Mimizuku to Yoru no Ou PL: Rozdział 3

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search

Rozdział 3[edit]

Gdy ktoś lekko popchnął drzwi starej posiadłości, otwierały się donośnie skrzypiąc i oznajmiając każdego przekraczającego jej progi.

Była to niewiarygodnie wielka rezydencja. Zasłonięty świetlik pozostawiał resztę przestrzeni spowitą w ciemności. W pokoju pachniało starym wysuszonym drzewem.

Mimizuku okręciła się, rozeznając w otoczeniu, po czym od razu podjęła wspinaczkę po skrzypiących schodach.

Przebiegła palcami po poręczy w ciemności, lecz nie wyczuła nawet najmniejszego śladu kurzu, mimo że balustrada wydawała się stara na tyle, iż już dawno powinna doszczętnie zgnić.

Dotarła na sam szczyt. Na końcu długiego korytarza znajdowały się otwarte drzwi, które zostały lekko uchylone. Jasne światło wyzierało z otworu. Jakby przyciągana niewidzialną siłą, Mimizuku zbliżyła się do drzwi i otworzyła je szeroko.

- Oaaah...

To co ujrzała Mimizuku zaparło jej dech.

Wielkie okno rozciągało się tuż przed nią.

Jasność światła w pokoju wychodziła całkowicie poza normę w porównaniu do reszty Lasu Nocy.

Światło padało na ścianę, na której zawieszone było olbrzymie malowidło. Oparte głównie na zieleniach i błękitach przedstawiało Las Nocy. Choć oddany zupełnie nierealistycznie, to zaledwie jedno spojrzenie pozwalało go uznać za arcydzieło. W jakiś sposób, w jakiś sposób, ten wielki obraz był piękny.

To jest to.

Jakby doznała boskiego objawienia, Mimizuku nagle zrozumiała.

Obraz sięgał tak daleko jak mógł widzieć Fukurou.

Jaki piękny. Jaki uroczysty, bezkresny spokój. Bez względu na to gdzie się spojrzało, świat, który widział Fukurou, był piękny. To nie pierwszy raz, gdy Mimizuku zobaczyła takie dzieło sztuki. Kiedy jeszcze Mimizuku wciąż była w „wiosce”, znajdowało się tam arcydzieło pomiędzy przedmiotami zagrabionymi przez wieśniaków. „Wioska” była wioską złodziei.

Jednakże, ten obraz różnił się od innych, ponieważ był nieskończenie piękniejszy. Jakiekolwiek materiały użyte do namalowania go miały w sobie dziwny blask. Sprawiały, że obraz wydawał się żywy.

Mimizuku bez namysłu wyciągnęła rękę.

Tuż przed tym jak jej palce miały zetknąć się z powierzchną obrazu…

- Nie dotykaj go.

Słowa te wydawały się przecinać ciało Mimizuku jak ostrze. Jej ramiona zadrżały, odwróciła się. Fukurou stał przed nią.

- Ach...

- Co ty robisz?

Nie starał się ukryć swego gniewu.

Wbrew jej woli po grzbiecie Mimizuku przebiegł dreszcz. Był to instynktowny strach, coś znanego jej jeszcze przed narodzinami.

Jednakże Mimizuku uznała to za nieistotne. Nie bała się już niczego.

- Obraz, jest piękny - powiedziała zwyczajnie. Nawet jeśli Fukurou był zły, to nie miało znaczenia.

Mimo wszystko, gdyby ją zabił i zjadł, też byłoby w porządku.

Fukurou zrobił krok w stronę Mimizuku, nie wydając dźwięku przy poruszaniu nogami. Wtedy wyciągnął swoją rękę, jakby zamierzał chwycić Mimizuku za głowę.

Jeśli umrę, mam nadzieję, że nie pozostanie po mnie żaden ślad.

Mimizuku zamknęła oczy. Przypominające karuzelę wirujące latarnie nagle zastygły w bezruchu. Mimizuku zapadła w kompletną ciemność, po czym jej świadomość po woli odpłynęła.



Z uczuciem ociężałego ciała i niewygody, Mimizuku uniosła powieki. Obudziła się, ponieważ czuła się tak ciężka czy czuła się tak ciężka, ponieważ dopiero się obudziła? Kiedy otworzyła oczy Kuro spoglądał na nią. Jego postura zdawała się większa ze wzglądu na jego bliskość. Spotkała się wzrokiem z Kuro, który był blisko objęcia jej. Za nim widniała znajoma, rozległa zieleń lasu. Nie znajdowała się dłużej w pobliżu posiadłości Fukurou.

- Obudziłaś się, Mimizuku?

- Kuro?

Mimizuku uniosła ramiona, gładząc gładką skórę Kuro.

- Mimizuku... wciąż żyje?

- Raczej tak, prawda?

- Nadal cię nie zjadł?

- ... Na to wygląda.

Mimizuku przygryzła wargi. Znowu się nie powiodło. Wypełniało ją poczucie żalu i beznadziejności. Niemniej jednak to nie wszystko co czuła.

Podniosła swe ciało i usiadła.

- Kuro, widziałam obraz Fukurou.

