Difference between revisions of "Chrome Shelled Regios PL: Tom 1 Prolog"

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search
Line 27: Line 27:
 
To, co wyglądało jak wierzchołek góry, było w rzeczywistości szczytem wieży, na którym powiewała na wietrze postrzępiona flaga. Nina nie mogła dostrzec herbu znajdującego się na fladze, na którym powinna znajdować się nazwa miasta, więc nie mogła być pewna, czy tamten człowiek mówił prawdę.
 
To, co wyglądało jak wierzchołek góry, było w rzeczywistości szczytem wieży, na którym powiewała na wietrze postrzępiona flaga. Nina nie mogła dostrzec herbu znajdującego się na fladze, na którym powinna znajdować się nazwa miasta, więc nie mogła być pewna, czy tamten człowiek mówił prawdę.
   
Silny podmuch wiatru uderzył w bok autobusu, niosąc ze sobą kamienie. „Hej!”
+
Silny podmuch wiatru uderzył w bok autobusu, niosąc ze sobą kamienie.
   
  +
„Hej!”
Przerażeni i zaskoczeni pasażerowie spadli z foteli i złapali się za głowy.
 
  +
  +
Przerażeni i zaskoczeni pasażerowie spadli z foteli, i złapali się za głowy.
   
 
Wstrzymali oddech, jakby starali się ukryć.
 
Wstrzymali oddech, jakby starali się ukryć.

Revision as of 22:50, 7 February 2010

Prolog:

Wszyscy wstrzymali oddech, zatrzymując w gardłach nagły przypływ przerażenia.

„...”

Tak samo było z Niną.

Siedząc w ostatnim rzędzie autobusu, wyglądała przez okno. Przed nią niski, gruby biznesmen swoimi drżącymi rękoma złapał się za głowę.

Po drugiej stronie brudnej od kurzu szyby rozciągało się nieprzemierzone pustkowie.

Cała ziemia była wyschnięta i pokryta pęknięciami, których ostre krawędzie wznosiły się ku górze.

Jej wzrok skupiał na sobie wielki czarny kształt.

Przypominał on to górę równie wysoką jak wieża.

Jednak wszyscy w autobusie wiedzieli, że to nie była góra.

„To... Peligi.” Wymamrotał człowiek siedzący w środkowym rzędzie. Obserwował czarny kształt przez parę okularów. Nina zauważyła ogromne krople potu spływające po jego twarzy i wyraźny ruch jabłka Adama, kiedy przełykał ślinę.

Przyjrzała się mrocznemu kształtowi.

To nie była góra, to miasto.

To, co wyglądało jak wierzchołek góry, było w rzeczywistości szczytem wieży, na którym powiewała na wietrze postrzępiona flaga. Nina nie mogła dostrzec herbu znajdującego się na fladze, na którym powinna znajdować się nazwa miasta, więc nie mogła być pewna, czy tamten człowiek mówił prawdę.

Silny podmuch wiatru uderzył w bok autobusu, niosąc ze sobą kamienie.

„Hej!”

Przerażeni i zaskoczeni pasażerowie spadli z foteli, i złapali się za głowy.

Wstrzymali oddech, jakby starali się ukryć.

Nina nie złapała się za głowę, ale wstrzymała oddech i znów spojrzała na miasto, starając się wyczuć jakąś reakcję nadchodzącą z góry.

To miasto było już martwe.

Nieruchome nogi autobusu padły na kolana.

Budynki w mieście wyglądały tak samo. Na wszystkich umiejscowionych na obrzeżach miasta znajdowały się pęknięcia wyglądające jak jakieś przeraźliwe rany.

Mogła zobaczyć, że część krawędzi miasta została odłamana, tworząc górę odpadów.

Wszędzie można było dostrzec kolumny dymu.

Możliwe, że nie minęło wiele czasu, odkąd miasto zostało zaatakowane.

Patrząc z autobusu, nie dało się określić, czy ktoś ocalał.

Jednak bez względu na to, czy ktoś przeżył... Ona nie mogła się tam dostać, żeby się upewnić…

Poza miastem egzystencja autobusu była słaba i nieznacząca.

Poza tym Nina rozumiała, że to niemożliwe, żeby ktokolwiek w schronach mógł ocaleć.

Po stracie osłony otaczającej miasto ludzie nie mogli nawet oddychać powietrzem.

Siedzący obok niej Harley powiedział niespokojnym głosem „Nina…”

„Nie martw się. Jeszcze nas nie znalazły.”

Zdała sobie sprawę, że powiedziała to drżącym głosem. Nic nie mogła na to poradzić, ale chcąc polizać sobie wargi, głośno przełknęła ślinę, wpatrując się w najeźdźców latających nad miastem.

Spłynął po niej zimny pot i zaschło jej w ustach.

„Harley, to świat, w którym żyjemy.”

