ to” nie ma w takim razie żadnego znaczenia.

I wtedy uświadomiła sobie. Wybrany czytelnik... to oznacza...

Ja jestem wybranym czytelnikiem?

Naprawdę nie rozumiem, ale... mogę odczytać słowa. Jeśli mogę przeczytać, to prawdopodobnie mogę wykonać zapisane tu zaklęcie. Louise pamiętała jak za każdym razem, gdy wygłaszała zaklęcie, wynikała eksplozja. Tu jest... innymi słowy, tu jest napisane o „Otchłani”?

Gdy pomyślała o tym, nikt nie mógł jej powiedzieć o przyczynie, dlaczego sprawiła, że rzeczy wybuchały. Jej rodzice, jej siostry, jej nauczyciele... jej przyjaciele także... tylko śmiali się z jej z bycia „zawodną”. Oni nie myśleli nic o wybuchach.

Być może naprawdę jestem wybranym czytelnikiem.

Naprawdę nie mogę w to uwierzyć, ale może jestem wybranym czytelnikiem.

Może warto by spróbować.

A także... teraz już nie pozostało nic poza wycofaniem się.

Była spokojna i chłodna. Znaki runiczne, na które właśnie patrzyła były na czubku jej języka, jakby witali się z sobą już wiele razy.

Jak kołysanka, którą słyszała kiedyś, melodia zaklęcia była trochę podobna.

„Zamierzam tego spróbować”.

Louise wstała.

Zza fotela, zaczęła robić sobie przez lukę drogę do przodu.

– Co ty robisz?! Po prostu zostań nieruchomo! Argh! Nic nie widzę przed sobą! Hej!

Jak wąż, prześlizgnęła się przez lukę swoim małym ciałem. Zrobiła sobie drogę do przodu fotela, gdzie siedział Saito. Posadziła swój mały tyłeczek pomiędzy rozłożonymi nogami Saita.

– ...Nie mogę uwierzyć w to, ale... nie mogą naprawdę powiedzieć tego, ale... ja mogę być wybraną. To musi być jednak jakiś błąd – mamrotała Louise.

– Hah?

– Po prostu słuchaj mnie. Leć blisko okrętu wojennego. To właściwie może być kawał... ale wypróbowanie tego jest lepsze od nierobienia niczego. Ponadto nie ma innego sposobu na zatopienie tego okrętu wojennego... Jedyny sposób dla mnie, to zrobić to. Rozumiesz. Spróbuję tego.

Saito było oniemiały przez wędrówkę Louise do niego.

– Dobrze się czujesz? W końcu oszalałaś ze strachu?

Louise krzyknęła na Saito.

– Kazałam ci podejść do tego bliżej, czyż nie?! Jestem twoim mistrzem! Chowańcy są posłuszni rozkazom swojego mistrza!

Było bezcelowym sprzeciwić się Louise, gdy wykorzystywała tą groźną postawę. Saito niechętnie zbliżył się do dużego okrętu wojennego.

Kartacz poleciał ku nim. Obchodzenie z lewej strony prawdopodobnie miałoby taki sam rezultat. Statek miał również armaty wystające od spodu. Lexington był jak jeżozwierz z armatami.

– Co ty robisz?!

– To niemożliwe! Nie mogę dostać się bliżej!

Jakby nagle myśląc o czymś, Derflinger otworzył swoje usta.

– Partnerze, leć prosto nad statek.

– Eh?

– Tam jest martwy punkt. To jest tam gdzie armaty nie mogą sięgnąć.

Saito wzniósł się ponad Lexingtona, jak mu powiedziano.

Louise siadła okrakiem na ramionach Saita. Otworzyła osłonę. Silny wiatr powiał w jej twarz.

– Hej, co ty robisz?! Zamknij to!

– Do czasu aż nie dam ci sygnału krąż.

Louise wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy.

Wtedy, jak gdyby zapłonęła jaśniej, otworzyła oczy i zaczęła odczytywać znaki runiczne zapisane w Modlitewniku Założyciela.

Czytała zaklęcie wśród ryku silnika. Saito krążył powyżej Lexingtona w myśliwcu zero jak mu powiedziano.

I właśnie w tym momencie.

– Partnerze za tobą!

Szybko oglądając się za siebie, mógł dostrzec dragona lecącego ku nim jak wicher.

To był Wardes.


* * *


Usadowiony na szczycie smoka wiatru, Wardes uśmiechnął się. Pozostał ukryty wśród chmur nad Lexingtonem, czekając na szansę dla siebie by uderzyć. Więc to był tajemniczy dragon, który zgniótł wszystkie ogniste smoki. Wardes nie miał wielkiej szansy na wygrywanie, gdyby stanął naprzeciw niego. To dlatego musiał celować w słaby punkt.