- Doprawdy?

- Był piękny.

- Doprawdy?

Zgadza się, był piękny. Był niewyobrażalnie piękny.

- Co do malowidła króla... Naprawdę najpiękniejsze wychodzą wtedy, gdy maluje czerwienią - powiedział Kuro, ukazując przez chwilę rzadkie u niego wahanie.

- Czerwień? Ale nie miał tam żadnej. Na jego obrazie nie było czerwieni.

Mimizuku zapamiętała malowidło dokładnie. Wypełniały je głębokie zielenie i błękity. Wyglądał jak ciągle zmieniający się las. Ale co z zachodem słońca? Pomyślała Mimizuku.

Kuro skinął głową.

- Tak... Nie można uzyskać czerwieni w tym lesie. Farby używane przez Króla Nocy są specjalnego rodzaju, wypełnione magiczną mocą. Dlatego są takie piękne, przez tę moc.

Mowa Kuro brzmiała jak śpiew.

- Jednakże, nabycie składników potrzebnych do czerwieni jest dla Ieri trudne.

- Trudne? Dlaczego? - spytała Mimizuku. Jej zainteresowanie wzrosło.

- Mimizuku. Słyszałaś o kwiatach zwanych „Renka”?

- Renka?

- Są nazywane kwiatami czyśćca. To gatunek, który rośnie głęboko, głęboko w lesie. Ich barwa jest karmazynowa jak krew. Ich korzenie są niezwykłe, można z nich zrobić czerwoną farbę.

- Skoro są w lesie, dlaczego zwyczajnie nie pójdziesz po nie? - Mimizuku spytała, przechylając swoją głowę na bok.

- Ponieważ dla Ieri ich pyłek jest silną trucizną.

- Trucizną?

- Tak, trucizną. Tak więc Ieri nie mogą zbliżać się do ich środowiska. To ludzie z miasta sprzedają je Ieri. Lecz jak na ironię, ludzie nie mogą wchodzić do lasu właśnie z powodu Ieri.

Mimizuku zastanawiała się nad jego słowami i po chwili rozważań, wstała i podskoczyła do Kuro.

- Kuro! Ja pójdę! Zdobędę je!

Wydawało się, że Fukurou pragnął kwiatów czyśćca, mimo iż sam nie był w stanie ich zdobyć. Ale Mimizuku nie była potworem, zatem mogła zerwać kwiaty.

Mogła coś zrobić. Wiedząc o tym jej serce aż podskoczyło.

- Zamierzam pójść zerwać Renkę!

Słysząc to Kuro cofnął się odrobinę. To była jedna z tych rzeczy mówionych przez ludzi, która dodawała kolejną zmarszczę między jego brwiami.

- Ale Mimizuku. Dotarcie do środowiska Renki jest trudnym zadaniem dla człowieka.

- Tak, w porządku. Po prostu powiedz mi gdzie one są.

Mimizuku od razu mogła wyruszać. Zadała Kuro kilka ciosów swoimi małymi piąstkami, żeby wydusić z niego potrzebne informacje.

Mogła coś zrobić, coś dla tego pięknego Króla Nocy.

Nigdy wcześniej nie pragnęła zrobić czegoś dla kogoś innego. Pomimo tego, czuła się gotowa zrobić wszystko dla Fukurou.



Wierzchem dłoni Mimizuku otarła pot.

- Ngh...

Wyciągając swoje chude, trzęsące się ramiona, Mimizuku chwyciła skałę nad jej głową. Według Kuro tuż za tym małym klifem rosły Renka. Kuro powiedział, że jej wątłe ramiona nie sprostają wspięciu się na skały, ale Mimizuku nie słuchała. Zdążyła już odbiec daleko od Kuro i powędrowała samotnie do jaskini gdzie znajdowały się Renka.

Włożyła całą swoją siłę w koniuszki palców. Z jednego z nich zdarła paznokieć i krew zaczęła wyciekać.

Mimo to, jej chude, lekkie ciało było szczęśliwe. Widząc kształt przypominający roślinę, zaraz za klifem, złapała kamień i dźwignęła się do jaskini.

Mimizuku dała sobie chwilę na złapanie oddechu, a następnie kontynuowała zagłębianie się w jaskinię.

Na końcu groty była duża, otwarta przestrzeń, w której rosły czyśćcowe kwiaty.

Światło sączyło się w dół ze szczelin w stropie jaskini. Mimo to, nawet w całkowitych ciemnościach, ich piękno nie pozostawiało wątpliwości.

Twarz Mimizuku delikatnie zajaśniała. Przyklękła do korzeni kwiatów.

- Czy to w porządku, Mimizuk ? - Kuro zapytał powściągliwie, jakby niektóre ze swoich słów zatrzymywał w ustach.

- Czy to w porządku, Mimizuku? Kwiaty czyśćca są kwiatami krwi. Łatwo więdną, a tym samym łatwo tracą kolor. Po pierwsze musisz je wyrwać z korzeniami, w innym wypadku natychmiast zwiędną i zgniją...

Mimizuku pochwyciła gałąź pobliskiego drzewa i zaczęła kopać w ziemi.