Powiedziała to do przerażonego Harley'a, jednak przyjaciel z dzieciństwa nie odpowiedział.

Wyraźne kształty latających najeźdźców roztaczały wokół siebie królewską aurę.

Najeźdźcy… Byli nazywani królami natury, skażonymi bestiami. Latali nisko między zniszczonymi budynkami.

„Teraz!” Ktoś nagle wykrzyknął.

Kierowca odpalił silnik.

Nogi uniosły autobus.

Podniósł się punkt widzenia Niny, a pojazd ruszył, jakby podskakiwał.

Lepiej było opuścić to miasto. Autobus uciekał dalej.

Nina wpatrywała się w zanikające miasto.

Kiedy autobus był już w pewnej odległości od miasta, Harley westchnął „Już po wszystkim.”

W uspokajającej się atmosferze Nina zacisnęła pięści i powiedziała „….Jesteśmy tacy słabi.”



Na obrzeżach miasta ziemią wstrząsną głośny dźwięk nogi uderzającej o podłoże.

Kroki zagłuszały wszystkie inne dźwięki, nawet rozszalały ryk wiejącego wiatru.

„Wciąż się nie poddajesz?”

Dlatego głos też musiał być głośny.

Silny podmuch wiatru rozwiał jej złote włosy. Jej twarz sprawiająca wrażenie młodszej niż jest w rzeczywistości była pełna dezaprobaty i rozgoryczenia. Swoimi zielonymi oczami wpatrywała się w chłopca stojącego na przystanku autobusowym, który wyglądał na zakłopotanego.

Młodzieniec patrzył między nią a autobusem oczekującym na odjazd. Łańcuch, którym były spięte nogi autobusu, został już zdjęty, a sam autobus kołysał się razem z ruchami miasta. Ponieważ to, że miasto się poruszało, nie było żartem, kierowca i inni pasażerowie mogli jedynie czekać w poczekalni. Ten model autobusu został zaprojektowany tak, aby zniwelować wstrząsy, ale nie dało się nic zrobić z kołysaniem z lewej na prawą.

“Layfon!”

Jedyny pasażer nieznajdujący się jeszcze w poczekalni, Layfon, przestał się wpatrywać w autobus.

Miał herbaciane włosy i niebieskie oczy. Na jego młodej twarzy malował się wymuszony uśmiech.

„Nawet jeśli, nie mogę już tu dłużej zostać.”

Layfon nie podniósł głosu, więc Leerin zbliżyła się. Nawet mając przed sobą jej oczy, Layfon nie widział atrakcyjnej kobiety w swojej przyjaciółce z dzieciństwa.

„Ale nie musiałeś wybierać tak odległej szkoły!”

“Nawet tutaj…” I znów dźwięk ruchu miasta go rozproszył. Minął ich silny podmuch kurzu. Layfon wyciągnął rękę, żeby przytrzymać Leerin za jej ramię.

“Nic na to nie poradzę. Jedynym miejscem, gdzie dostałem stypendium, jest Zuellni. A pieniądze z sierocińca nie mogą być na mnie wydane, prawda?”

“Musiałeś się zmuszać do wyboru tak odległego miejsca? Są bliższe miasta, do których mogłeś pojechać. Jeśli w przyszłym roku ponownie przystąpisz do egzaminów, może dostaniesz stypendium w lepszej i bliższej szkole, prawda? Więc możesz tu zostać ze mną…”

Nieważne, jakie słowa nadeszłyby potem, nie zmieniłyby determinacji Layfona. Żeby to podkreślić, pokręcił powoli głową.

„Nie mogę wstrzymać wyjazdu.”

Leerin wstrzymała oddech. Nie mógł znieść widoku bólu w jej lśniących oczach, więc spojrzał na swoją rękę na jej ramieniu. Była surowa i szorstka jak u starca.

„Już zdecydowałem i nie zmienię zdania. Zresztą nikt by tego nie chciał, nawet ja. Jej Wysokość pragnie, bym doświadczył zewnętrznego świata. Poza tym nie życzy sobie mojej obecności tutaj.”

„Ja tego pragnę!”

Tym razem zdecydowany silny ton słów Leerin zmusił Layfona do wstrzymania oddechu.

„Ja tego chcę. Czy to nie wystarczy?”

Dla Layfona widok płaczącej Leerin był zbyt ciężki. Próbował znaleźć jakąś odpowiedź, jednak nie był w stanie. Poczuł ból zmuszający go do wyznania swoich uczuć.

Wargi Layfona zadrżały, tak samo wargi Leerin.

Oboje próbowali wymyślić coś, co mogliby powiedzieć.

W końcu zdali sobie sprawę, że nie ma na to odpowiednich słów. Nieważne, kto chciał, aby Layfon został, nic nie mogło zmienić rzeczywistości jego wyjazdu. Sam Layfon chciał opuścić miasto, więc nic nie mogło zmienić zakończenia.