Jego plan zależał od okrętu wojennego. Celem wroga z pewnością byłby ten okręt wojenny. A gdyby był zręcznym wrogiem, mógłby znaleźć martwy punkt okrętu. Stąd, ukrywanie się blisko i czekanie było najlepszym rozwiązaniem. Przewidywanie Wardesa było słuszne.

Jego cel zaczął nurkować.

Rozumiem... w taki sposób unikał ognia smoków.

Ale, prędkość mojego smok wiatru jest większa niż ognistego smoka.

Wardes stale skracał odległość ich rozdzielającą.

Z głębokim zainteresowaniem, patrzył na myśliwiec zero.

To nie jest smok. To jest... coś nie zrobione na logikę Halkegini... Świętej Ziemi?

Wewnątrz kokpitu dostrzegł znajomą twarz, z jasno różowawymi włosami. Uśmiech na twarzy Wardesa stał się większy.

Więc żyjesz.

A więc ten sterowany pseudo-smok powinien być...

Lewe ramię, które kiedyś stracił drżało.

Oddech jego smoka wiatru był bezużyteczny, ale miał swoje potężne czary. Trzymając lejce w sztucznej lewej ręce, Wardes rzucił zaklęcie. „Powietrzna Włócznia”. Powietrze zestalone do formy włóczni nadzieje ich.


* * *


Saito nie mógł zgubić smoka, który podążał za nimi. Z Louise jadącą na jego ramionach, zaczynał czuć się poirytowany. „Ale... jeśli tu umrę, nie będę w stanie chronić Louise albo Siesty”. Znaki runiczne na lewej ręce Saito zaświeciły jaskrawo.

Nastawił przepustnicę na minimum i otworzył wszystkie klapy. Jakby coś złapało myśliwiec zero, jego prędkość spadła.

Popchnął drążek sterowy w dół w lewo. Jednocześnie, nastąpił na pedał. Barwna ziemia i niebo obróciły się przed nim.

Myśliwiec zero zniknął z widzenia Wardesowi, który właśnie skończył rzucać zaklęcie. Rozejrzał się dookoła siebie niespokojnie. Nigdzie nie byli widoczni. Jednakże, wyczuwając cień zbrodniczych zamiarów od tyłu, Wardes odwrócił się. Myśliwiec zero gładko schodził, opadał spiralnie jakby kreśląc drogę wewnątrz butelki. Szybko schował się za smokiem Wardesa. Poprzedzone przez jaskrawe światło, kule z karabinu maszynowy przedarły się przez smoka wiatru, który miał cieńsze łuski niż ognisty smoki. Wardes został uderzony w ramię i plecy, a jego twarz wykrzywiła się w bólu. Smok wydał wrzask. Jakby wolno szybując w dół, smok Wardes poleciał ku ziemi z łoskotem.

Saito wzniósł myśliwiec jeszcze raz. Wtedy gdy robił te manewry, Louise siedziała pewnie okrakiem na jego ramionach. W końcu była bardzo zręcznym jeźdźcem konnym. Louise kontynuowała cicho swoje zaklęcie. Co do diabła ona robi, pomyślał Saito.

Eoruu Suunu Firu Yarunsakusa.

Rytm zaczął pulsowanie poprzez Louise. Poczuła jakby jednak skądś go znała. Z każdym słowem zaklęcia, rytm się wzmacniał. To wyostrzyło jej zmysły, choć nie jeden hałas wokoło docierał do jej uszu. To było jakby coś wewnątrz jej ciała narodziło się i szukało miejsca przeznaczenia... Louise pamiętała co jej kiedyś powiedziano. Gdy wygłaszasz zaklęcie z twojej własnej gałęzi, uczucie podobny do tego, co odbierała powinna poczuć. Czy to jest naprawdę to, co czuję? Ja, która zawsze byłam pogardzana z powodu bycia zerem. Ja, której nauczyciele, rodzice, siostry i studenci mówili, że nie ma talentu do magii. Czy to jestem naprawdę ja?

Osu Suunu Uryu Ru Rado.

Mogła poczuć falę rodzącą się w środka niej, wolno powiększającą się.

Beoozusu Yuru Suvyueru Kano Oshera.

Fala w niej, szukając miejsca przeznaczenia, wpadła w furię. Louise swoją nogą dała Saito znak. On kiwnął głową i popchnął drążek sterowy w dół. Myśliwiec zero zaczął pikowanie w Lexingtona pod nimi. Otwierając oczy, wymierzyła tempo swojego zaklęcia.

– Otchłań.

Legendarna gałąź magii.

Jestem ciekawa jak jest potężna?

Nikt nie wie.

Oczywiście nie było powodu, dlaczego miałabym wiedzieć.