- Powinna wystarczyć jedna odnóż a - powiedział Kuro. - Tyle potrzeba do uzyskania silnego czerwonego koloru.

Kopiąc w suchej ziemi, korzenie Renki zaczęły się pojawiać. Mimizuku wyrwała cienki, twardy liść Renki, który był już w jej zasięgu.

Teraz jest najważniejsza część.

Jedną ręką złapała koniec liścia, drugą chwyciła go u podstawy.

- ... Ngh!

Biorąc oddech, Mimizuku jednym pociągnięciem przejechała liściem po ręce.

Usłyszała jak coś rozcina skórę jej dłoni. Był to dźwięk lekkiego otarcia, ale możliwe, że tylko to sobie uroiła.

Liść gładko przeciął dłoń Mimizuku. Czerwona krew zaczęła się wylewać i kapać na ziemię. Mimizuku wetknęła do środka paznokieć, poszerzając ranę. Zaczęła się pocić nie tylko ze zmęczenia. Jej rysy się zmarszczyły.

Potem usunęła pozostały brud z Renki i zacisnęła jej białe korzenie w zakrwawionej dłoni.

- To jest najważniejsza część. Aby zapobiec zwiędnięciu Renki po drodze potrzebujesz głębokiej, czerwonej krwi. Mimizuku, musisz się skaleczyć i pozwolić Rence wchłonąć twoją krew. Potrafisz to zrobić?- zapytał Kuro.

- Oczywiście! - odparła Mimizuku.

- Ehehe!

Wysysając krew z ręki Mimizuku, kwiat wydawał się robić coraz bardziej czerwony i pełen życia. Widząc to, Mimizuku była szczęśliwa ostrożnie niosąc Renkę. Kuro stwierdził, że same korzenie byłyby w porządku, ale cały kwiat wygląda o wiele piękniej.

- Nie zamierzasz wziąć noża? - zapytał Kuro przed odejściem Mimizuku. To prawdopodobnie najlepszy sposób na wykonanie zadania. Mimo to, Mimizuku potrząsnęła głową.

- Nienawidzę noży.

Wydając ciche, krótkie westchnienie Mimizuku wstała. Zachwiała się nieco, lecz doszła do wniosku, że wszystko będzie dobrze tak długo jak ma ze sobą Renkę. Miała jaśniejszy umysł niż w chwili, gdy tu przybyła.

Ostrożnie schodziła w dół klifu. Tym razem zejście było bardziej skomplikowane za sprawą tylko jednej wolnej ręki.

Jej uwagę całkowicie zajmowała Renka i, gdy zrobiła krok w dół, skała spod jej stopy ustąpiła.

- Hyaah!

Upadła na ziemię. A przynajmniej tak myślała, ale w zamian usłyszała głęboki, głuchy odgłos.

- Gyah!

Czując ostry ból w swoich ramionach i nadgarstkach, wydała z siebie jęk. Jej stopy lewitowały w powietrzu. Zamiast spaść, obniżyła się do gałęzi i zawisła na niej zahaczając łańcuchami wokół jej ramion. Ból pochłonął ją tak dalece, że tego nie zauważyła.

Jednak Mimizuku zacisnęła zęby i potwierdziła uchwyt na swojej ważnej przesyłce. Krew z jej dłoni spływała w dół po jej pokrytej ranami skórze na ramiona.

Mimizuku dalej ignorowała ból. Zamachała wokół nogami poszukując miejsca dla ich oparcia i odzyskania rozeznania w jej położeniu.

Znalazła miejsce do wylądowania i uwolniła łańcuchy od gałęzi. Gdy spojrzała na przeguby rąk, były one całkowicie czerwone od rozmazanej krwi.

- ... Heheh.

Roześmiała się beztrosko. Przynajmniej udało mi się zejść z klifu...

Wracała wzdłuż tej samej ścieżki, którą przybyła, ale nagle ogarnęło ją tajemnicze uczucie.

Dziwne...

Przedzierała się przez gałęzie i trawy.

Wszystko po to, aby podarować kwiat Fukurou.

To uczucie, jakbym... chciała żyć...

Przeszła przez gąszcz, do którego nie przenikały promienie słoneczne i wyszła nieopodal małego strumyka. Tam nagle się zatrzymała.

Huh...?

Kryjąc się w cieniu drzew nad rzeką, zobaczyła jakąś postać. Nie wyglądała jak potwór dla Mimizuku.

Człowiek.

Nie ma mowy o pomyłce. Choć w lesie nie powinny znajdować się inne człekokształtne istoty oprócz Króla Nocy, przed Mimizuku bez wątpliwości stała ludzka postać.

Mimizuku zbliżyła się. To był niski, pyzaty mężczyzna o białych włosach. Miał łuk przewieszony przez plecy i z wystraszonym wyrazem twarzy studiował mapę.

- Hej, co robisz? - Mimizuku zawołała. Mężczyzna za drzewami wyskoczył prosto w górę jak na sprężynie.

- U-uwaaaah! Z-zgubiłem się! Błagam cię, uwierz mi! Proszę, pomóż mi!! - powiedział, kucając w przerażeniu.