Nie dało się nie zranić Leerin i przekonać ją do jego decyzji.

Za nim zabrzmiał dźwięk gwizdka.

Jakby chciał ich rozdzielić, wcisnął się między echo kroków miasta a ryk wiatru na przystanku autobusowym.

To było ostrzeżenie mówiące, że autobus za chwilę odjeżdża.

Kierowca dmuchający w gwizdek wsiadł do autobusu i uruchomił silnik. Wibracje, inne niż te spowodowane ruchem miasta, rozeszły się po autobusie. Pasażerowie czekający w poczekalni wzięli swój bagaż i skierowali się do pojazdu.

Usta Layfona przestały drżeć. Zabrał swoją rękę z Leerin, by podnieść bagaż leżący u jego stóp.

Miał ze sobą wszystko, co posiadał. Reszta rzeczy zostanie rozdana dzieciom w sierocińcu lub wyrzucona.

„Musze już iść.” Powiedział Layfon, patrząc w czerwone oczy Leerin. Nawet gdyby to uczucie było prawdziwe, nie mogła tego zmienić. Leerin także przestała się trząść.

Wpatrywała się w niego ze świeczkami w oczach.

„Ponieważ decyzja została podjęta, chcę zacząć od nowa. Nie mogę wrócić do sierocińca ani do Jej Wysokości. To konsekwencje moich czynów. Spłacę to, nieważne ile musiałbym zapłacić. Jednak nikt tego nie chce, wolą, żebym zniknął. Ale nawet jeśli, to może zostać rozwiązane moim wyjazdem…”

Nie mógł mówić dalej. Nie chciał palnąć jakiejś bzdury, ale nawet jeśli powiedziałby prawdę, to zabrzmiałaby to tylko jak wymówka. Nienawidził się za takie zachowanie.

„Nawet jeśli naprawę nie podjąłem decyzji.”

Dodał po cichu. „Chociaż naprawdę chcę w pewnych sprawach zacząć od nowa…”

„Wystarczy!” Leerin mu przerwała. Layfon złapał mocno swój bagaż, bojąc się na nią spojrzeć.

Kierowca znów zadął w gwizdek. Tym razem odjazd był blisko.

„Pójdę już.”

Przygnębiony odwrócił się plecami do Leerin.

„Poczekaj!”

Jej głos go zatrzymał.

To, co stało się potem, było krótką ulotną chwilą.

Leerin złapała i przytrzymała ramię Layfona, zmuszając go, aby się odwrócił przybliżając, swoją twarz do jego.

Minęła jedynie chwila, a ich usta były już blisko siebie.

Chwilę później Layfon poczuł jej usta na swoich.

Po tej krótkiej chwili, kiedy Layfon był jeszcze oszołomiony, Leerin odskoczyła. Jej uśmiech był sztywny, ale beztroski wygląd był mu doskonale znany.

„Ale masz przysyłać listy. Nie uważam, żeby wszyscy chcieli, żebyś zniknął.” Powiedziała, po czym uciekła. Patrząc na nią biegnącą w spódnicy, Layfon zdał sobie sprawę, dlaczego poczuł się tak dziwnie.

(Ach, rozumiem…… To dlatego, że założyła spódnicę…)

Pełna życia Leerin nie lubiła nosić spódnic, ale dziś miała ją na sobie.

Było też to słodkie i delikatne uczucie tamtej chwili, kiedy poczuł jej usta. Jakby po to, żeby poczuć ich ciepło, które na nich pozostało, Layfon przyłożył palec do swoich ust.

(Jaki naiwny.)

Drwiąc z siebie, szybko ruszył w kierunku autobusu.

Napiszę, kiedy dojadę.

Tak. Zdecydowanie.

Autobus ruszył. Chcąc spojrzeć ostatni raz na miasto, w którym żył do tej pory, Layfon usiadł w ostatnim rzędzie.



Regiosy są powszechne na świecie. Ich istnienie jest czymś tak normalnym, jak oddychanie powietrzem. Niezliczone budynki są budowane na przypominającej odwrócony talerz powierzchni. Wydaje się, że najwyższe stoją na środku i im bliżej krawędzi, tym są niższe. Poniżej, blisko talerza, znajdują się wielkie metalowe nogi. Precyzyjnie stawiając kroki, miasto oddaliło się, jak gdyby chciało się znaleźć jak najdalej od autobusu.

Layfon wciąż wpatrywał się w budynek przypominający wierzę, który stał w samym środku miasta.

Powiewała na nim wielka flaga, na której znajdował się smok z ciałem lwa próbujący zgnieść zębami miecz, który jednak pozostał nienaruszony.

Layfon wpatrywał się we flagę tańczącą na wietrze, myśląc o tym, jak zacząć list do Leerin.


Wróć do Ilustracje Strona Główna Dalej to Rozdział 1