To było ponoć ponad legendę.

Jera Isa Unjyuu Hagaru Beookun Iru...

Po długiej inkantacji, zaklęcie było kompletne. W tym momencie, Louise zrozumiała moc zaklęcia. To wchłonęłoby każdego. Każda osoba w jej wizji, zostałaby pochłonięta przez jej czar. Były dwie opcje. Zabić albo nie. Co miała zamiar zniszczyć? Przez wiatry wiejące jej w twarzy, spojrzała w dół. Przed jej oczami pojawił się duży okręt wojenny. Lexington. Podążając za impulsem, wycelowała w jeden punkt i machnęła swoją różdżką w dół.


* * *


Niewiarygodna scena odsłoniła przed oczami Henrietty. Okręt wojenny, który ich bombardował... Kula światła pojawiła się na niebie. Była jak mniejsza wersja słońca i powiększała się. I... pochłonęła go. Połknęła okręt wojenny na niebie. Światło kontynuowało rozrastanie do czasu, gdy nie było wszystkim, co mogła zobaczyć. Nastąpiła całkowita cisza. Henrietta nagle zamknęła swoje oczy. Światło sfery było tak intensywne, że każdy pomyślałby, że jego oczy piekłyby od wpatrywania się w to. A następnie... po tym jak światło przygasło, cała flota płonęła. Flota prowadzona przez Lexingtona miała wszystkie żagle i pokłady w płomieniach. Jakby to były kłamstwem, prowadzący flotę, która dręczyła wojsko Tristain, tonął ku ziemi.

Drżenie ziemi mogło być wyczuwalne. Flota zeszła rozbijając się. Henrietta była oniemiała. Całkowita cisza zawładnęła nimi. Każdy wpatrywał się w niewiarygodną scenę.

Pierwszy oprzytomniał Kardynał Mazarini. Patrzył na srebrzyste skrzydła, świecąc w słońcu na niebie. To był myśliwiec zero Saita.

Mazarini wykrzyknął – Ludzie! Patrzcie! Flota wroga została zniszczona przez legendarnego Feniksa!

– Feniks? Nieśmiertelny ptak?

Zamieszanie rozeszło się poprzez wojsko.

– Patrzcie na tego ptaka lecącego na niebie! To jest legendarny ptak, któremu kazano przybyć w godzinie potrzeby Tristain! Feniks! Założyciel pobłogosławił nas!

Okrzyki radości słychać było wszędzie.

– Niech żyje Tristain! Niech żyje Feniks!

Henrietta cicho zapytała Mazariniego – Kardynale, Feniks... czy to prawda? Nie słyszałam o niczym nazywanym legendarnym Feniksem...

Mazarini uśmiechnął się przewrotnie.

– To jest wielkie kłamstwo. Ale zmysł osądu każdego teraz jest zgubiony. Oni nie mogą uwierzyć scenie, którą zobaczyli. Ja również. Jednakże, prawda jest tym nieznany ptakiem trzepoczący tam po tym jak flota nieprzyjacielska upadła. Nie było żadnej możliwości, jak tylko to wykorzystać.

– Hah...

– Co? Nikt nie dba o to, czy to, co powiedziałem było prawdą czy kłamstwem. To o co oni się troszczą, jest czy są zmarli, czy żywi. Innymi słowy, zwycięstwo albo porażka.

Mazarini spojrzał w oczy księżniczki.

– Musisz używać wszystkiego, czego możesz użyć. To jest jedna z podstaw polityki i wojny. Zapamiętaj sobie to dobrze, Księżniczko. Ponieważ od dzisiaj dalej jesteś władcą Tristain.

Henrietta kiwnęła głową. To było właśnie tak jak Kardynał powiedział. Myślenie... powinno przyjść później.

– Morale wroga będzie niskie i bez wątpienia będą próbować uciec. Teraz wspierająca ich flota odeszła. Nie ma lepszej okazji by uderzyć.

– Tak.

– Księżniczko. Czy możemy ruszyć do zwycięstwa – spytał Mazarini.

Henrietta mocno kiwnęła głową kolejny raz. Uniosła swoją świecącą kryształową różdżkę.

– Wszyscy żołnierze, do ataku! Królewskie wojsko, za mną!


* * *


Zmęczona, Louise przytuliła się do Saito.

– Hej Louise.

– Hm? – odpowiedziała Louise nieprzytomnie.

Poklepał łagodnie głowę Louise

Uczucie znużenia pokonało ją. Ale to było miłe uczucie zmęczenia. To było znużenie, które nadeszło z zadowoleniem z osiągnięcia czegoś.

– Mogę zapytać cię o coś?

– Taa.

– Co to było?

– To legenda.

– Legenda?