Mimizuku gapiła się na niego tępo. Zawołała do niego ponownie.

- Hej! Czy wszystko z tobą dobrze? - przemówiła zwyczajnie. Mężczyzna nieśmiało uniósł głowę.

- D-dz... dziewczyna...?

Mężczyzna zamrugał kilka razy, patrząc na Mimizuku. Mimizuku ujawniła się.

- Zgubiłeś się dziadku? Jeśli pójdziesz w dół tej rzeki nie napotkasz żadnego potwora o tej porze dnia. Bo chcesz się wydostać, prawda? Hm... daj mi sekundę, okej?


Zastanawiała się chwilę, wtedy wyciągnęła pręcik z Renki. Musiała trzymać kwiat dopóki nie zaniesie go do Fukurou, ale nawet gdyby mu go przyniosła, on wciąż rozsiewał swój pyłek. Nie chciała się przyczynić do choroby Fukurou.

- Dobrze, weź to!

Chwyciła dłoń mężczyzny. Na jej wolnej ręce było trochę krwi, ale mężczyzna przyjął to wdzięcznie, mimo że ewidentnie zmieszany patrzył na zakrwawiony, zaniedbany wygląd Mimizuku.

- To utrzyma potwory z daleka, więc tak długo jak to trzymasz, nic ci się nie stanie. Tylko upewnij się, że wyjdziesz zanim wyschnie i zmieni kolor! Zatem, powodzenia! - rzekła Mimizuku.

- A co z... tobą? - stary mężczyzna zapytał osłupiały.

- Hm? Jestem Mimizuku! - odparła, nie rozumiejąc pytania mężczyzny.

On potrząsnął głową.

- N-nie to miałem na myśli. Nie zamierzasz pójść ze mną? Sama nie możesz zostać w takim miejscu, wiesz? - Mężczyzna obejrzał Mimizuku od góry do dołu, jakby jej żałował. Mimizuku nie rozumiała co oznacza wzrok mężczyzny.

- Ja? - spytała. Zamrugała parę razy i się zaśmiała. – Nie mogę iść! Muszę dostarczyć ten kwiat Fukurou. Cóż, do zobaczenia!

Wypowiedzenie tych słów przypomniało jej o celu wyprawy. Mimizuku odwróciła się nie poświęcając już najmniejszej uwagi staremu mężczyźnie. Pełna energii wróciła do lasu.

W końcu skurczyła się do małej kropki w oddali. Mężczyzna spojrzał na pokryty krwią kwiat w jego ręku. Miał ochotę podążyć za Mimizuku, ale zrezygnował i poszedł wzdłuż ścieżki, którą Mimizuku mu wyznaczyła.

- Muszę mu powiedzieć... Muszę powiedzieć Świętemu Rycerzowi - wymamrotał.



Gdy biegła w stronę posiadłości, Mimizuku momentalnie przystanęła. Mroczna postać z kruczoczarnymi skrzydłami stała wyprostowana twarzą do jeziora. Mimizuku potrząsnęła głową kilka razy, upewniając się, że nie ma przywidzeń.

- Fukurou! – zawołała głośno. Cień o czarnych skrzydłach powoli się odwrócił.

Podbiegła do niego. Jednak nie podeszła na tyle blisko by mogła go dotknąć wyciągając dłoń. Powietrze wokół Fukurou uniemożliwiało jej zrobienie tego.

- Fukurou! Daję ci to!

Mimizuku wysunęła naprzód zakrwawione ręce. Przekazywała Renkę Fukurou.

Fukurou spojrzał w dół na szkarłatny kwiat swymi księżycowymi oczyma.

W ubrudzonych, zakrwawionych dłoniach Mimizuku był nieomylnie głęboki karmazyn.

W końcu otworzył usta, by przemówić.

- Czego pragniesz w zamian? – spytał niskim, głębokim szeptem.

Oczy sanpaku Mimizuku stały się duże i okrągłe jak spodki. Była zaskoczona. Nie pomyślała o co poprosić.

W zamian... coś, czego pragnę...

Co powinnam zrobić?

Mogła znów zapytać czy by jej nie zjadł. Kuro powiedział jej, że nie ma na to szans, ale może spróbuje ponownie.

Po co przyniosłam mu kwiat?, myślała Mimizuku.

Nie przeszkadzał jej rozlew własnej krwi i doznany ból. Pomyślała też, że nie chce umierać. Skoro dostarczyła kwiat bezpiecznie, nie mogła umrzeć.

Ani razu nie pomyślała o zrobieniu czegokolwiek dla kogoś innego niż ona sama.

Oh!

W końcu wpadając na coś o co mogła poprosić, uśmiechnęła się.

- Pochwal mnie.

Wszystko będzie dobre.

No więc, pochwal mnie, Królu Nocy!

Nigdy wcześniej nie starała się dla kogoś. Ale sama wpadła na to, żeby przynieść kwiat Fukurou. W jej całym życiu, nigdy nie została za nic pochwalona. Zazwyczaj po skończeniu pracy bito ją lub karcono.

Nigdy nie wykonała pracy, żeby otrzymać pochwałę, ale pomyślała, że byłoby wspaniale gdyby jednak dostała. Nikt w „wiosce” nigdy jej nie pochwalił. Nigdy też nie rozważała chęci zostania pochwaloną gdy przebywała w „wiosce”, ale teraz Mimizuku chciała zostać pochwalona przez Fukurou.

Fukurou nie odpowiedział. Zmrużył oczy i wziął od niej Renke.

Bez patrzenia jej w oczy poruszył ustami.

Gdy to zrobił, w powietrzu można było wyczuć drżenie. Pomiędzy Mimizuku i Fukurou pojawiła się drobna postać. To był Kuro.

- Mój Panie.

Kuro zatrzepotał na głowie Mimizuki i uklęknął przed Fukurou. Nawet na szczycie jej głowy, oczy Kuro i Fukurou się nie spotkały.

- To Kuro! - powiedziała Mimizuku, psując atmosferę.

Mimizuku czuła jak Kuro chodzi po jej głowie.

- Dobrze, że jesteś. Mimizuku - powiedział niskim głosem, który tylko ona mogła usłyszeć. Na te słowa Mimizuka stała się niesamowicie szczęśliwa i zaczęła się śmiać beztrosko.

Fukurou zwrócił się do Kuro.

- Wytwórz farbę. Przygotuj ogień - rozkazał.

Kuro miał już coś odpowiedzieć gdy Mimizuku wydęła swoją klatkę piersiową.

- Tak jest! Już się robi! Mogę przygotować ognisko! – powiedziała głośno, a jej oczy błyszczały. Poruszyła się chcąc zrobić krok w stronę Fukurou, jednak nagle opuściły ją siły i opadła na kolana.

- Ah!

Bez szansy na zaczerpnięcie oddechu, upadła na ziemię. Nie będąc w stanie wyciągnąć rąk na czas, padła do tyłu na ramiona, kończąc na plecach z twarzą skierowaną do góry.

- Uuugh...

Zaczęło jej się kręcić w głowie, a wzrok stał się rozmyty. Świadomość Mimizuku odpłynęła w ciemność.

Kuro, przebywający cały ten czas na głowie Mimizuku, zamachał skrzydłami i wylądował obok niej.

- Głupia. To całkiem naturalne, że cierpi z powodu utraty krwi.

Kuro zaczął wyciągać lewą rękę Mimizuku spod jej ciała, ale nagle przestał i spojrzał z ukosa na swojego króla.

- Jakiego ogniska sobie życzysz, Wasza Wysokość?

Fukurou spojrzał na swojego podwładnego i odetchnął ciężko.

- Zapomnij o tym - rzekł. Sam zaczął odchodzić. Kuro mówił dalej.

- Królu! Planuję zabrać to dziecko z powrotem do ciebie kiedy się obudzi. Lub jeśli takie jest twoje życzenie, mogę odciąć jej oddech i natychmiast zabić! - Kuro krzyczał załamującym się głosem. Fukurou rzucił mu spojrzenie.

- Rób jak chcesz. – Z jednym klapnięciem skrzydłami zniknął w ciemności.

Kuro odwrócił się do Mimizuku i przesunął dłonią nad jej zakrwawioną prawą ręką.

Przywołał niebieskawo biały płomień.

- Powinnaś być bardziej ostrożna, Mimizuku – westchnął do niej swym załamanym głosem, choć go nie słyszała. – Odpuszczono ci po raz kolejny.

Ostatnie pasma słońca w końcu zniknęły i noc znowu spowiła las.



Sprawiające wrażenie starych, wielkie, dębowe drzwi otworzyły się. Na ten sygnał rozdzwonił się przymocowany do nich dzwonek.

- Witam! – krzyknęła karczmarka, bardziej w odpowiedzi na dźwięk dzwonka niż do klienta. Jednak kiedy spojrzała kto wchodził, uniosła jedną brew.

- Cóż to, znowu do nas przychodzisz Sir Rycerzu! – zawołała postawna barmanka, na co wszyscy w barze zwrócili swój wzrok ku drzwiom.

- Yo. – Młody człowiek w wejściu wyciągnął swój palec wskazujący i uśmiechnął się, powodując nagły wybuch podniecenia w karczmie.

Dźwięki przyjaznych przekomarzań pod adresem mężczyzny obskoczyły cały bar.

- Minęło sporo czasu od twojej ostatniej wizyty, Sir Rycerzu!

- Hej Andy! Co z naszą partyjką pokera, którą mi kiedyś obiecałeś?!

- Opuszczasz żonę, żeby znowu zabawiać po nocy, ech!

- Jestem wypalony cywilnym życiem, wiesz.

- Hej, hej! Tego typy gadki zostawiaj w domu!

W mgnieniu oka, karczmę wypełniły dźwięki śmiechu. Atmosfera wykonała obrót o 180 stopni wraz z wejściem młodego mężczyzny. Jedne po drugich otrzymywał szczere pozdrowienia i jak zazwyczaj czynił podszedł do lady i zajął miejsce.

Obracając swoim pulchnym ciałem dookoła, karczmarka wyciągnęła kufel.

- To co zwykle?

Młody mężczyzna uśmiechnął się.