– Wyjaśnię później. Jestem zmęczona.

Saito kiwnął głową i uśmiechnął się. Poklepał łagodnie głowę Louise.

Pod nimi, wojsko Tristain właśnie natarło na siły Albionu. Wigor wojska Tristain był oczywisty nawet dla nowicjusza. To był animusz, który nawet zatryumfowałby przeciwko wrogom, którzy przewyższyli ich liczebnie.

– Taa, później będzie świetnie.

Patrząc na wypaloną i sczerniałą wieś, Saito zastanawiał się, czy ze Siestą było w porządku.


* * *


Tego wieczoru... Ze swoim rodzeństwem, Siesta nieśmiało wyszła z lasu. Wiadomość, że wojsko Albion zostało zwyciężone, dotarła do mieszkańców wioski, którzy schronili się w lesie.

Wojska Albionu zostały zmiażdżone przez uderzenie Tristain i wielu się poddało. Około południa nie było już we wsi żadnych żołnierzy Albionu kroczący naprzód. Gniewne ryki, starcie ramion i wybuchy się skończyły. Czarny dym uniósł się z pola, ale bitwa się zakończyła.

Powyżej na niebie słyszalny był ogłuszający hałas. Po spojrzeniu w górę, znany przedmiot latał po niebie. To było „Upierzenie Smoka”. Twarz Siesty się rozjaśniła.

Gdy myśliwiec zero wylądował na polu, Saito otworzył osłonę. Ktoś z lasu, na południe od wsi, przebył biegnąc ku niemu. To była Siesta. Saito wyskoczył z myśliwca zero i pobiegł do niej.

Louise obserwowała go, gdy uciekał i westchnęła.

– Tak więc zgaduję, że to dobrze, że ta dziewczyna wciąż żyje, ale czy nie mógłby spędzić więcej czasu pocieszając mnie? Zaklęcie... „Eksplozja” z gałęzi magii otchłani. Wydawało się jakby to się nie zdarzyło. Może tego nie czuło się rzeczywiście, ponieważ to była magia otchłani. Czy naprawdę jestem „Użytkownikiem magii Otchłani”? Czy jest w tym jakieś nieporozumienie? Ale to wyjaśniło jak mogłam dać Saito, legendarnemu chowańcowi, moce Gandalfrowi. Jest wiele legend, czyż nie – szepnęła.

– Zresztą, prawdopodobnie będę zajęta od tej pory. Naprawdę mam wrażenie, jakby to się nie zdarzyło... i nie mogę uwierzyć, że jestem wspomniana w legendzie... – westchnęła Louise. Jeśli to był sen, to powinnam odczuwać ulgę. Ale zdecydowałam się nie myśleć o tym zbyt wiele. Powinnam uczyć się od tego idioty, mojego chowańca. Pomimo że jest legendarnym chowańcem, on wcale na to nie wygląda. Ale może to jest na specjalne okazje. W każdym razie ta „legenda” to zbyt wiele dla mnie.

– Hej legendarny magu.

– Co legendarny mieczu?

Derflinger krzyknął do Louise dokuczającym tonem.

– To dobrze być upartym... ale jeśli nie pójdziesz za nim, on zostanie zabrany przez tą wiejską dziewczynę.

Policzki Louise zaczerwieniły się.

– Nie obchodzi mnie to.

– Naprawdę? – wyszeptał Derflinger.

Wydając okrzyk frustracji, Louise wyskoczyła z kokpitu i pogoniła za Saitem. Derflinger obejrzał biegnącą figurę Louise i powiedział poważnym głosem.

– Ona nawet rozumie, że jest wspomniana w legendzie... Może jej życie intymne jest dla niej ważniejsze. Ludzie z tego wieku są nie do uratowania.

Biegnąc, strumień myśli przepłynął przez jej umysł. Gdy patrzyła ponownie na Saito, jej tętno przyśpieszyło. Jej umysł się wyczyścił. To było dziwne. „Ten idiota. Nawet pocałował mnie. Czy ta dziewczyna naprawdę jest tak dobra? Może być słodka. Dobrze też gotuje. Wiem, że chłopcy lubią takie dziewczyny. Ale, ja... ja”.

Modlitewnik Założyciela, gałąź magii Otchłani... na razie całkowicie opuściły umysł Louise.

Jeśli nie podążę za moim chowańcem, on gdzieś odejdzie.

Jeśli nie otworzę szeroko oczu i nie pobiegnę, zostanę w tyle.

Jeśli jednak, to ma tak być... ja po prostu będę kontynuowała gonienie go.

Będę gonić go gdziekolwiek pójdzie... a kiedy się odwróci, porządnie mu przywalę.

Przekład[edit]

Tłumaczył: egaro

Powrót do strony głównej