- Tak, poproszę - potwierdził. Stały bywalec usiadł obok niego i zaczął mówić.

- Co z tobą, Sir Święty Rycerzu? Znowu herbatka ziołowa? To nie miejsce gdzie dzieci i młode panienki przychodzą się pobawić, wiesz!

- Tak, tak, wiem to.

Święty Rycerz zaśmiał się zakłopotany na komentarz regularnego gościa.

- Żona powiada, że przeszkadzam kiedy szykuje jedzenie, więc pozwala mi trwonić pieniądze tutaj!

- Hahahaha! To rzeczywiście podobne do twojej żony!

Pijaczyna nagle wybuchnął salwą śmiechu.

- Przy okazji, nie żebym nienawidził alkoholu. Po prostu rzeczy wydają się ciekawsze kiedy nie jesteś pijany. Dlatego wolę poprzestać na bardziej umiarkowanej i tańszej herbacie ziołowej.

- Och, wiesz, że nie mam nic przeciwko - barmanka postawiła kufel wypełniony herbatą ziołową na ladzie naprzeciwko miejsca, na którym siedział Ann Duke.

- Musimy tylko wzywać Świętego Rycerza, a zawsze będziemy w rozkwicie! Masz, te liście herbaty są na specjalne zamówienie, właśnie przyjechały z Gardalsii.

Ta karczma była miejscem pospolitym, prowadzonym przez ludzi ubogiego pochodzenia. Chociaż Ann Duke był jedynym w kraju, który otrzymał godność „Świętego Rycerza”, od odwiedzania miejsc bardziej odpowiadających jego rodowodowi, chadzał tam, gdzie ludzie zwali go „Sir Rycerzem”, co wolał bardziej od oficjalnego tytułu „Świętego Rycerza”. Przed kilkoma laty gdy był po prostu „najmłodszym dzieckiem rodziny MacValen”, wyciągnął święty miecz z jego pochwy i, choć został wybrany przez miecz na Świętego Rycerza, nadal przesiadywał ze swoimi starymi przyjaciółmi, którzy nazywali go „Andy”.

Ann Duke zawsze przychodził do tego baru, zamawiał dwie herbaty ziołowe i uczestniczył w konwersacjach.

Tutaj mógł słuchać niezmąconych zażaleń na króla, czy okrzyków ku jego chwale. Albo wysłuchiwał o niepokojach i problemach zachodzących na zewnątrz zamku. Ponieważ karczma służyła też jako zajazd, przewijało się przez nią wielu podróżnych, służących jako okno na zewnętrzny świat.

W miejscu jak to, Ann Duke mógł angażować się w ogólne dysputy i miał styczność z prawdziwymi ludzkimi emocjami. Nie osądzał nigdy osób niezadowolonych z króla. Zdanie ludzi spoza zamku było ważne. Mimo wszystko, kraj tworzą ludzie.

- Przy okazji, słyszałeś ostatnie wieści, Sir Rycerzu?

Na przykład, barmanka przekazywała mu historie i informacje jak ta.

- Jakie wieści?

- O zdarzeniu w ciemnym Lesie Nocy na południe stąd! Chodzi o pewnego króla demonów, który tam żyje.

Ann Duke uniósł brew zachęcając barmankę by kontynuowała.

- Z tego co słyszałam, jakiś myśliwy idiota zgubił się w Lesie Nocy bo zawędrował za daleko od pobliskiego lasu.

- Powiadasz, że się zgubił? I wrócił żywy? - zapytał Ann Duke. Po lesie grasowały niezliczone potwory i nie istniał sposób, aby pojedynczy myśliwy mógł ujść z życiem.

- Zgadza się! Był w stanie wrócić i tak dalej, ale ten myśliwy, mówią, że pomogła mu mała dziewczynka przebywająca w lesie!

- Dziewczynka?

- Tak! Co więcej, wyglądała praktycznie jak skóra i kości. Prawdopodobnie została też pojmana przez króla demonów, ponieważ zdaje się, że miała łańcuchy wokół nadgarstków i kostek i była w fatalnym stanie.

Ann Duke miał na twarzy wypisane zainteresowanie historią .

- Więc co się z nią stało?

- Zwyczajnie pomogła myśliwemu, po czym zniknęła na powrót w lesie! Tak kończy się historia!

- A jak wiarygodna jest ta opowieść? - spytał Ann Duke.

- Cóż - wtrącił się mężczyzna za nim, - ten myśliwy, mówią, że w momencie gdy dotarł do domu, pobiegł prosto do świątyni, żeby wszystkim opowiedzieć.

Ann Duke zmarszczył brwi. Podniósł palec do ust, co wskazywało, że pogrążył się w myślach.

- Niebezpieczny jest ten świat, prawda? To biedne dziecko musi być bardzo samotne. I żeby od tak zakuć ją w kajdany, od dawna straszono dzieci, że król demonów je zje jeśli będą się źle zachowywać, ale taki stan rzeczy jest dalece gorszy od zostania zjedzonym. Takie rzeczy są po prostu złe, prawda?

Łatwo było z nim sympatyzować, aż barmanka miała łzy w oczach.

- Jakie to dziwne... - wymamrotał Ann Duke, patrząc na barmankę.

Jeśli naprawdę pobiegł do świątyni jak powiedzieli, wtedy prawdopodobieństwo prawdziwości tej historii jest całkiem wysokie. Mimo to, mężczyzna obok niego nie miał powiazania ze świątynią. Pośród takich ludzi plotki łatwo się rozchodzą.

Miał wrażenie, że ludzie mogą rozdmuchiwać tę opowieść.

- ...Nie może być, ten biały tanuki...

- Hm? Co z tym tanuki, Sir Rycerzu? – pytała karczmarka.

Ann Duke uśmiechnął się.

- Nie przejmuj się tym. Tylko myślałem na głos.

Wtedy położył czystą, błyszczącą monetę na ladzie i wstał.

- Coś się stało? Nie zamówiłeś jeszcze drugiego kubka.

- Tak, po prostu przypomniałem sobie o pewnej naglącej rzeczy, którą mam do zrobienia.

Odwrócił się i zapytał mężczyzn w barze.

- Czy któryś z was zna nazwisko tego myśliwego, który zabłądził w lesie?

Mężczyźni na moment zamilkli i spojrzeli na niego. Po chwili, odezwał się głos ze stolika w pobliżu wejścia.

- To ten stary człowiek Shiira żyjący na skraju miasta, racja?

Ann Duke posłał mężczyźnie zdawkowe „dziękuję” i pośpieszył do wyjścia.

- Dzięki za napój! – zawołał do barmanki.

Na twarzy barmanki odmalował się dyskomfort.

- Święty Rycerzu, zrobisz co w twojej mocy, żeby uratować to dziecko, hę?

Ann Duke nic nie odpowiedział; uśmiechnął się lekko i skinął głową.

Potem opuścił bar wywołując to samo dzwonienie jak przy jego wejściu.



Księżyc był piękny. Mimizuku westchnęła idąc nad jezioro. Miejsce pobytu Fukurou było niewidoczne, ale Mimizuku wiedziała gdzie był.

Fukurou spoglądał na jezioro z tej samej korony drzew co wczoraj. Pewnie znów obserwuje odbicie księżyca, pomyślała Mimizuku.

Mimizuku przez chwilę przyglądała się Fukurou. Jej oczy zajaśniały jakby sobie o czymś przypomniała. Zaczęła się wspinać na drzewo obok Fukurou. Pień był gruby i nierówny, ale kształt drzewa dobry i Mimizuku wspięła się bez problemu.

Dzięki Kuro straciła prawie całkiem czucie w lewej dłoni. Skóra była sztywna, ale to żadna poważna ułomność. Mimizuku czuła dumę z blizny na jej ręce.

Przemierzyła drogę na szczyt drzewa i wspięła się na gałąź obok Fukurou.

Jej kajdany pobrząkiwały całą drogę na górę, a ich ostry dźwięk zakłócał spokój nocnej ciszy.

- ... Nie jesteś tym zmęczona?

Nagły głos wytrącił Mimizuku z równowagi, a jej noga się poślizgnęła. Wydała jęk.

Odzyskując po chwili pozycję usiadła na gałęzi. Pragnęła być bliżej Fukurou. On nie zrobił najmniejszego ruchu w jej stronę. Siedział wpatrzony w taflę wody.

Mimo wszystko, właśnie usłyszała głos Fukurou. Bez wątpienia. Zainicjował z nią rozmowę.

- Ech, ja, uh...

Sfrustrowana Mimizuku szukała odpowiednich słów.

Zapewne mówił o łańcuchach. Były bardzo hałaśliwe.

- Cóż, raczej ich nie nienawidzę.

Mimizuku uniosła kajdany. Zadzwoniły jak zwykle.

- Ich dzwoniąco-brzęczący dźwięk jest całkiem ładny. Chyba się z tym pogodziłam, więc mi nie przeszkadzają.

Mimizuku miała te kajdany od bardzo dawna. Zaspawano je na niej gdy była młodsza i nie miały otworu na klucz. Od tamtej pory, kości ograniczone kajdanami podrosły i miała szczęście, że jej nadgarstki i kostki nigdy się bardziej nie rozrosły. Inaczej jej ręce i stopy mogłyby odpaść.

Fukurou nie posłał Mimizuku nawet spojrzenia.

- Eheheh...

Pomimo tego, Mimizuku była szczęśliwa, więc się śmiała. Gdy patrzyła na jego twarz z profilu, trochę przypominała ludzką. Odkryła, że wszystkie potwory wyglądały podobnie do Kuro.

- Fukurou... - przemówiła tak niskim głosem, że wydawał się wtapiać w ciszę nocy. – Dlaczego nienawidzisz ludzi?

Nastąpiła długa cisza. Przebiegając dłońmi po kajdanach, czekała na odpowiedź Fukurou.

- Ponieważ są szpetni.

Odpowiedź była nagła i połączona z właściwym mu jadem. Jego głęboki głos wstrząsnął bębenkami Mimizuku.

Mimizuku uniosła wzrok. Na wpół rozwarła usta nic nie mówiąc. Po chwili zapytała.

- Szpetni? Jeśli pójdziesz do dużego miasta z pewnością znajdziesz pięknych ludzi.

Chociaż żadnych jeszcze nie widziała. Nie rozmawiała tak wcześniej o ludziach. Zastanawiała się czy tacy faktycznie istnieją. To byłoby miłe. Piękni ludzie. Uprzejmi ludzie. Gdzieś w tym cudownym świecie.

- Nie mówię o ich wyglądzie. Ich dusze są szpetne.

- Dusze? Co to?

- To coś w twoim ciele.

- Ale nie chodzi po prostu o krew, pogryzione jedzenie i parę innych gąbczastych rzeczy? - Jej komentarz poskutkował wzgardliwym spojrzeniem Fukurou.

Nic nie mogła na to poradzić, pomyślała po chwili. Ponieważ rzadko się zdarzało by Fukurou z nią rozmawiał, chciała to przeciągać jak długo było to możliwe, bo rozmowa z nim ją uszczęśliwiała.

- To coś jak serce? Coś takiego?

- Coś takiego.

- O-och! Mówisz, że ich serca są szpetne? Ja też nienawidzę wielu rzeczy, wiesz. Eheheh. Jak ludzi, którzy mówią, że czują się brudni od samego patrzenia na mnie. Bili mnie wiele razy! Mówili, że trzodzie nie wolno używać ludzkich słów. To takie dziwne! Nawet jeśli byłam zwierzęciem, nadal potrafiłam mówić jak ludzie.

Mimizuku zaśmiała się. Fukurou spojrzał jakby naprawdę była czymś brudnym. Jednakże, Mimizuku nie uznała jego wzroku za nienawistny. Choć ludzie w „wiosce” sami byli brudni, ich oczy mówiły, że była jeszcze paskudniejsza. Ale Fukurou był o wiele piękniejszy niż ludzie, więc Mimizuku sądziła, że to naturalne, iż Fukurou uważa ją za brudną.

Jestem brudna, ale oto siedzę obok przepięknego Fukurou.

- Eheheh. Hej, Fukurou.

Zachichotała.

- Jestem teraz bardzo, bardzo szczęśliwa!

Fukurou zmrużył oczy, jakby nie mógł zrozumieć o co jej chodzi.

- ... Ty, dziewczyno zwąca się bestią - przemówił.

- Tak?! - Mimizuku odparła, nadymając pierś.

Fukurou zignorował odpowiedź.

- Co to za cyfry na twoim czole?

O to samo zapytał ja wcześniej Kuro. Uśmiechnęła się i odrzekła.

- Zostały zrobione żelazem!

Nie pamiętała co powiedziała o nich Kuro, więc wytłumaczyła trochę inaczej.

- Wiesz, jak to co przykładają krowom i owcom. Byłam razem z nimi. Paliło się i mnie zdenerwowało. Żelazo było czerwone od gorąca. Nie pamiętam nic po tym, ponieważ zemdlałam... - opowiedział śmiejąc się..

Fukurou nic nie mówił, ale sięgnął do Mimizuku. Jego paznokcie miały kolor ciemnego, głębokiego granatu, który można było pomylić z czernią.

Serce Mimizuku zabiło szybciej. Już wcześniej wyciągał do niej swą dłoń, ale tym razem było inaczej.

Jego palec dotknął jej czoła.

Czy Fukurou mnie zje?

Mimizuku zamknęła oczy.

Jeśli ją zje, ma nadzieję, że to nie będzie bolesne. Nie jak to nieprzyjemnie gorące żelazo.

Palec Fukurou był zimny. Mimo to, mogła wyczuć pozostawione ciepło kiedy go zabrał.

Chwilę później Fukurou cofnął swój długi pazur.

Nie zjadł Mimizuku.

Mimizuku otworzyła oczy. Księżyc zalśnił, a Mimizuku poczuła się dziwnie, jakby rozdzwoniło się w jej głowie. Poczuła pragnienie. Oraz kłujący, pieczący ból.

- Eheheh - zaśmiała się. Pragnęła, by od śmiechu wszystko się naprawiło.

- Zamiast tych brzydkich numerów, tak będzie lepiej - Fukurou rzekł, mrużąc oczy.

- Huh?

Jego słowa podsunęły Mimizuku pomysł. Powoli zaczęła schodzić w dół drzewa. Pobiegła w stronę jeziora. Gdy szła plątały jej się nogi, ale patrzyła prosto przed siebie na jezioro, żeby nie stracić równowagi.

- Uwah!

Wpadła do wody z głośnym pluskiem, a fale zaczęły promieniście rozchodzić się po tafli. Płytkie jezioro sięgało zaledwie do jej pleców. Spojrzała w swoje odbicie na falującej powierzchni wody.

- Nyeheheh.

Liczby na jej czole zmieniły się w tajemniczy wzór.

To jest piękne.

Wygląda podobnie jak tatuaże na ciele Fukurou i błyszczy w świetle księżyca. Pierwszy raz od swoich narodzin, Mimizuku pomyślała o sobie, że jest piękna.


Powrót do Rozdział 2 Strona Główna Idź do Rozdział 4